Teresa Kodelska-Łaszek

„Przez 63 dni czułam, że jestem wolna, że jestem Polką".

Kim jest Teresa Kodelska-Łaszek – nasza żywa legenda?

„Największą przyjemność w czasie kariery sportowej sprawiał mi kontakt z przyrodą” – tak wspominała dawne czasy Teresa Kodelska-Łaszek. Po raz pierwszy założyła narty i zjechała z Kasprowego w wieku pięciu lat. Tego zjazdu wprawdzie nie pamiętała, ale jednoznacznie stwierdziła, że na pewno od początku wychodziło jej to dobrze. Mogła jeździć bez ograniczeń, bo jej tata, architekt Aleksander Kodelski, w 1935 r. został prezesem i dyrektorem technicznym spółki Towarzystwo Budowy i Eksploatacji Kolei Linowej Zakopane (Kuźnice)–Kasprowy, budującej kolej linową na Kasprowy Wierch. Natomiast mama Anna, również architekt, zaprojektowała m.in. budynki stacji w Kuźnicach, na Myślenickich Turniach i samym szczycie.

Razem z dziećmi innych budowniczych i konduktorów jeździliśmy przed wojną, ile się dało – od rana do zmierzchu. Na początku, kiedy nie było jeszcze wagoników, wjeżdżaliśmy w specjalnych korytkach, które transportowały na górę materiały: cement, cegły itd. – tak o swoim dzieciństwie opowiadała prof. Teresa Kodelska-Łaszek w „Tygodniku Powszechnym” (Putrament, politruczka, krakowiaczek, luty 2010 r.).

Jednak ten krótki pobyt w Zakopanem, który mógł być tylko szczęśliwym epizodem dzieciństwa, okazał się w jej życiu niezwykle ważny. Kolej linową na Kasprowy, pierwszą w Polsce i sześćdziesiątą na świecie, oddano do użytku po 227 dniach budowy, a rodzina Kodelskich mogła znów zamieszkać w Warszawie.

Teresa Kodelska-Łaszek

TERESA KODELSKA-ŁASZEK

Pseudonimy: „Teresa”, „Kinga”
Stopień: strzelec, sanitariuszka, łączniczka
Formacja: IV obwód Ochota, Reduta Wawelska
Dzielnica: Ochota

Źródło: Muzeum Powstania Warszawskiego

„Kinga”

Bardzo wcześnie zetknęła się z konspiracją, rodzice organizowali tajne zebrania, zapraszali wybitnych ludzi kultury i naukowców. Dom był pełen konspiracyjnych gazetek. „U nas były przechowywane, potem przychodziły łączniczki i je roznosiły. Ale miałam 12 lat, wiedziałam tylko tyle, ile usłyszałam” – opowiadała nasza bohaterka w lipcu 2011 r. podczas spotkania w Muzeum Powstania Warszawskiego.

Jeszcze przed zrywem powstańczym brała udział w małym sabotażu, m.in. pisała antyhitlerowskie hasła na murach. Przeszła szkolenia sanitariuszki i łączniczki, urządzała szpital w prywatnej szkole powszechnej Anny Goldman przy ul. Wawelskiej 60, znajdującej się w domu, w którym mieszkała (zwanym podczas powstania Redutą Wawelską).

Miała wówczas 15 lat. „Trafiłam do powstania, bo byłam w Szarych Szeregach” – tak wspominała tamte czasy. W dniu 1 sierpnia 1944 r., jako żołnierz Armii Krajowej o pseudonimie „Kinga”, zgodnie z rozkazem stawiła się w szpitalu, w piwnicy przy ul. Wawelskiej 60. Jej oddział transportował rannych, których przenosiła z rejonu ulic Reja, Mochnackiego, Beniowskiego, Wawelskiej, z dachu i ze wszystkich pięter Reduty. „Kiedyś niosłam rannego w brzuch. Wszystkie flaki mu wypadły z brzucha. Myśmy mu wpychały jelita z powrotem, niosły go po schodach. Na schodach nam wypadał na zakrętach, ale żeśmy go zniosły do piwnicy. Pani doktor Jadwiga Lange (to była moja ciocia) operowała go. Chyba przeżył” – wspominała. „Miała Pani jakąś broń?” – to jedno z pytań, które padło podczas rozmowy w Muzeum Powstania Warszawskiego. „Granat w kieszeni, który dali mi chłopcy, żebym się rozerwała, gdyby mnie złapali”. „Pani była gotowa to zrobić?”. „Byłam wtedy gotowa to zrobić” – odpowiedziała Teresa Kodelska-Łaszek.

