Z profesorem Bogdanem Góralczykiem rozmawia doktor Marcin Dąbrowski.
Dr Marcin Dąbrowski: Miano globalnego lidera Chiny zawdzięczają niebywałemu wzrostowi notowanemu nieprzerwanie od 1978 roku. Jakie Pan Profesor wskazałby trzy główne czynniki, które pozwoliły na odbudowę chińskiej potęgi?
Prof. Bogdan Góralczyk: Chiński proces transformacji przez ponad 40 ostatnich lat nie był jednolity. Miał różne, odrębne fazy. Spoiwem były tylko wola i wizja władz, by przywrócić Państwu Środka status mocarstwa. Oprócz woli politycznej w pierwszych trzech dekadach ogromne znaczenie miała potężna, przekraczająca 800 milionów osób, rezerwa taniej siły roboczej, czyli chłopów ze wsi, których zaprzężono do niewolniczej wręcz pracy. Potem coraz większe znaczenie zyskały inwestycje, także zagraniczne, szczególnie po otwarciu na globalizację, czyli po 1992 roku (a więc po rozpadzie ZSRR, z czego wyciągnięto szybko wnioski). Wtedy „zagrał” też zastosowany wówczas ekspansywny model rozwojowy oparty na eksporcie oraz umiejętnym połączeniu rynku i państwowego interwencjonizmu.
Chiny stale rozwijają się gospodarczo, niemniej jednak ten wzrost jest obecnie najwolniejszy od 30 lat. W mediach wiele miejsca poświęca się wojnie handlowej ze Stanami Zjednoczonymi. Czy w świetle rosnącego popytu wewnętrznego ma ona dla Chińczyków realne znaczenie?
Chiny właśnie zmieniają ekspansywny model – z opartego na eksporcie na nowy, którego podstawą ma być kwitnący rynek wewnętrzny i silna klasa średnia. A to jest zabieg kosztowny i rozłożony na lata, jeśli nie dziesięciolecia (dzisiaj, w zależności od przyjętych kryteriów, wielkość klasy średniej w ChRL szacuje się na 300–600 milionów). Tę decyzję podjęto jeszcze przed nadejściem administracji Donalda Trumpa. Oczywiście wojna handlowa (i celna) nikomu nie służy. Należy się zgodzić z mantrą władz w Pekinie: w tej wojnie będą sami przegrani, nie będzie wygranych.
Jedną z dróg dalszego rozwoju promowanego w Chinach jest tak zwany model singapurski, z dominującym pragmatyzmem, transparentnością życia publicznego i znakomicie wykształconymi liderami życia społeczno-gospodarczego. To realny scenariusz dla Państwa Środka?
Tak, od czasów Deng Xiaopinga stawia się Singapur za wzór. Tyle tylko, że Singapur to niespełna sześciomilionowe miasto-państwo, a Chiny to kontynent z 1,4 miliarda ludności. To zupełnie inna skala, także wyzwań przed władzami. Ponadto, co ważne, Singapur jako była brytyjska kolonia to państwo prawa, a w Chinach mamy, jak to nazywają, yifa zhiguo, czyli państwo oparte na prawie albo – ujmując dosadnie – prawo rządzącej partii. Efekt jest między innymi taki, że Singapur jest transparentny i przejrzysty instytucjonalnie, a Chiny walczą z korupcją, ale jej zwalczyć nie mogą. Niemniej jednak Singapur i tamtejszy model rozwojowy, zwany „państwem rozwojowym” (developmental state), był i pozostaje ważnym punktem odniesienia dla władz w Pekinie.
Wydatki na badania i rozwój w Chinach sięgnęły 2,2 procenta w 2018 r. i z roku na rok dynamicznie rosną. Strategia „Made in China 2025” stawia na innowacje i produkcję nowych technologii, zakłada chińską dominację na światowych rynkach zaawansowanych technologii. Jaki realny wpływ ma ta strategia zarówno na sytuację wewnętrzną w Chinach, jak i na rynki międzynarodowe?
