Kluczowe wyzwania gospodarcze Stanów Zjednoczonych

Z ambasadorem Ryszardem Schnepfem rozmawia doktor Marcin Dąbrowski.

Dr Marcin Dąbrowski: Wzrost gospodarczy w Stanach Zjednoczonych hamuje, prognozy na przyszły rok są coraz bardziej sceptyczne i nie przekrają dwóch procent. Czy spowolnienie jest jedynie efektem wojny handlowej z Chinami?

Ambasador Ryszard Schnepf: Rzeczywiście, prognozy przyszłorocznej dynamiki GDP w USA nie są optymistyczne. Wszystkie poważne analizy wskazują na spadek w stosunku do ubiegłego roku, choć nie spadek drastyczny. Możemy więc mówić o korekcie. Ostatni kwartał 2019 roku, a więc okres zwiększonych zakupów w grudniu, będzie decydował o tym, czy już jest powód do alarmu, czy to tylko chwilowe zmartwienie. Większość wskaźników, zwłaszcza poziom bezrobocia (rekordowo niski) oraz aktywność konsumpcyjna, zasadniczo zmniejszają obawy przed mającym rzekomo nastąpić kryzysem. Badania Bloomberga pokazują, że ryzyko wystąpienia zjawiska recesji spadło do poziomu 26 procent. Wpływ miała na to również stabilizująca polityka FED, który obniżając stopy procentowe w 2019 roku, zapowiedział kontynuowanie tej strategii. Skąd więc zapowiadany spadek? Konflikt z Chinami, bo nie nazwałbym tego jeszcze „wojną handlową”, z pewnością negatywnie oddziałuje na możliwości wzrostu. Wiele przedsiębiorstw przekonało się już, że podniesienie taryf celnych na surowce i komponenty pochodzące z CHRL hamuje produkcję i ostatecznie sprzedaż. Niektóre ważne dziedziny, między innymi przemysł farmaceutyczny, uderzyły w dzwon alarmowy, kiedy się okazało, że podstawą ich produkcji są chińskie odczynniki. U źródeł konfliktu leży jednak polityka i walka o hegemonię na świecie. Nie jest wykluczone, że metoda działania, którą wybrał prezydent Donald Trump, może się okazać przynajmniej nieskuteczna, jeśli nie samobójcza. Twarde instrumenty, jak pałka i dolar, były dopuszczalne i efektywne, ale na początku XX wieku, czyli w czasach prezydentury Theodore’a Roosevelta i Williama Tafta. Dziś, w czasach globalnej gospodarki, nie działają, a na dodatek budzą niesmak. Poczucie politycznej niepewności jutra, w tym także kontrowersje związane z wyborami prezydenckimi w listopadzie 2020 roku, negatywnie wpływają na poziom inwestycji rozwojowych. Inaczej mówiąc: Amerykanie wolą konsumować, niż inwestować. Nowojorska giełda falowała przez cały rok, a to odzwierciedla nastroje. Euforii nie ma, ale poczucia zagrożenia też nie.

Podkreśla Pan rolę konsumentów wewnętrznych. Warto zauważyć, że wydatki konsumenckie odpowiadają aż za 70 procent amerykańskiej gospodarki, a eksperci nie przewidują spadku konsumpcji gospodarstw domowych.

Rynek amerykański jest niezmierzony. Oczywiście przesadzam, ale nie aż tak bardzo. Ponad 300 milionów dość zamożnych konsumentów to sporo. Przypomnijmy jednak, że jest to jednocześnie rynek bardzo zróżnicowany. Z wyraźnymi sektorami, z których tylko jeden charakteryzuje się cechą stałego wzrostu. To amerykański rynek dóbr luksusowych, z którym konkurować może jedynie elita Zatoki Perskiej. Najbardziej widowiskowy, bo reprezentujący znaczącą grupę ludzi o najwyższych dochodach, a ich widać i słychać. Ten rynek nie ma w zasadzie ograniczeń. Miliard w tę czy w drugą stronę jest bez znaczenia. Tradycyjnie jednak źródłem stabilności i rozwoju był rynek klasy średniej, która w swej masie konsumowała najwięcej. To właśnie oni, nabywcy domów, samochodów, pralek automatycznych i mikserów, zbudowali mit ogólnoamerykańskiego dobrobytu lat 50. i 60., za którym Ameryka tak tęskni. Ta grupa od końca lat 70. się kurczy, a w związku z tym sprzedaż przeżywa okresowe wahania w zależności od zmiennej kondycji najniżej uposażonej grupy. W latach 2018–2019 generalnie jednak płace rosły, a bezrobocie malało, osiągając najniższy poziom od lat 60. Jednocześnie jednak rosły gwałtownie ceny na amerykańskim rynku nieruchomości, który jest jednym z głównych silników gospodarki USA. Popyt znacząco przewyższał podaż, co oznaczało, że coraz mniej ludzi stać było na zakup własnego domu. Zadłużenie rosło, a wraz z tym rośnie na ogół liczba złych kredytów. Czy prowadzi to do „bańki kredytowej”, która uruchomiła kryzys finansów 2008/2009 roku? Takich oznak jeszcze nie widać, ale jest się o co martwić.

