„Taki jest czar dyplomu SGH”. Wywiad z redaktor Agnieszką Lichnerowicz
Rozmowa z Agnieszką Lichnerowicz, znaną dziennikarką radiową, absolwentką Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie, ciekawą i nietuzinkową osobą, której kariera odbiega od typowej ścieżki zawodowej kojarzonej z SGH.
Od kilkunastu lat związana z Radiem TOK FM. Jako reporterka podróżowała na Białoruś; relacjonowała wojnę (a potem jej skutki) w Gruzji; obserwowała kolejne wybory w Rosji; jeździła na ogarniętą pomarańczową rewolucją i Majdanem Ukrainę, na przejmowany przez Rosję Krym i opanowany wojną Donbas; dziennikarsko obsługiwała dziesiątki brukselskich szczytów i oficjalnych podróży zagranicznych przedstawicieli polskich władz, była w owładniętych, tzw. arabską wiosną Tunezji i Egipcie, przez kilka lat podróżowała do przechodzącej transformację Mjanmy. Jako publicystyka szczególnie interesuje się transformacjami i ruchami społecznymi, polityką historyczną, polityką społeczną i ideologiami gospodarczymi, sprawami zagranicznymi, szczególnie we wschodniej Europie. Jest m. in. laureatką Nagrody PAP im. R. Kapuścińskiego.
Jestem z pokolenia, które dorastało w czasach transformacji, a dorosłe życie zaczynało, gdy Polska integrowała się ze strukturami zachodnimi. Może dlatego – jako dziennikarkę, szczególnie interesują mnie walki i zmiany społeczne oraz transformacje systemowe, stąd zainteresowanie arabską wiosną czy Ukrainą.
Co Panią skłoniło do studiowania w SGH?
Byłam dosyć ambitną uczennicą, a SGH w powszechnej opinii było jedną z najlepszych polskich uczelni. Do tego wyboru z pewnością przyczyniła się również moja mama, która zawsze wspierała naszą (moją i brata) edukację. Była przy tym przekonana, że dobre studia to klucz do późniejszego sukcesu. Do Warszawy przyjechałam w 1999 r., wybrałam Międzynarodowe Stosunki Polityczne.
Od dziecka byłam bardzo ciekawa świata i miałam wiele zainteresowań, a SGH dawała możliwość kształtowania toku studiów w sposób zindywidualizowany i elastyczny. Bardzo doceniałam to, że w pewnym zakresie mogłam wybierać przedmioty i uczęszczać na wiele ciekawych zajęć, nie tylko związanych z ekonomią, czy finansami, ale też z socjologią, historią, filozofią, kulturoznawstwem. Do dziś pamiętam, np. wykłady prof. Wojciecha Morawskiego o historii miast w Polsce, albo zajęcia na temat rosyjskiej myśli filozoficznej. Skłoniło mnie to wówczas do czytania Dostojewskiego i Bierdiajewa. Pamiętam też zajęcia o ustrojach konstytucyjnych.
A skąd ten nietypowy wybór kierunku studiów? Większość studentów wybierała wówczas Finanse i Rachunkowość czy Zarządzanie a Pani jednak niszowe, Międzynarodowe Stosunki Polityczne?
Wyboru kierunku studiów musiałam dokonać dopiero po trzech semestrach, i bardzo dobrze, gdyż – jak się szybko zorientowałam, mam jednak zacięcie humanistyczne i społeczne– nie ciągnęło mnie w kierunku ilościowym, czy abstrakcyjnych modeli. Na studiach po raz pierwszy w edukacji trafiłam na przeszkodę, z którą miałam dużą trudność – była to ekonometria. Ekonomia interesuje mnie przede wszystkim jako nauka społeczna, a nie matematyczna. Poza tym, ciekawił mnie świat, polityka i gra międzynarodowa. Wybierając kierunek, wahałam się między międzynarodowymi stosunkami politycznymi, a międzynarodowymi stosunkami gospodarczymi. Ostateczny wybór, czyli MSP, był – jak to u młodych ludzi bywa – spontaniczny i nieco przypadkowy. Nie żałuję.
A czy podczas studiów, był ktoś kto wywarł duży wpływ na kształtowanie Pani światopoglądu?