Złożyła przysięgę żołnierską i służyła jako łączniczka pod dowództwem strzelca Ottokara Flandorfera ps. „Otto”. Reduta Wawelska upadła na początku powstania, szpital działał do 11 sierpnia. „Pamiętam, że chłopcy przyszli do mnie, powiedzieli, żeby lecieć na klatkę schodową na drugim podwórzu, bo tam jest wlot do kanału. Pobiegłam, zeszliśmy do kanału. Ocalałam cudem. Próbowaliśmy wyjść na Wawelskiej, ale tam byli Niemcy, którzy rzucali do kanałów granaty. Doszliśmy do Wisły, ale tam kanały były zalane. Na rogu Raszyńskiej i Niemcewicza znaleźliśmy kanał rozwalony bombą. Tam się wygrzebaliśmy. Byliśmy tak nieprzytomni, odurzeni powietrzem, że wszyscy padliśmy koło kanałów i zasnęliśmy. W kanałach byliśmy ponad tydzień. W pobliżu byli Niemcy, ich psy nas obwąchiwały, ale nie ruszyły, bo byliśmy oblepieni ekskrementami i leżeliśmy bez ruchu. Nie rozpoznały, że to żywi ludzie. Przyszła noc, żeśmy się ocknęli. Poprowadziłam chłopców, bo to była moja dzielnica, bocznymi ulicami z powrotem do Reduty, na Wawelską 60, i tam się ukrywaliśmy prawie przez cztery tygodnie aż do kapitulacji” – tak wspominała ten straszliwy czas.

Z mamą Anną Kodelską, oficerem Armii Krajowej, która także była w powstaniu, po raz ostatni widziała się w kanałach.

Mama była gdzieś na końcu z jednej strony, ja byłam z drugiej strony. Doszłyśmy do piwniczki, przecisnęłam się do mamy. Mama dała mi garść kruszonego chleba, sucharki. Popchnęła mnie, powiedziała: «Idź, uciekaj», bo Niemcy zaczęli już rozbierać ten kanał od góry. Mama została z sanitariuszkami, a mnie kazała uciekać – opowiadała ze smutkiem.

Po upadku powstańcy przyłączali się do cywilów gnanych przez Niemców do obozu przejściowego – Zieleniaka. Teresa Kodelska-Łaszek uciekła z jednym z kolegów, który miał rodzinę w Nowej Wsi, i doszła z nim do Grójca. Potem trafiła do hrabiego Morawskiego w Małej Wsi. Kolega, który poszedł do partyzantki, odwiedzał ją, a pewnego dnia poinformował, że w gazecie znalazł ogłoszenie, że Aleksander Kodelski żyje i poszukuje córki. Wkrótce pojawił się też brat, który zawiózł ją do Komorowa, do przyjaciółki matki – prof. Julii Kotarbińskiej. U niej doczekała się przyjazdu ojca, z którym przedostała się do Zakopanego, gdzie ukrywali się u znajomych górali. Po wojnie ojciec i brat odbudowywali Warszawę – brat jeździł na ciężarówce jako szofer, ojciec pracował jako inżynier i brał udział przy odbudowie m.in. domu prof. Wasiutyńskiego, w którym zamieszkali.

„Czy Pani uważa, że powstanie było potrzebne?” – pytała Małgorzata Rafalska-Dubek, która w lipcu 2011 r. prowadziła spotkanie z Teresą Kodelską-Łaszek w Muzeum Powstania Warszawskiego.

