Oko w oko z bojerowym wicemistrzem świata

Mężczyzna w kasku

Na początku lutego 2024 r. ponownie stanął na podium Mistrzostw Świata w klasie DN – najliczniejszej na świecie klasie bojerowej. O początkach kariery sportowej, treningach poza sezonem i planach na przyszłość opowiada student SGH i zawodnik sekcji żeglarskiej AZS SGH – Cezary Sternicki.

Magdalena Bryk: Pewnie nie zdziwię Cię tym pytaniem, ale trudno od niego nie zacząć: skąd pomysł na uprawianie właśnie tego sportu? Chyba zgodzisz się ze mną, że bojery nie należą do najpopularniejszych dyscyplin sportowych?

Cezary Sternicki: Tak, zgadzam się (śmiech). Pomysł nie był mój, tylko mojego trenera żeglarstwa. Trenowałem żeglarstwo w klubie Baza Mrągowo (jeden z najstarszych klubów żeglarskich w Polsce) i którejś zimy trener zapytał nas, czy nie chcemy spróbować swoich sił w bojerach. Wtedy zimy były takie, że można było spokojnie trenować w Polsce, w tym w moim rodzinnym Mrągowie. Jezioro Czos zamarzało na kilka miesięcy, sprzęt był w klubie, trener również, więc nie mogło być lepszej okazji, żeby spróbować. Niektórym się spodobało i zostali na dłużej – tak jak ja. I tak bojery trenuję już 10 lat.

Ale od razu rzuciłeś żeglarstwo dla bojerów, czy łączyłeś te dwa sporty jeszcze przez jakiś czas?

Początkowo łączyłem. Wodne żeglarstwo jest bardziej prestiżowe, bo jest to sport olimpijski. Bojery są raczej na uboczu, więc jeszcze kilka lat próbowałem to godzić. Z czasem jednak żeglarstwo wymagało coraz większego zaangażowania zarówno czasowego, jak i pieniężnego i mniej więcej na początku liceum postawiłem już tylko na bojery. Z żeglarstwa nie da się utrzymać, nie będąc na poziomie olimpijskim, więc też było coraz ciężej i ta decyzja była po prostu rozsądna.

Skoro poruszyłeś już temat pieniędzy, to czy ze ścigania się na bojerach da się „wyżyć”?

Też nie (śmiech). Ale wydaje mi się, że jest to po prostu ciekawszy sport. Poza tym tu specyfika jest inna. Sezon jest zdecydowanie krótszy niż w przypadku żeglarstwa. Niektórzy, owszem, przygotowują się cały rok, ale zdecydowana większość bojerowców zaczyna przygotowania na kilka miesięcy przed startem, a wcześniej ma kilkumiesięczną przerwę. W przypadku żeglarstwa jest to praktycznie niemożliwe – tam trzeba być zaangażowanym przez cały rok. Innymi słowy, nawet najlepsi bojerowcy są w stanie godzić sport z pracą zarobkową, co jest prawie niemożliwe w przypadku żeglarzy wodnych. Jest też mała grupa wśród nas, która utrzymuje się z profesjonalnego żeglarstwa morskiego, a bojery zimą są po prostu dodatkowym sportem. 

 

 

Ile miesięcy w roku trenujesz?

Mniej więcej od grudnia do marca. Ale trzeba też pamiętać, że bojery to nie tylko to, co na akwenie, ale też praca przy sprzęcie i to zdecydowanie można robić przez cały rok. Przygotowanie bojera przekłada się później na prędkość, jaką można uzyskać i w konsekwencji na wynik w zawodach. To jest szybki sport. Mówimy o prędkościach dochodzących nawet do 120 km/h. Jeśli twój bojer jest w stanie maksymalnie rozpędzić się do prędkości 115 km/h, a zawodnika obok, dzięki lepszemu przygotowaniu, do 120 km/h, to na 20-kilometrowej trasie nie masz szans z tym zawodnikiem. 

Czy masz już własny sprzęt czy trenujesz dalej na sprzęcie klubowym?

Aktualnie mam własny sprzęt, tylko kilka części jest klubowych. Mógłbym dalej trenować na sprzęcie klubowym, ale nie miałbym szans na takie wyniki. Bojery to jest sport stricte sprzętowy i nawet 10-krotny mistrz świata na słabym bojerze nie będzie w stanie ścigać się o medale. 