Było kilka osób, których zajęcia do dzisiaj pamiętam, więc na pewno w jakimś zakresie mnie ukształtowały. Należy do nich z pewnością profesor Joanna Modrzejewska – Leśniewska, która była także promotorem mojej pracy magisterskiej. Tematem, który wówczas mnie interesował i analizowałam w mojej pracy były specyficzne relacje amerykańsko–brytyjskie po 11 września 2001 r. Ważną rolę – szczególnie, że studiowałam w latach bezpośrednio poprzedzających wstąpienie Polski do UE – odegrała profesor Elżbieta Kawecka – Wyrzykowska. Dzięki niej interesowałam się dosyć wnikliwie integracją i Unią Europejską. Niejednokrotnie wspominam też przytoczone wcześniej zajęcia prof. Morawskiego.
Czy mogłaby Pani wymienić trzy cechy, które w Pani opinii charakteryzują SGH?
Wymienię zarówno te pozytywne aspekty, jak i te, z którymi się zmagałam. Niewątpliwie, doceniałam innowacyjną wówczas jak na polskie warunki swobodę w kształtowaniu ścieżki studiowania, zarówno możliwość wyboru samych przedmiotów, jak i wykładowców. Studiowanie w SGH dało mi możliwość poszukiwania i kształtowania własnej ścieżki rozwoju intelektualnego. Zachwycała mnie też kultura angażowania się studentów w różne inicjatywy, projekty czy organizacje. Dawało to możliwość wzajemnego poznania, ożywionej dyskusji i spierania się na argumenty.
Natomiast już wówczas czułam opór wobec powszechnej presji na sukces zawodowy, mierzony zdobywaniem kolejnych szczebli w hierarchiach zawodowych i statusem finansowym. W czasie studiów zrozumiałam, że tak rozumiany sukces nie jest moim celem, a walka o niego nie przyniesie mi satysfakcji. „Wyścig szczurów”, jak go wówczas określano, zakłada rywalizację i indywidualizm, ja bardziej niż rywalizację, doceniam współpracę, jeśli już mam się ścigać to raczej ze sobą. Pieniądze są w naszym świecie ważne, ale z mojej perspektywy nie są celem samym w sobie. Paradoksalnie, to wszystko, pozwoliły mi zrozumieć studia w SGH. Uświadomiłam sobie, co nie jest dla mnie istotne.
Co zadecydowało, że po studiach w SGH zaczęła Pani karierę dziennikarską?
Częściowo, to przypadek. Polska była wówczas w przedsionku do Unii Europejskiej, skorzystałam z możliwości jakie już wówczas dawał proces integracji oraz SGH i wyjechałam na roczne stypendium do Finlandii. Moje studia przypadły na czas, gdy w Polsce, tak jak na Zachodzie, triumfy święciła doktryna zwana neoliberalną. Chciałam więc pojechać do kraju, który wg. teorii zwolenników tej doktryny powinien upaść, tymczasem kwitnie gospodarczo i społecznie. Nie miałam wówczas – jak dziś – tak jasno ukształtowanych przekonań społeczno-ekonomicznych i naprawdę byłam zaintrygowana tym, jak funkcjonuje fiński model.
Rozważałam również, jak duża część mojego pokolenia, szybkie zakończenie studiów i wyjazd do pracy za granicę, gdyż - po wejściu Polski do UE stało się to o wiele łatwiejsze. Zdecydowałam się jednak na kolejne studia zagraniczne i, kontynuując naukę w SGH, wyjechałam do Wiednia. Pobyt w Wiedniu mnie jednak rozczarował i szybko wróciłam do Warszawy. Po powrocie chciałam udowodnić, że jestem odpowiedzialna i zaczęłam szukać stażu w stacjach radiowych i gazetach. Miałam już doświadczenie w Maglu, czyli w gazecie studenckiej SGH. Podczas studiów dorabiałam też przygotowując przeglądy prasy dla różnych firm. Wysłałam CV do wielu redakcji, odezwało się Radio TOK FM i tak zostało do dziś.
To ciekawy wątek, gdyż taki japoński model długiej pracy u jednego pracodawcy nie jest typowy dla polskiej rzeczywistości, zwłaszcza dla absolwenta SGH.
