Wezwani do pomocy

wolontariusz eSGH przed Centrum Nauki Kopernik

Tej wojny spodziewali się nieliczni. Wśród nich na pewno nie byli uchodźcy w panice przekraczający granicę polsko-ukraińską od 24 lutego br., dnia, w którym Federacja Rosyjska rozpoczęła militarną agresję na Ukrainę.

Długo bagatelizowano informacje międzynarodowych agencji wywiadowczych, niedowierzano zdjęciom satelitarnym, pokazującym ciężki sprzęt wojskowy, gromadzony blisko granicy ukraińsko-rosyjskiej. Jednak 24 lutego 2022 roku pierwsze bomby spadające na Kijów zweryfikowały doniesienia i  – niestety – potwierdziły obawy. Niewyobrażalne, stało się faktem, a wojna – doświadczenie zła, które po II wojnie światowej miało się nie powtórzyć, rzeczywistością. Rzeczywistością, z którą – jak się wkrótce okazało – poza Ukraińcami, mierzyć się muszą inne kraje europejskie, w tym Polska. 

Polacy spontanicznie i błyskawicznie zorganizowali pomoc uchodźcom. W akcje zaangażowały się liczne instytucje, szkoły, fundacje, samorządy, a także osoby niezrzeszone w organizacjach, które tłumnie dołączyły do „pospolitego ruszenia”, nie tylko wpierając uchodźców materialnie, lecz często udostępniając własne mieszkania, jako tymczasowe lokum. 

Przybywających do Polski uchodźców, od początku wojny, pod swój gościnny dach przyjęła również Szkoła Główna Handlowa w Warszawie. 

matki z dziećmi

Azyl w Grosiku i Sabinkach

Od 24 lutego do 25 maja w domach studenckich SGH zakwaterowano łącznie 240 uchodźców. Były to głównie matki z dziećmi i osoby starsze. Do dziś (stan na 26 maja) łącznie w DS. „Grosik” i DS. „Sabinki” mieszka 66 osób, które potrzebują codziennego wsparcia. 

W gronie koordynatorów akcji „SGH dla Ukrainy” od strony administracji uczelni, szybko dostrzegliśmy konieczność poproszenia o wsparcie jak najliczniejszej grupy wolontariuszy. Potrzebowaliśmy ludzi dosłownie do wszystkiego – od kierowców, którzy mogliby jeździć naszym busem na granicę i odbierać z niej uchodźców, po wolontariuszy tu na miejscu, których moglibyśmy zaangażować w przeróżne działania. Zgłosiło się bardzo wiele osób, bez których wsparcia naprawdę trudno sobie wyobrazić sprawną organizację tak dużej i wymagającej akcji. Bardzo wszystkim dziękuję” – mówi Patrycja Wyżlic, koordynatorka wolontariuszy.

Wśród osób, które zostały z nami na dłużej i codziennie wspierają rodziny zakwaterowane w akademikach są „wolontariusze-opiekunowie” – studenci i pracownicy SGH. To oni – Mateusz, Dawid, Sofija, Paweł, prof. Ewa Syczewska, Martyna i Zuzanna każdego dnia dokładają starań, aby przywrócić uśmiech na twarzach dzieci, a mamom pomóc w opiece, załatwieniu formalności oraz w znalezieniu pracy.

Wkrótce okazało się, że dla rodzin, przebywających w Grosiku i Sabinkach, są kimś więcej niż tylko wolontariuszami. 

uśmiechnięci ludzie w różnym wieku siedzą za stołem

„Mateusz, a gdzie jest Twój dom? Bo mój BYŁ tu” 

Marzec 2022. Do specjalnie zorganizowanej w DS. Grosik bawialni wchodzi młody mężczyzna. Nie mija chwila, gdy grupka dzieci dostrzega jego obecność i porzuca zabawę, radośnie biegnąc, by go przywitać. Maluchy bez wahania wdrapują się na ramiona chłopaka, starsze stają w „wianuszku”, czekając na swoją kolej i porcję powitalnych uścisków. Panuje bardzo rodzinna atmosfera, której – jak mówi Mateusz Pawlikowski, student SGH i wolontariusz – próżno było szukać jeszcze kilka tygodni temu. 