Ustaliliśmy już, że na uprawianiu bojerów się nie zarobi, a ile w takim razie trzeba wydać? To jest drogi sport? 

Tak, to jest drogi sport z dużą barierą wejścia. Utrzymanie sprzętu nie jest aż tak drogie, ale kupienie wszystkich niezbędnych komponentów to spory wydatek. Jak chciałoby się kupić wszystko nowe od producenta, to jest koszt rzędu 80 tysięcy złotych i wcale nie będzie się miało wtedy wielu kompletów płóz. A takich płóz, czyli elementów mających styczność z lodem, trzeba mieć kilka kompletów. Ci najlepsi mają ich nawet po 10–15, przy czym każdy kosztuje od 4 do 10 tysięcy złotych! Dodatkowo, trzeba ten bojer gdzieś trzymać poza sezonem. Jak ktoś nie ma garażu, to są to kolejne koszty, Ja na szczęście w domu rodzinnym takowy mam, więc chociaż tyle oszczędności (śmiech).

Czyli dodatkowe 100 tysięcy trzeba mieć na same płozy?

No, może nie aż tyle, przynajmniej nie na początku. W takim podstawowym sprzęcie za 80 tysięcy są zwykle już dwa–trzy zestawy płóz. Dlatego też większość z nas zaczyna od kupna używanych komponentów. Sprzęt używany można kupić już za 30–40 tysięcy złotych i taki bojer będzie w miarę dobry. Zwykle sprzęt gromadzi się latami – jednego roku kupuje się kadłub za 10 tysięcy, drugiego – maszt za kolejne 10 tysięcy i tak przez pięć–sześć lat aż skompletuje się całość. Dlatego my, młodzi zawodnicy, mamy bardzo małe szanse w porównaniu z tymi starszymi. Poza doświadczeniem, które też jest, oczywiście, bardzo ważne, oni mają sprzęt, z którym po prostu nie możemy się równać.

W takim razie ile procent sukcesu w tym sporcie to sprzęt, a ile sam zawodnik i jego doświadczenie?

To jest trudne pytanie. Bo też trzeba zrozumieć, że sam sprzęt nie daje gwarancji sukcesu. Trzeba umieć go przygotować i „dopieścić”. Sporo rzeczy w tym sprzęcie jest zmiennych i trzeba wiedzieć, jak to wykorzystać, np. jak naostrzyć płozy, jaki wybrać żagiel itd. Ale odpowiadając na pytanie – sam sprzęt to jest około 20–30% sukcesu. Ale jak się dołoży umiejętność jego trymowania i reagowania na zmiany warunków podczas zawodów, to już mamy około 70–80% sukcesu. 

To bardzo dużo! Masz swojego serwismena czy sam nim jesteś?

Ja nim jestem. Bojery to jest taka trochę „wiedza tajemna”. Mało kto o tym wie, że tę wiedzę musimy zdobywać sami na zasadzie albo prób i błędów, albo pytania do ludzi bardziej doświadczonych – trenerów czy innych zawodników. I pewnie, gdyby mój sprzęt ustawiał mistrz świata seniorów, to dałby radę z niego więcej wycisnąć niż to, co ja aktualnie jestem w stanie sam zrobić.

 

 

I naprawdę możesz podejść do mistrza świata seniorów i spytać, jak trymować sprzęt?

Wiadomo, niektórzy chętniej dzielą się swoją wiedzą od innych, ale tak – pytamy o wiele rzeczy starszych zawodników. Część z nich odpowiada tylko zdawkowo, ale od wielu naprawdę sporo można się dowiedzieć. My, młodsi, już też wiemy, do kogo mamy podchodzić (śmiech). Czasem też coś odkupujemy od tych starszych (juniorzy często kupują sprzęt sprzedawany przez mistrzów), a wtedy „przy okazji” otrzymujemy jakieś instrukcje i porady. Myślę, że gdybym przez te wszystkie lata nie pytał o pewne sprawy starszych zawodników, nie byłbym w tym miejscu ani na tym poziomie, na jakim jestem obecnie.

Skoro o tym mowa – jesteś świeżo upieczonym wicemistrzem świata juniorów. Czy to jest Twoje największe dotychczasowe osiągniecie?

Tak, zdecydowanie tak.

Spodziewałeś się tego sukcesu?