Trudno wskazać na jedną przyczynę. Może wynika to z tego, że owszem lubię podróże i jestem otwarta na nowe doświadczenia, ale potrzebuję też stałych elementów w życiu. Całe moje warszawskie życie związane jest z Mokotowem. Tu mieści się redakcja mojego radia, tu mieszkam, zresztą blisko SGH. Lata studiów spędziłam również na Mokotowie. Być może w tej jednej redakcji trzymają mnie ludzie, z którymi pracuję i ogólna atmosfera, jaka panuje w radio TOK FM. Wszystko to daje pewnego rodzaju stabilizację, potrzebną każdemu człowiekowi.
Gdy zaczynałam pracę, w Polsce było bardzo wysokie bezrobocie. Ciągle jeszcze jednak panowało przekonanie o nieskończonych możliwościach, które czekają na zaradnych i pracowitych. Z tych możliwości skorzystali starsi koledzy i koleżanki, którzy wchodzili na rynek pracy na samym początku transformacji. My byliśmy tego świadkami i razem z innymi mówiliśmy sobie, że musimy być najlepsi, zdobywać jeszcze większe kompetencje, aby móc się odnaleźć na tym konkurencyjnym rynku pracy i wygrywać. Jestem z pokolenia, które dorastało w czasach transformacji, a dorosłe życie zaczynało, gdy Polska integrowała się ze strukturami zachodnimi. Może dlatego jako dziennikarkę, szczególnie interesują mnie walki i zmiany społeczne oraz transformacje systemowe, stąd zainteresowanie arabską wiosną, Mjanmą czy Ukrainą.
Czy poza radiem, z którym jest Pani – jak mówi – od wielu lat związana, angażuje się Pani w inne aktywności?
Przede wszystkim jestem zaangażowana w dziennikarstwo radiowe, ale od czasu do czasu piszę też teksty prasowe. Trochę wykładam, głównie na uczelniach wyższych. Przez kilka lat jeździłam też z koleżankami do zaczynającej wówczas transformację ekonomiczną i polityczną Birmy. Polska miała wówczas aspiracje, by wspierać procesy transformacji ustrojowych w innych krajach, mieliśmy się dzielić własnym doświadczeniem. MSZ przeznaczał na tego rodzaju projekty pieniądze z budżetów grantowych. Takie zaangażowanie Polski i Polaków miało służyć jednocześnie budowaniu marki Polski jako kraju lidera przemian demokratycznych. W Birmie robiłyśmy pierwsze w tym kraju warsztaty radiowe, to było niesamowite doświadczenie również dla nas. Część naszych znajomych musiała pracować w bardzo trudnych warunkach, to bardzo dzielni ludzie i dziennikarze. Wszystkie nadzieje demokratyczne zostały jednak przekreślone przez ubiegłoroczny pucz.
Co Pani uważa za swój największy sukces w karierze dziennikarskiej? Relacjonowanie jakiegoś wydarzenia czy ważny wywiad?
Trudno mi wskazać jeden wywiad, czy wyjazd. Niewątpliwie relacjonowanie przemian w Ukrainie jest dla mnie doświadczeniem formacyjnym. Wyjazd do Ukrainy w 2004 roku był moim pierwszym zagranicznym zadaniem dziennikarskim. Później relacjonowałam rewolucję na Majdanie w latach 2013-2014 r., aneksję Krymu, wybuch wojny w Donbasie i wiele wyborów parlamentarnych, i prezydenckich.
Jak już mówiłam, te wyjazdy mnie kształtowały. Wiąże się to z transformacją Polski i naszego regionu, czyli moim doświadczeniem pokoleniowym. Wejście do NATO i Unii Europejskiej miało, parafrazując głośną i kontrowersyjną książkę Francisa Fukuyamy, „skończyć historię” w Polsce – liberalna demokracja i wolny rynek miały zagwarantować nam bezpieczeństwo i wprowadzić na drogę stabilności i bogactwa, jakich zazdrościliśmy Zachodowi. Rosyjski atak na Ukrainę już w 2014 r. zachwiał poczuciem stabilności i nieodwracalności, zakwestionował twierdzenia o bezpieczeństwie i „końcu historii”. Tezy te podważył już kryzys finansowy i gospodarczy z 2008 r., ale rosyjski atak pogrzebał je ostatecznie.