Było potrzebne – odpowiedziała. Naród postawiło na nogi, nie był taki przygnieciony. Po prostu naród się wyzwolił, poczuł się wolny. Przez 63 dni czułam, że jestem wolna, że jestem Polką

Jednakże jej ostateczna ocena powstańczego zrywu jest krytyczna: „Wyrznęli nam najlepszą inteligencką młodzież, zburzono Warszawę, dowódcy siedzieli w piwnicy, wydawali rozkazy, a dzieci walczyły i ginęły, całą organizację zdominował bałagan. Zapłaciliśmy straszną cenę. To był kardynalny błąd…”. Teresa Kodelska-Łaszek przez lata bardzo niechętnie opowiadała o tych tragicznych dniach, podobnie jak nie chcą czy nie potrafią o tym mówić inni uczestnicy Powstania Warszawskiego, tłumacząc, że ten, kto sam nie przeżył podobnego piekła, nie będzie w stanie tego zrozumieć, bo każde wspomnienie jest okupione problemami ze zdrowiem. Według tej dzielnej Polki idealizacja powstania stała się też zbyt jednostronna.

Powrót do nart…

Teresa Kodelska-Łaszek po wojnie zamieszkała w Krakowie, tam zrobiła maturę w Liceum Handlowym, a w 1946 r. rozpoczęła studia w Szkole Głównej Handlowej w Warszawie (w latach 1949–1991 Szkoła Główna Planowania i Statystyki). Po pierwszym roku studiów wstąpiła do warszawskiego AZS-u i w okresie 1946–1956 startowała w narciarskiej kadrze narodowej jako jego reprezentantka. W tamtych trudnych czasach to właśnie narty ją uratowały…

Po roku 1945 talent naszej bohaterki odkrył Andrzej Ziemilski, znany socjolog i dziennikarz, jej pierwszy trener. Po traumatycznych przejściach w Powstaniu Warszawskim i zakończeniu wojny narty okazały się zbawieniem. „Udało mi się wrócić do normalnego życia, bo bardzo kochałam narty. Nic innego mnie nie interesowało. Dziewczyny biegały za chłopakami, a ja zjeżdżałam (…). Klub był biedny, nie miał nawet nart, więc musiałam mieć własne. Zimą wyjeżdżaliśmy na zgrupowania. Jeździliśmy oczywiście na Kasprowym, na którym nie było jeszcze wyciągów. Trzeba było podchodzić z nartami. Latem były zajęcia ogólnosprawnościowe, biegaliśmy po skarpie z kijkami, były figury, przysiady. I jestem przekonana, że narty – ten sportowy hart, odporność fizyczna i psychiczna, upór – pomogły mi przeżyć to wydarzenie. A powodów do strachu i załamania było wiele” – wspominała w wywiadzie dla „Tygodnika Powszechnego”.

Jest pewne, że to dzięki umiejętnościom narciarskim, docenionym przez władze komunistycznej Polski, Teresa Kodelska-Łaszek mogła ćwiczyć na stokach, zamiast stawiać się na przesłuchania w Urzędzie Bezpieczeństwa Publicznego. O tym czasie mówiła także podczas wielu spotkań, m.in. w Muzeum Powstania Warszawskiego w kwietniu 2016 r.:

Na SGH miałam duże problemy. Wszyscy moi koledzy, którzy byli w Armii Krajowej, poszli do więzienia na Rakowiecką. Mnie zostawili, bo wtedy byłam w kadrze narodowej. Kazali mi zapisać się do ZMP. Nie zapisałam się. Tłumaczyłam, że dużo robię dla ojczyzny jako narciarka i nie mam na nic więcej czasu. Poskutkowało. Pewnie pomogły mi też sukcesy. W roku 1948 zdobyłam pierwsze mistrzostwo Polski, okupione stresem – tak zresztą jak podczas każdego innego startu, również cztery lata później w Oslo.

