W jaki sposób inflacja wpływa na zarobki?

O wpływie inflacji na ludzkie decyzje i działanie pisze w cyklu #PoProstuEkonomia dr Mateusz Guzikowski, adiunkt w Katedrze Ekonomiki i Finansów Samorządu Terytorialnego, Kolegium Zarządzania i Finansów.

Czym jest inflacja?

Aby odpowiedzieć na to pytanie, najpierw musimy wyjaśnić, co rozumiemy przez inflację. Jest ona wzrostem poziomu cen w gospodarce. Z punktu widzenia pracowników, najważniejszym miernikiem inflacji jest CPI (ang. consumer price index, wskaźnik cen konsumenta), ponieważ pokazuje on, o ile procent wzrosły wydatki na zakup tego samego koszyka dóbr w stosunku do poprzedniego okresu. Bywa, że w okresie przedświątecznym media podają informację „tegoroczne święta będą droższe”, w zawoalowany – i nie do końca poprawny sposób –  tłumacząc inflację. Nie jest to jednak ta sama miara, którą podaje Główny Urząd Statystyczny. Do pomiaru inflacji GUS każdorazowo wykorzystuje ten sam reprezentatywny koszyk dóbr, niezależnie od okresów świątecznych czy urlopowych.

W jaki sposób inflacja wpływa na zarobki?

Wiemy już, czym jest inflacja. A w jaki sposób wpływa ona na zarobki pracowników, a może szerzej – na ludzkie decyzje i działanie? W literaturze ekonomicznej często spotyka się podział inflacji na cztery kategorie:

  • pełzającą (gdy stopa wzrostu cen nie przekracza 5% rocznie),
  • umiarkowaną (5-10% w skali roku),
  • galopującą (10-150% w skali roku) i
  • hiperinflację (powyżej 50% miesięcznie).

Stabilna (pełzająca) inflacja nie powoduje w gospodarce perturbacji, ani też zasadniczo nie wpływa na ludzkie działanie. Zauważmy, że choć nasze zarobki otrzymujemy na podstawie umowy o pracę, nikomu z nas nie przyjdzie nawet na myśl, aby żądać od pracodawcy podwyżki, w sytuacji gdy cena bochenka chleba wzrosła o symboliczne grosze. Po prostu, za to samo wynagrodzenie możemy kupić mniej bochenków. Dochodzimy w tym miejscu do ważnej kategorii, tzw. płacy realnej, czyli płacy nominalnej (naszego wynagrodzenia) podzielonej przez poziom cen. Płaca realna jest siłą nabywczą naszego dochodu. To właśnie istotne zmiany płacy realnej oddziałują na nasze decyzje. Nikt nie chce, aby realna siła nabywcza jego dochodu z pracy malała – chcemy móc z miesiąca na miesiąc pozwolić sobie na kupno porównywalnej liczby bochenków chleba. Dopiero wtedy, gdy cena bochenka zaczyna niepokojąco wzrastać, a my – za to samo wynagrodzenie – możemy go kupić mniej – zauważamy, i w mig pojmujemy, czym jest inflacja.

Wyższa inflacja (umiarkowana i galopująca) skłania pracowników do formułowania żądań podwyżek – płaca realna spada, zatem chcieliby, aby pracodawcy skompensowali im skutki wzrostu cen. W sytuacji, gdy rosnącym cenom towarzyszy na rynku pracy niskie bezrobocie, pracodawcy nie mają wyjścia i ostatecznie zgodzą się na podwyżki. Będą jednak chcieli za wszelką cenę przerzucić wzrost kosztów funkcjonowania przedsiębiorstwa (powstały wskutek wymuszonego sytuacją wzrostu płac) na nabywcę finalnego dobra, czyli konsumenta. Jednak pracownicy również są konsumentami, zatem na uzyskanych podwyżkach zyskają niewiele – ich płace wzrosły, ale cena bochenka chleba i innych dóbr w gospodarce również. Co zatem będą mogli zrobić? Pójdą do pracodawcy po kolejną podwyżkę, a ci z kolei będą chcieli zneutralizować wzrost kosztów kolejną podwyżką cen produkowanych dóbr. W ten sposób powstaje mechanizm, który nazywa się spiralą cenowo-płacową, prowadzący nieuchronnie do trwałego przyspieszenia inflacji, która może przerodzić się w hiperinflację.

W alternatywnym przypadku, gdy rosnącym cenom towarzyszy wysokie bezrobocie, pracownicy nie dysponują taką siłą przetargową, jak opisana powyżej. Rosnące ceny powodują spadek siły nabywczej ich dochodów, a jednocześnie ograniczają w znacznym stopniu ich żądania płacowe (podwyżki, jeżeli w ogóle są przyznawane, to ich beneficjentami są tylko nieliczni, najbardziej wydajni pracownicy). Oznacza to, że koszty pracy maleją, co skłania pracodawców do zwiększenia popytu na pracę i – w efekcie – wzrostu zatrudnienia i produkcji, co powoduje z kolei spadek poziomu cen dóbr i wzrost siły nabywczej dochodów pracowników.

W przypadku jednak, gdy wzrastającym cenom i wysokiemu bezrobociu towarzyszy interwencja rządu i/lub banku centralnego, jej następstwa będą dwojakie – wprawdzie bezrobocie zmaleje, jednak wzrost efektywnego popytu skutkować będzie dalszym wzrostem poziomu cen.    

Z kolei hiperinflacja (o czym świadczy wiele historycznych przypadków, a ostatnio – Wenezuela i Zimbabwe), skłania ludzi (lub szerzej: podmioty gospodarujące) nie tylko do porzucenia pieniądza jako środka wymiany i miernika wartości, ale destabilizująco wpływa na całą gospodarkę.

Ludzie zamiast zajmować się produktywną pracą, marnują czas na spekulację, a wygrywa w niej ten, kto najszybciej pozbędzie się pieniądza tracącego szybko na wartości, w zamian za trwałe dobra (w tej sytuacji gospodarowanie powraca do swojej przedpieniężnej ery – wymiany barterowej). W ten sposób pozbywanie się pieniądza (wydawanie go na zakup trwałych dóbr) prowadzi do dalszych wzrostów cen w gospodarce.

Z kolei każda hiperinflacja musi zakończyć się reformą pieniężno-skarbową. Tylko to może przywrócić normalność w gospodarce (zmniejszyć niepewność) i zapewnić przewidywalność ludzkiego działania.

DR MATEUSZ GUZIKOWSKI,
adiunkt w Katedrze Ekonomiki i Finansów Samorządu Terytorialnego,
Kolegium Zarządzania i Finansów