Kilka lat temu, przeprowadzałam wywiad z Fukuyamą. To było ciekawe doświadczenie, nie tylko dlatego, że na studiach pisałam prace w oparciu o jego wówczas bardzo popularne książki (również „Ostatniego człowieka”), ale przede wszystkim dlatego, że jego tezy ukształtowały ducha czasów, w którym się rozwijałam. Dziś Fukuyama krytykuje neoliberalizm gospodarczy. Trzeba też przyznać, że jego tezy były bardziej subtelne niż wersja, którą znamy z opisów i komentarzy.
Putin wywołał z naszej perspektywy kompletnie niezrozumiałą i przerażającą wojnę. Świat zachodni stanął przed ogromnym dziejowym wyzwaniem. Jednak Ukraina się broni. Coraz więcej osób, które wcześniej wykluczały taki rozwój wydarzeń, teraz zaczyna brać pod uwagę też inne scenariusze i wierzyć, że słabszy może wygrać, a system Putinowski może upaść. Ukraińcy walczą i pokazują, że nic nie jest przesądzone.
Można powiedzieć, że odzyskaliśmy przyszłość. To, że przyszłość nie jest pewna może budzić obawy, ale daje też nadzieję i poczucie sprawczości. Oznacza bowiem, że kształtujemy dziś przyszłość, nasze dyskusje i spory mogą prowadzić do innowacji społecznych i ekonomicznych, do zmiany i rozwoju, również teorii ekonomicznych i systemów społecznych. Jestem z pokolenia, które edukowano w paradygmacie TINA (there is no other alternative), nie ma alternatywy, nawet jeśli widzisz nieefektywność systemu, jego błędy i kryzysy, to tak musi być, bo lepiej się nie da.
Na koniec pytanie o relacje z SGH? Czy w jakiś sposób je Pani utrzymuje?
Mieszkam niedaleko 😊. Moja mama uczęszcza na Uniwersytet Trzeciego Wieku w SGH i jest bardzo zadowolona. Z uwagi na specyfikę pracy dziennikarskiej mam często kontakty z naukowcami z SGH.
Pół żartem, pół serio, powiem, że czasem wykorzystuję dyplom SGH. Gdy w dyskusjach zdarza się, że ktoś traktuje mnie niepoważnie, bo przywołuję niemainstreamowe teorie ekonomiczne, albo odwołuję się do takich wartości jak sprawiedliwość, czyli przedstawiam według rozmówcy nierealistyczne idee, to odwołuję się do tego, że skończyłam SGH i to – w oczach niektórych ludzi – legitymizuje mnie jako poważną rozmówczynię. Taki jest czar dyplomu SGH. Zdarza się też odwrotnie, gdy jestem wśród osób bardzo krytycznych wobec zasad współczesnego systemu kapitalistycznego, bywa, że nie przyznaję się do studiowania w SGH, bowiem mogłabym zostać przez nich zaszufladkowana.
Czyli nie porzuciła Pani zainteresowania ekonomią?
Przeciwnie, interesuję się ekonomią, dużo czytam i wracam do niej coraz częściej i z większą pasją. Debaty ekonomiczne – z mojej perspektywy – robią się coraz ciekawsze, a to dlatego, że osłabła dominacja jednej filozofii ekonomicznej, neoliberalnej, która, gdy studiowałam, monopolizowała dyskusje. Dziś, po kolejnych kryzysach, jest w społeczeństwie i w nauce większa otwartość na inne koncepcje, filozofie i innowacje. Ścierają się myśli, powstają nowe idee – debaty ekonomiczne są po prostu fascynujące.
Z tej perspektywy, cieszę się, że studiowałam w SGH, bo w przeciwieństwie do innych nie boję się ekonomii i zdobyłam wiedzę, którą rozwijam. W Polsce nadal pokutuje przekonanie, że ekonomia jest czymś trudnym do zrozumienia. Jednak powoli to się zmienia. Ludzie coraz częściej spierają się nie tylko o kwestie kulturowe, ale chociażby o podatki czy model ekonomiczny. I z tego należy się cieszyć, bo przecież to jest sedno demokracji, abyśmy negocjowali model organizacji naszego życia społecznego i ekonomicznego.
Wydaje mi się jednak, że rola edukacji ekonomicznej powinna rosnąć, zarówno w zakresie potrzebnym do podejmowania decyzji finansowych przez gospodarstwa domowe, jak i wiedzy o różnych teoriach ekonomicznych.
Dziękuję za rozmowę.