Teresa Kodelska-Łaszek była m.in. triumfatorką zawodów o Memoriał Bronisława Czecha i Heleny Marusarzówny w zjeździe w 1947 r. Pisał o tym „Przegląd Sportowy” w marcu 1948 r.: „Teresa Kodelska jest jedyną zawodniczką spoza Zakopanego, która potrafiła wedrzeć się w szeregi naszych najlepszych narciarek i stać się dla nich poważną konkurentką. W dodatku posiada, poza walorami czysto sportowymi, jeszcze wiele powabu, urody i koleżeństwa. Nic więc dziwnego, że z miejsca zdobyła sympatię publiczności. Czy z nartami poznała się Pani dawno?” – pytał wówczas dziennikarz „Przeglądu Sportowego”. „O tak! Mój tata pracował jako inżynier przy budowie kolejki linowej na Kasprowy Wierch. Ale wtedy byłam jeszcze małym brzdącem. Całą wojnę nie miałam nart na nogach” – odpowiadała 19-letnia narciarka. „Najważniejsze dla mnie są studia. Jestem słuchaczką Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie i obecnie studiuję na trzecim roku”. „Na trzecim roku? Czy się nie przesłyszałem?” – pytał zdziwiony dziennikarz. „Nie. Mam wprawdzie dopiero 19 lat, ale w czasie okupacji uczyłam się dobrze i udawało mi się przeskakiwać klasy gimnazjum. SGH zaczęłam wcześnie i tu tkwi cała tajemnica”. Prowadzący wywiad postawił także pytanie: „Czy narty nie przeszkadzają w nauce?”. „O nie! Jak skończę wyższe studia, to dopiero wtedy będzie czas na systematyczny trening i sukcesy. Karierę zawodniczą rozpoczęłam w ubiegłym roku, zdobywając akademickie mistrzostwo Polski w slalomie. W zawodach biorę udział wtedy, kiedy nie kolidują z zajęciami na uczelni” – tak odpowiadała Teresa Kodelska-Łaszek.

MISTRZYNI I OLIMPIJKA

W roku 1948 zdobyła pierwsze mistrzostwo Polski w slalomie specjalnym (sukces ten powtórzyła w 1952 r., kiedy nagrodą za wysiłek było także mistrzostwo w slalomie gigancie) oraz wicemistrzostwo w zjeździe i kombinacji alpejskiej. W roku 1952, jako reprezentantka Polski na Zimowych Igrzyskach Olimpijskich w Oslo, startowała wspólnie z Barbarą Grocholską-Kurkowiak (również sanitariuszką w powstaniu i olimpijką z dużymi sukcesami) w slalomie specjalnym i gigancie oraz biegu zjazdowym.

„Jestem z tego startu niezadowolona. Zjadły mnie nerwy. Byłam dobra, ale się bałam. Poza tym byliśmy fatalnie wyposażeni, nasz sprzęt w niczym nie przypominał tego, który miał do dyspozycji Zachód. Ubrania reprezentacyjne przechodziły z kadry na kadrę. No i te okropne, workowate skafandry z polskim orłem. Wyglądaliśmy w Oslo jak dziady!”. W wywiadzie w „Tygodniku Powszechnym” opowiadała Przemysławowi Wilczyńskiemu m.in. o sportowych losach polskich zawodników w tamtych czasach i o tym, co się działo w kuluarach igrzysk:

Najbardziej, poza startem, zapadł mi w pamięć bal u króla Norwegii Haakona VII. Zawodniczki zachodnie przyszły w pięknych sukniach balowych, na których miały wspaniałe futra. Rzucały je w kąt i szły tańczyć. Potem, jak się zmęczyłam, położyłam się na tej stercie futer. My zjawiłyśmy się na balu w dresach powypychanych na kolanach. No i musieliśmy trzymać się w grupie, nie wolno było się rozchodzić, osobno tańczyć. Siedzieliśmy więc w kącie, jeden z członków ekipy przygrywał na harmoszce, a myśmy śpiewali. Do tego kazali nam tańczyć krakowiaczka, tak dla pokazu. Ja tańczyłam ze Stefanem Dziedzicem, narciarzem, który do tańca nadawał się mniej więcej tak jak ja, czyli się nie nadawał. Razem tupaliśmy więc na parkiecie w buciorach i dresach. Okropne to było.