Chiny już są wyzwaniem dla USA (Zachodu) w sensie gospodarczym i handlowym, a teraz stają się nim także w wymiarze technologicznym, czego dowodem są chociażby kontrowersje wokół chińskich konglomeratów technologicznych, najpierw ZTE, a ostatnio Huawei i 5G. Wzorowany na niemieckiej „Industrie 4.0” program „Made in China 2025” to nic innego jak próba osiągnięcia przewag konkurencyjnych w skali całego świata w co najmniej dziesięciu dziedzinach wysokich technologii. W niektórych – jak szybkie koleje, sztuczna inteligencja, 5G czy operacje bezgotówkowe – już się to udało. Na rynku polskim właśnie ukazała się ważna pozycja napisana przez guru rynku sztucznej inteligencji wywodzącego się z Tajwanu, ale wykształconego w USA, a ostatnio robiącego interesy w ChRL Lee Kai-fu. Warto po nią sięgnąć, by zorientować się, jak to wygląda od środka. Albowiem jako osoba często jeżdżąca do Chin (wkrótce znowu się tam udaję) mam nieodparte wrażenie, że nasi obywatele nie zdają sobie sprawy z tego, co tam się naprawdę dzieje i jak Chiny dzisiaj wyglądają. A są coraz bardziej nowoczesne.
Na zakończenie, Panie Profesorze pytanie o one belt one road – nowy jedwabny szlak, strumień chińskich inwestycji tworzący największą geostrategiczną współczesną inicjatywę. Jakie są strategiczne cele globalnych Chin?
Chodzi nie o jeden jedwabny szlak, lecz dwa: lądowy i morski. Stąd pierwotna nazwa, użyta w pytaniu – OBOR, dzisiaj zamieniona na belt and road initiative (BRI), czyli inicjatywa pasa i szlaku (chińska nazwa yidai yi lu pozostała bez zmian). Cele ogłoszone jesienią 2013 roku przez Xi Jinpinga sprawiły, że obudził się dotychczasowy hegemon - USA. Stany zrozumiały bowiem, że wyrasta im dosłownie w oczach pretendent do panowania. Stąd dokonana na przełomie 2017/2018 zasadnicza zmiana w amerykańskim podejściu do Chin i zastąpienie dotychczasowej, trwającej od ponad czterech dekad, strategii zaangażowania na rzecz „strategicznej rywalizacji”, czego przejawem jest wspomniana wyżej wojna handlowa. Podkreślam, że mylne jest wiązanie tej nowej amerykańskiej koncepcji tylko z osobą prezydenta Trumpa i jego polityką. Bo jeśli gdziekolwiek na podzielonej i spolaryzowanej nie mniej jak nasza wewnętrznej scenie amerykańskiej można doszukać się bi-partisanship, czyli podobnych poglądów obu partii na sprawę, to będzie właśnie kwestia Chin. Niestety mamy właśnie do czynienia ze strukturalnym, a więc długotrwałym zderzeniem interesów dwóch największych organizmów gospodarczych na świecie. Odczuwamy to już i my, ponieważ – mapa tak chce – znaleźliśmy się na głównej trasie lądowego jedwabnego szlaku – stąd i u nas kontrowersje wokół Huawei i 5G, nie ostatnie niestety, jak podejrzewam. Albowiem z racji ścisłych związków z USA będziemy mieli trudności z właściwym wykorzystaniem chińskiej obecności i potencjału, który już się tu w naszym regionie i w całej Unii Europejskiej pojawił. Mamy nowego wielkiego gracza, z którym nie za bardzo wiemy, jak postępować. Jedno jest pewne: to nowa sytuacja, do której trzeba się będzie przystosować. Przed reformami, od czego zaczęliśmy, można było Chiny zignorować, dzisiaj już się nie da.
Dziękuję za rozmowę.
SZUKASZ WIĘCEJ PODOBNYCH ARTYKUŁÓW?
Artykuł jest częścią wydania specjalnego Gazety SGH (352) Insight 2019.