Warto też podkreślić perspektywę przedsiębiorców. Rok 2019 kończy się dla Stanów Zjednoczonych utratą pozycji najbardziej konkurencyjnej gospodarki świata. W Globalnym raporcie konkurencyjności 3.0 World Economic Forum Stany Zjednoczone prześcignął Singapur.

Warunki prowadzenia biznesu w Stanach Zjednoczonych pozostają wciąż atrakcyjne, choć przede wszystkim dla dużych firm i korporacji. Małe rodzinne przedsiębiorstwa są w odwrocie. Drugie miejsce w rankingu to jednak dobra pozycja, choć można odnieść wrażenie, że w swojej tradycyjnej otwartości Ameryka się cofa. Taka jest filozofia aktualnej administracji Donalda Trumpa, która została sprowadzona do hasła „America First”, a która chciałaby powrócić do starej idei izolacjonizmu w polityce zagranicznej i protekcjonizmu w polityce gospodarczej. Już dziś widać jednak, że te zamysły nie mają szans na realizację. Stany Zjednoczone w różnoraki sposób są powiązane wielopoziomowo z gospodarkami mnóstwa krajów świata. Sprzedają i kupują, ale także produkują w wielu odległych, a niekiedy nawet niezbyt przyjaznych im zakątkach. Zmiany nie da się więc zadekretować, podobnie jak zahamowania napływu fachowców z innych regionów świata, bez których amerykański przemysł nowych technologii zwyczajnie się udusi. Kiedy administracja Trumpa ogłosiła ograniczenia wjazdu dla obywateli kilku krajów politycznie ryzykownych, zaprotestowały przede wszystkim największe firmy związane z IT.
Zmaganie się dwóch modeli gospodarczych, otwartego i kontrolowanego, trwa, a to musi mieć wpływ na postrzeganie poziomu konkurencyjności. O tym decydują nie tylko wskaźniki ekonomiczne, ale polityka państwa w ogóle. Rynki są jednak cierpliwe, a ten amerykański szczególnie atrakcyjny.

Na zakończenie chciałbym zapytać Pana o perspektywy rozwoju i zmian w stosunkach transatlantyckich. Jakich wyzwań i szans we współpracy można się spodziewać w 2020 roku?

Przyszły rok będzie zapewne okresem dużych napięć. Głównie w amerykańskiej polityce wewnętrznej, ale rywalizacja wyborcza odciśnie wyraźne piętno także na relacjach z zagranicą. Spodziewałbym się więc kolejnych gestów Białego Domu umacniających przekonanie społeczeństwa, że prezydent skutecznie broni interesu obywateli amerykańskich i Ameryki w ogóle. Żonglowanie napięciem międzynarodowym, prezentowanie muskułów to znane elementy instrumentarium strategii kampanijnej. Atmosfera nasilającej się rywalizacji nie będzie sprzyjać pojednawczym gestom czy też koncyliacyjnym tonom. Dla relacji transatlantyckich kluczowe znaczenie będą miały stosunki USA z Unią Europejską i w ramach NATO. W obu tych obszarach jest wiele niedomówień, a nawet konfliktów. Europa nie podda się bez walki, a więc będzie gorąco, padnie wiele słów, które nigdy nie powinny się pojawiać, podważają one bowiem istotę naszej wspólnoty, a jej trwałość jest fundamentalna dla bezpieczeństwa i rozwoju Europy, w tym także Polski, ale też Stanów Zjednoczonych. Optymistycznie niech zabrzmi przekonanie, że nasze związki są silniejsze niż egoizm wielu polityków.

Dziękuję za rozmowę.

SZUKASZ WIĘCEJ PODOBNYCH ARTYKUŁÓW?

Artykuł jest częścią wydania specjalnego Gazety SGH (352) Insight 2019.