W opowieściach o tamtym okresie poruszała także wątek politruków, którzy roztaczali „opiekę” nad sportowcami w obawie przed tym, żeby ktoś przypadkiem nie został albo za dużo nie powiedział. W Oslo ekipą żeńską „opiekowała się” kobieta, bo „(…) ktoś musiał spać z nami w jednym pokoju. Ale udawało się ją przechytrzyć, ponieważ nie umiała jeździć na nartach. Wjeżdżała z nami do góry, tym samym wyciągiem zjeżdżała i czekała na nas. A my na trasie rozmawiałyśmy z Francuzkami i Angielkami, one pytały, co w Polsce, a my – co się dzieje na świecie. Na dole nasza politruczka strasznie się wściekała, że tak długo nas nie było, a my tłumaczyłyśmy, że się przewracałyśmy” – opowiadała olimpijka.

Prof. Teresa Kodelska--Łaszek, prof. Marek Rocki, rektor SGH (w kadencjach 1999–2002, 2002–2005 i 2016–2020) oraz dr hab. Michał Bernardelli, prof. SGH (prodziekan Studium Magisterskiego oraz kierownik Centrum Wychowania Fizycznego i Sportu SGH) podczas obchodów 100-lecia AZS SGH, grudzień 2016 r.

PROFESOR*

Teresa Kodelska-Łaszek ostatecznie zdecydowała się na karierę naukową. Jej zainteresowania badawcze koncentrowały się wokół ekonomiki budownictwa, zwłaszcza budownictwa przeznaczonego na potrzeby szkół wyższych i budownictwa mieszkaniowego w Polsce i na świecie w latach sześćdziesiątych–osiemdziesiątych ubiegłego wieku. Profesor położyła szczególny nacisk na zbadanie korelacji pomiędzy wielkością istniejących obiektów i liczbą studentów, zbierając potrzebne dane statystyczne ze wszystkich znaczących ośrodków akademickich w kraju i za granicą. Jej prace zawierają także skomplikowane wykresy ukazujące wysoki kunszt graficzny w czasach, gdy jeszcze nie było w powszechnym użyciu komputerów osobistych wraz z odpowiednim oprogramowaniem. Uczona postawiła sobie ambitny cel – powiązania ogólnych zasad ekonomiki budownictwa (wznoszenia nowych obiektów i eksploatacji już istniejących) z efektywnością dydaktyczną w postaci liczby studentów. Interesowały ją również efektywność procesu inwestycyjnego i planowanie przestrzenne.

W swoich badaniach naukowych Teresa Kodelska-Łaszek opierała się na danych nie tylko krajowych, ale też pozyskiwanych z zagranicy (z krajów zarówno socjalistycznych, jak i kapitalistycznych). Pod tym względem wyróżnia się jej publikacja, napisana wraz z Jerzym Kodelskim, pt. Obiekty szkolnictwa wyższego. Doświadczenia i przykłady zagraniczne, wydana przez Państwowe Wydawnictwo Naukowe w 1968 r. – w czasach gomułkowskiej małej stabilizacji, gdy nasze otwarcie na zagranicę było ściśle limitowane, a zagraniczne wyjazdy i stypendia pozostawały zazwyczaj w sferze marzeń. Pomimo tych trudności autorom wspomnianej książki udało się zamieścić mnóstwo planów i fotografii wyższych uczelni: w Niemieckiej Republice Demokratycznej, Niemieckiej Republice Federalnej, Czechosłowacji, Wielkiej Brytanii, we Francji, w Holandii, Stanach Zjednoczonych.

Kodelska-Łaszek była nie tylko uczoną, ale też zapalonym dydaktykiem. Jest współautorką, składających się z wielu części, Materiałów do studiowania ekonomiki budownictwa.