To niesamowite jak bardzo okazana przez nas pomoc zmieniła życie tych dzieci. Pamiętam, jak przyszedłem tu pierwszy raz. Oprócz naturalnie bariery językowej i ogólnego strachu przed obcymi, dochodziła trauma wojny i ucieczki z ojczyzny, tęsknota za pozostawioną w Ukrainie rodziną. Zastanawiałem się, czy sobie poradzę i jak pomóc tym ludziom, którzy – wtedy – byli bardzo zamknięci i niesamowicie straumatyzowani. Postanowiłem po prostu być i słuchać. Nie pytałem o historię ich przybycia do Polski, życie w Ukrainie przed wojną. W zasadzie o nic. Wkrótce okazało się, że rzeczywiście, wystarczy po prostu spędzać z nimi możliwie dużo czasu, powoli budować zaufanie do siebie i odpowiadać na ich codzienne potrzeby. Może to być spacer z dzieciakami czy po prostu zabawa z nimi, a mamom wskazanie adresu urzędu, pomoc w formalnościach czy szukaniu pracy. 

Krok po kroku, nie próbując na siłę zdobywać ich zaufania, zauważyłem, że zbliżamy się do siebie i okazują mi coraz więcej serdeczności. Dziś jest to zażyłość, o której na początku marca nawet nie marzyłem. Cudownie jest móc doświadczyć takiej spontanicznej, dziecięcej radości, która daje mi mnóstwo energii – opowiada wolontariusz.

Jak podkreśla Mateusz Pawlikowski, wolontariat otworzył mu oczy na realne potrzeby drugiego człowieka, pozwolił wyrwać się „z pewnej matni praca-uczelnia-dom” i odkryć głębszy sens w spędzaniu wolnego czasu pomagając innym. 

dzieci w sali zabaw

W relacjach wolontariusza nie brakuje wzruszających momentów.

Pewnego dnia jedna z dziewczynek poprosiła mnie, żebym w Google Maps pokazał jej, gdzie jest mój dom. Wyjąłem telefon i wskazałem lokalizację. Po chwili spytała, czy może mi pokazać, gdzie BYŁ jej dom, bo teraz już go tam nie ma. Spadła na niego bomba. To był jeden z najbardziej wzruszających dialogów, jakie odbyłem w swoim życiu. Wiem, ile musiało kosztować ją takie wyznanie, mnie z kolei to, że udało się „przełamać lody”

Przywołuje również historię powrotu ze spaceru, gdy jedno z dzieci po raz pierwszy zamiast „Wracamy do Grosika”, użyło sformułowania „wracamy do domu”, mając na myśli akademik. 

Takie chwile naprawdę nikogo z nas nie pozostawiają obojętnym i zapadają głęboko i na długo w pamięć. Jeśli udało się nam stworzyć warunki, które choć trochę przypominają prawdziwy dom, to naprawdę jest wielka radość.

dzieci z papugami

Wezwany do pomocy

Dawid Suchanek 17 lat mieszkał w Holandii. Niedawno przyjechał do Polski.

Kiedy wybuchła wojna na Ukrainie  – jak mówi – poczuł się „wezwany do pomocy”.

Nie wiedziałem w jaki sposób mógłbym pomóc, dopóki nie dostałem maila od SGH o poszukiwaniu wolontariuszy do wsparcia ukraińskich rodzin. Bardzo mnie to zainteresowało i postanowiłem się zapisać. Była to bardzo dobra decyzja, poznałem wspaniałych ludzi, z którymi nawiązałem tak dobrą więź, że mogę ich nazwać drugą rodziną” – relacjonuje.

Według  Dawida największą wartością jest uśmiech dzieci, gdy przychodzi je odwiedzać. 

Dzieci bardzo się cieszą , gdy mogą wyjść z akademika. Siedzą tam prawie cały dzień z mamami. Są to małe proste rzeczy, takie jak gra w piłkę, spacer w parku lub pójście na plac zabaw. Robią jednak dużą różnice i sprawiają im radość w trudnych chwilach. Dzięki temu mogą się na jakiś czas oderwać od problemów i poczuć mniej obco w innym kraju.

Myśleli o powrocie, ale…

Sofiya Hrabarchuk w marcu wyjechała z Warszawy do Lwowa, aby pomóc swoim rodakom na miejscu. Trudno jej uwierzyć, w to, co się stało, ale nie zamierza spocząć na laurach i jak tylko może angażuje się w wolontariat.

Rodzina, którą opiekuje się w SGH najczęściej, to matka z trójką dzieci (syn – 6 lat, córki – 9 lat i 15 lat), które pochodzą z miasteczka obok Równego. Wyjechali z Ukrainy, kiedy zaczęto bombardować Równe.

Matka powiedziała, że nie wiedzieli, dokąd jadą, ani gdzie będą mieszkać. Na granicy były ogromne kolejki. Dziękują Bogu, że spotkały wolontariuszy z SGH i mają możliwość mieszkać w akademiku. Córki rozumieją, że w Ukrainie jest teraz wojna, wiedzą o zniszczeniach w Charkowie, Mariupolu i czasem pytają mnie o to. Dzieci często mówią jak tęsknią za tatą, dziadkiem oraz jak chciałyby zobaczyć swego psiaka (Haski). Kiedy raz w ciągu tygodnia Rosja bombardowała Równe, córka, która ma 9 lat opowiadała, jak jej dziadek wszystko słyszał. Kilka dni przed tym mama Ola prosiła mnie, aby dowiedzieć się o bilety do Równego, bo myśleli o powrocie do Ukrainy. Jednak informacja o bombardowaniu zmieniła ich plany – relacjonuje Sofiya.

