Założyciel Prywatnych Kursów Handlowych Męskich, przedsiębiorca, uczony, filantrop. Człowiek, którego idée fix o powołaniu do życia instytucji edukacyjnej nie tylko się spełniła, ale z biegiem lat ewoluowała do rangi najlepszej i najbardziej prestiżowej uczelni ekonomicznej w Polsce - Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie. August Zieliński. Oddajmy mu głos.
Jestem wśród was. Zawsze byłem, ale teraz jestem jeszcze bardziej. Siedzę sobie, niby to zamyślony, na ławce w Ogrodach Rektorskich, ale wszystko widzę. Dużo myślę o uczonych, studentach, administracji…
Uczelnia, którą założyłem w 1906 r. w Warszawie, była małą szkołą zawodową, wprawdzie z ambicjami, ale przecież kształcącą kupców i buchalterów. I nauka trwała w niej tylko dwa lata. No, ma się rozumieć, chciałem jakoś rozszerzać horyzonty studentów. Więc było i nieco historii, i ekonomii politycznej, a nawet socjologia. Dobrze, że z Kucharzewskim udało mi się porozumieć. Ten Kucharzewski, hm… wolnomularz, caratu nienawidził, pisał świetnie, no i wiedział dużo. Tak, wygłosił wykład inauguracyjny w 1906 r. A Rosja? Udało mi się i już. Wybuchła rewolucja w 1905 r. i w końcu się zgodzili, że będziemy mogli kształcić po polsku we wszystkich szkołach prywatnych.
To był ten moment. Od razu założyłem Kursy Handlowe, bo przecież nie mogło być w nazwie słowa „wyższe”. W Petersburgu, w ichniejszym Ministerstwie Oświaty nic bym nie załatwił. Ale udało się w Ministerstwie Przemysłu i Handlu. Mówili potem, że coś tam musiało pójść pod stołem. Jeśli, to niedużo. Rosjanie brali do kieszeni, ale umiarkowanie, czasem symbolicznie. Taki styl. Trzeba było to zrobić. Młodzi, z ambicjami mogli jechać na studia na Zachód, ale niewielu miało na to pieniądze. Albo do Rosji, ale tam rusyfikacja. Pod każdym względem. Językowym i wyznaniowym. I Rosjanki, które się naszym też nieraz bardzo podobały. Słowianki! Czego by nie zdołano zrobić z tych młodych ludzi w Polsce, zrobiono by w Moskwie, Petersburgu, Kijowie. Na różne sposoby.
Zaraz, jak się to wszystko zaczęło? U Kronenberga! U niego studiowałem. Dyplom dostałem w 1881 r., a później jeszcze stypendium w Handelshochule w Lipsku. Trzeba jednak było brać się do roboty. Ojciec umarł w 1884 r. Trafiłem najpierw do banku Hipolita Wawelberga, a potem do Towarzystwa Ubezpieczeniowego „Nowy Jork”. Było prężne. Pracowałem u nich do samego końca, do 1908 r. Z czegoś trzeba było żyć, poznawać wielki biznes finansowy i międzynarodowy.
W pewnym momencie pojawiła się ona, ta jedyna. Helena z Kesslerów, malarka. Wrażliwa, ale jednocześnie zdecydowana. Wiedziała, czego chce. I ja też wiedziałem. Mieliśmy dwie córki. Wandę, kompozytorkę. Zamordowali ją Niemcy na Pawiaku w 1943 r. I Halinę, poetkę. Zgasła przedwcześnie w 1915 r. Natury artystyczne, po matce, ale i ze mnie też dużo miały.
Miałem pracę i pieniądze. Wszedłem też w biznes o nazwie fabryka cerat. Ale poszukiwałem jeszcze czegoś innego. Eleganckiego, ekskluzywnego. Zainteresowałem się letniskiem w Konstancinie. Konstancin! Jak to miasto teraz wygląda! Luksus i zawrotne ceny nieruchomości. Wtedy też już myślano o podmiejskich rezydencjach w zdrowym klimacie uzdrowiskowym, ale głównie parcelowano ziemię.
W 1892 r. nadarzyła się okazja podjęcia wykładów u Kronenberga. Odeszli od niego Karol Rozenblum i Jan Smolak, więc potrzebny był ktoś z wykształceniem i doświadczeniem. Powierzono mi zajęcia z korespondencji handlowej w trzech językach: polskim, rosyjskim, niemieckim. Angielski jeszcze nie zapanował wszechwładnie na całym świecie. Od 1896 do 1902 r. kierowałem ponadto Kursami Handlowymi Żeńskimi, które zorganizowała Józefa Siemiradzka. Poznawałem młodzież męską i żeńską. I uczonych!
Odszedłem z tego świata w 1908 r. Miałem ledwo 47 lat. Ale przecież cały czas tu jestem. Znam i tych wykładających, i studiujących. Starajcie się – i w szkole, i w życiu! Egzamin ostateczny jest trudny.
dr Paweł Tanewski, starszy kustosz dyplomowany, Biblioteka SGH