Budownictwo mieszkaniowe stało się drugim obszarem badawczym, któremu uczona poświęciła wiele uwagi. Bardzo interesująca pod tym względem jest jej książka opublikowana w połowie lat osiemdziesiątych, w bardzo szczególnym momencie politycznym i historycznym. W tamtych czasach wiele mówiło się i pisało (w pracach naukowych i publicystycznych) o potrzebie usprawnienia gospodarki socjalistycznej i przejściu z pierwszego etapu reformy do drugiego, ale okazało się, że społeczeństwo wydane na łup zasadniczo nieefektywnego systemu gospodarczego radziło sobie samo. Z jednej strony chronicznie brakowało mieszkań będących dla wielu nieosiągalnym dobrem, a z drugiej miarą prestiżu społecznego było posiadanie drugiego mieszkania, najlepiej domku jednorodzinnego, szumnie nazywanego „willą” lub „daczą”. W ten sposób Teresa Kodelska-Łaszek połączyła problematykę mieszkaniową z zachodzącymi przemianami socjologicznymi i kulturowymi, które w pełni nastąpiły dopiero po przełomie w 1989 r. Uczona w późniejszym okresie, w swoich ostatnich publikacjach, podkreślała istotną rolę państwa w tworzeniu gospodarki rynkowej i polityce mieszkaniowej, system bowiem zmienił się, ale problemy pozostały.

Na koniec warto jeszcze wspomnieć o czymś, co może nie ma bezpośredniego związku z tematyką badawczą Profesor, ale jest bardzo interesujące. Mowa o tabeli ukazującej liczbę studentów w przeliczeniu na 10 tys. mieszkańców tuż przed wybuchem II wojny światowej. Dane pochodzące z lat 1937–1938 zostały zamieszczone w przywołanej już publikacji pt. Obiekty szkolnictwa wyższego. Doświadczenia i przykłady zagraniczne. We Francji było to 27 studiujących, w Japonii – 25, we Włoszech – 17, a w Polsce – 14. Jak na kraj rolniczo-przemysłowy zrujnowany I wojną światową, wcale tak bardzo nie odstawaliśmy pod tym względem od czołowych potęg przemysłowych.

Czas poświęcić trochę miejsca żywej legendzie, która wczoraj zaszczyciła nas swoją obecnością!;) Teresa Kodelska -...

Opublikowany przez AZS SGH Czwartek, 8 grudnia 2016

Trzymam formę…

Wracając wspomnieniami do przeszłości, obszerny wywiad o czasach przedwojennych i powstania przypłaciła zawałem serca. „Ale nie daję się” – zaznaczała w połowie lutego br. „Żadnych powstań! Niech młodzi ludzie studiują, uczą się języków, robią biznes, niech tworzą silną Polskę” – ripostowała z goryczą, kiedy rozmówcy podkreślali, że jest przykładem dla młodego pokolenia.

Teresa Kodelska-Łaszek często biega po tarasie domu, który odbudował w latach czterdziestych ubiegłego wieku jej ojciec i który jest przystanią dla kilku pokoleń jej rodziny.

To był dom profesora Wasiutyńskiego. Profesor powiedział, żeby ojciec sobie wybrał, które chce mieszkanie. To sobie wybrał na samej górze, bo był taras i widok na Wisłę. Od tej pory tutaj mieszkamy, każdy zostawił po sobie jakieś pamiątki, rzeczy, książki, ciuchy. Wszystko to odziedziczyłam, mieszkam wśród nich i próbuję porządkować. Ale staram się być aktywna, trzymam formę, bo dopiero skończyłam 29 lat! – dodała żartobliwie.

TERESA KODELSKA-ŁASZEK (ur. 13 stycznia 1929 r. w Warszawie) – żołnierz Szarych Szeregów (ps. „Kinga”), sanitariuszka i łączniczka w Powstaniu Warszawskim, narciarka, olimpijka. Absolwentka Liceum Administracyjno-Handlowego w Krakowie i Wydziału Ekonomiki Produkcji Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie/SGPiS. Po zakończeniu kariery sportowej poświęciła się pracy naukowej na tej uczelni (1954–1999), gdzie otrzymała tytuły: magistra (1951 r.), doktora (1965 r.), doktora habilitowanego (1975 r.) i profesora (1976 r.). Pracowała na Wydziale Ekonomii i Produkcji (Wydział Finansów i Statystyki), w Katedrze Ekonomiki Budownictwa i Inwestycji – w specjalności „ekonomika inwestycji budownictwa”. Odznaczona m.in.: Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski, Srebrnym i Złotym Krzyżem Zasługi, Warszawskim Krzyżem Powstańczym oraz Krzyżem Armii Krajowej, medalem Kalós Kagathós (przyznawanym wybitnym sportowcom, którzy osiągnęli sukcesy również poza sportem). W roku 2001 została awansowana do stopnia podporucznika WP.