Dzieci, którymi się opiekuje są „cudowne, a ich mamy bardzo się cieszą z odwiedzin wolontariuszy”.

Są otwarte, wdzięczne i wesołe. Jak mają cukierki lub czekoladę, to zawsze się dzielą i robią nam prezenty” – dodaje wolontariuszka. 

pani z piernikiem w kształcie serca pozująca do zdjęcia

Zamiast „gapienia się w smartphone”

– Historia mojego zaangażowania w wolontariat i opiekę nad naszymi rodzinami z Ukrainy nie jest jakoś wybitnie romantyczna i interesująca – mówi Paweł Mikołajczuk, wolontariusz-opiekun, student SGH i dodaje: po prostu uważam, iż jest to swojego rodzaju obowiązek – pomóc bliźniemu w potrzebie.

Każdy pomaga jak może. Jedni wpłacają pieniądze, drudzy udostępniają swoje mieszkania ect. Ja, na obecnym etapie mojego życia dysponuję najcenniejszym zasobem, czyli czasem. Postanowiłem go wykorzystać, tym razem bardziej pożytecznie niż „gapienie się w smartphone” i pomóc naszym braciom ze Wschodu – podkreśla.

Wspominając zawiłe losy Polski – migracje po powstaniach w XIX wieku, przymusową relokację wielu obywateli w czasie II wojny światowej czy fale uchodźców politycznych podczas PRL, wskazuje na pomoc okazaną Polakom przez obywateli krajów takich jak Republika Federalna Niemiec (RFN), Francja, Wielka Brytania czy Stany Zjednoczone. Uważa, że „obecnie możemy spłacić ten dług”.

wielkanocny stół

Paweł posługuje się językiem rosyjskim, co w dużym stopniu ułatwiło mu porozumiewanie się z rodzinami. Mówiąc o codziennej motywacji do pracy w wolontariacie, podobnie jak inni, wskazuje „uśmiech osób, którym pomaga”.

Czasami są to trywialne dla nas sprawy, a potrafią sprawić ogromną radość. Na przykład ostatnio „załatwiłem” rolki 12-letniej dziewczynie z Sabinek. Uciekając z Ukrainy oczywiście nie wzięła ze sobą własnych (po pierwsze bo wówczas jeszcze było zimno i śnieg a po drugie, kto by wtedy myślał o takiej błahej rzeczy, gdy strzelają, albo gdy tynk sypie się na głowę). Teraz może śmigać po Polu Mokotowskim. 

Pomocy mieszkańcom naszych akademików można udzielać w różny sposób, poczynając od takich formalności, jak: wyrobienie dokumentów, numeru PESEL, przez aplikowanie o świadczenie 500+ czy inne zapomogi np. z ONZ. Ponadto ważna jest pomoc w zapisaniu dzieci do szkoły, przedszkola, przy szukaniu pracy lub załatwieniu tłumaczy i wizyt u lekarzy – to sprawy podstawowe.

Są też rzeczy o mniejszym priorytecie, lecz – z punktu widzenia dzieci – o wiele istotniejsze niż żmudne formalności: wspólna zabawa, spacery, wyjścia do kina, muzeum, do Centrum Nauki Kopernik czy do Papugarni. 

Poszukiwany, poszukiwana

W akademikach SGH wciąż przebywa wiele rodzin z Ukrainy, które potrzebują wsparcia w życiu codziennym. Nadal szukamy wolontariuszy-opiekunów, którzy – wzorem Mateusza, Sofiji, Dawida, prof. Ewy Syczewskiej, Zuzanny, Martyny i Pawła będą w kontakcie z wybraną rodziną, spytają o jej potrzeby, udzielą informacji, pomogą w formalnościach, pokażą możliwości, które daje SGH, organizacje pozarządowe i inne instytucje w Polsce, a także znajdą atrakcje dla dzieci i młodzieży lub pójdą na spacer.

dzieci i młodzież przy pomniku Syrenki nad Wisłą

Nie jest konieczna znajomość języka ukraińskiego. Czekamy na zgłoszenia tych, którzy poczuli się wezwani do pomocy.

Deklarację udziału jako wolontariusz-opiekun rodziny z Ukrainy przebywającej w SGH jest dostępna TU.

Więcej o roli wolontariusza-opiekuna