W Mamie zawsze podziwiałem inteligencję, energię i upór w dążeniu do celu. Przy tym wszystkim była zawsze bardzo dobrą Matką. To, co bezpośrednio odziedziczyłem, to miłość do nart, gór i przyrody (jestem instruktorem, przez wiele lat czynnie uprawiałem i nadal staram się uprawiać narciarstwo oraz turystykę wysokogórską).

dr hab. Jacek Łaszek, prof. SGH, Zakład Analizy Rynków, Kolegium Nauk o Przedsiębiorstwie SGH

W dzieciństwie Babcia najbardziej kojarzyła mi się ze sportem – uczyła mnie pływać na kajaku, strzelać z łuku czy choćby pilnować rozgrzewki przed ćwiczeniami. Niestety, kiedy zaczynałem jeździć na nartach, już nie bardzo mogła jeździć w góry, więc o jej wyczynach wiedziałem głównie z opowieści. Ale dużo rozmawialiśmy o nartach.

Babcia bardzo długo w ogóle nie mówiła o powstaniu, chociaż oczywiście wiedziałem o jej udziale, o tym, że uciekała przez kanały. Teraz czasem opowiada proszona o to, ale wiem, że głęboko to przeżywa. Więcej zaczęła mówić w ostatnich latach. Widzę, że Babcię męczy gloryfikacja powstania, przedstawianie go wyłącznie ze strony wielkiego bohaterskiego zrywu, bez mówienia o cierpieniu ludności, tragicznej śmierci dzieci i młodzieży – i to jest główny powód, że nie unika własnej oceny powstania.

Zawsze kojarzyłem Babcię jako profesora i wykładowcę w SGH. Chciałbym podkreślić, że bardzo długo pracowała, chyba przestała wykładać dopiero po ukończeniu 80 lat! Często narzekała na wysiłek związany z przygotowaniem się do wykładów, ale było widać, że lubiła to zajęcie, bo mobilizowało ją do aktywności. Podziwiam Babcię za energię i wszechstronność – od sportu, poprzez uczelnię, po trzymanie wszystkich życiowych nitek. Zawsze była wulkanem energii, zawsze imponowała mi i nadal imponuje.

Aleksander Łaszek, doktor nauk ekonomicznych, absolwent SGH, główny ekonomista i wiceprezes Zarządu Forum Obywatelskiego Rozwoju

Z Mamą trochę minęliśmy się czasowo w naszej pracy w SGH, ale, jak pamiętam, zajmowała się szeroko rozumianą ekonomiką budownictwa. Współpracowała ścisłe z prof. Juliuszem Goryńskim, który tworzył zręby tej nauki w Polsce. Co więcej, w zakres tych zainteresowań wchodziła też, zgodnie z obecną nomenklaturą, Urban Economy, czyli nowoczesna urbanistyka czy raczej ekonomika miasta. Jest to po prostu ekonomika miasta, przestrzeni (prawa ekonomiczne zastosowane w przestrzeni, do nieruchomości), dziedzina wykładana w USA, u nas wówczas praktycznie nieznana (utożsamiana z urbanistyką jako fragmentem planowania przestrzennego lub architektury), a w socjalizmie prawie zakazana (teza o suwerenności centralnego planisty, odrzucenie rynku). Mama była stypendystką British Council oraz prodziekanem ds. studenckich przez trzy, o ile pamiętam, kadencje.

dr hab. Jacek Łaszek, prof. SGH, Zakład Analizy Rynków, Kolegium Nauk o Przedsiębiorstwie SGH