Powiem tak: nie nastawiałem się na to, żeby nie nakładać na siebie zbytniej presji, ale miałem to gdzieś „z tyłu głowy”. Rok temu byłem jednak trzeci, dwa lata temu – czwarty, a przed trzema laty byłem również trzeci. Jakby nie patrzeć, mogłem spodziewać się sukcesu, ale starałem się o tym za dużo nie myśleć, żeby potem nie mieć do siebie pretensji i nie załamywać się, gdyby się nie udało. Dlatego nie zaskoczył mnie ten medal. Złoto było blisko, przegrałem je zaledwie jednym wyścigiem, ale cieszę się ze srebra. Z brązu też bym się cieszył, z czwartego miejsca już pewnie nie tak bardzo (śmiech).

A nie żałujesz, że to jednak nie było złoto? 

Trochę żałuję, bo w tym roku była ku temu wyśmienita okazja. Jest taki junior ze Szwecji Oskar Svensson – bardzo duży talent, ewenement na skalę światową, który rok czy dwa lata temu miał brązowy medal seniorskich mistrzostw świata. W tym roku wyjątkowo nie brał udziału w regatach, bo odbywa właśnie służbę wojskową i nie dostał przepustki na te zawody, więc jeśli była szansa na złoto to tylko teraz (śmiech). Jak on się pojawia na regatach, to praktycznie jest nie do prześcignięcia – na siedem wyścigów w zawodach juniorskich zwykle wygrywa co najmniej sześć z nich.

A jakie masz plany na kolejne lata? Chcesz dalej startować w tym sporcie czy jednak po to wybrałeś SGH, żeby swoją karierę pokierować w innym kierunku? 

Jeżeli będą zimy, to na pewno będę chciał startować. Z pewnością do końca kategorii juniora, czyli do końca następnego roku. Myślę, że później zrobię sobie chwilę przerwy (jak długo, to się jeszcze okaże), bo jednak, żebym mógł dorównać czołówce seniorskiej, muszę poświęcić na to dużo czasu i środków.

Musiałbyś kupić nowy bojer?

Pewnie tak. Musiałbym kupić nowy sprzęt, dopracować go i wtedy będę mógł wrócić do ścigania. 

A jaki tu jest „prime” zawodników? Ile średnio lat mają najlepsi zawodnicy w tym sporcie?

To jest trochę „sport dla dziadków” (śmiech). Zarówno żeglarstwo, jak i bojery to jest w dużej mierze sport umysłowy. Tu doświadczenie w połączeniu ze sprzętem bardzo procentuje. W Polsce jednym z najbardziej znanych przykładów jest Karol Jabłoński, który pierwszy tytuł mistrza świata zdobył w wieku ok. 30 lat. Teraz ma 60 i dalej startuje, i jest w światowej czołówce. W tym sporcie wiek zdecydowanie nie przeszkadza, a wręcz może pomóc.

Można zatem powiedzieć, że zdążysz wrócić, nawet gdyby ta przerwa potrwała kilkanaście lat. A jaką widzisz przyszłość tego sportu w kontekście coraz cieplejszych zim i ocieplenia klimatu?

W tym roku były trzy krajowe zawody i to już jest dużo przy naszych aktualnych zimach. Przypomnę, że w tamtym roku i dwa lata temu nie było u nas żadnych zawodów. A jeszcze pamiętam, że w 2017 roku było sześć–siedem zawodów. W przeszłości na polskich akwenach standardowo można było organizować od sześciu do ośmiu zawodów. A teraz trzeba je robić, jak tylko są jakiekolwiek warunki. Dlatego musimy szukać lodu w Estonii czy w Finlandii.

I dobrze zakładam, że takie kraje jak Finlandia, Estonia czy Szwecja są potęgami w tym sporcie?

Tak naprawdę to my jesteśmy potęgą, choć coraz trudniej u nas o lód i dobre warunki do trenowania. W ubiegłym roku było aż sześciu Polaków w pierwszej dziesiątce mistrzostw świata. Na drugim miejscu była Estonia, a na trzecim Szwecja. Polska jest obecnie na bardzo wysokim poziomie. Żeby teraz zostać mistrzem Polski, trzeba by pokonać aktualnego mistrza świata! Aktualnie mamy pięciu–sześciu czynnych zawodników, którzy kiedyś zdobyli medale mistrzostw Europy i świata.

 

 

Myślisz, że przy obecnych zmianach klimatycznych ten sport ma szansę przetrwać?

Obawiam się, że niestety nie. Warunki są coraz trudniejsze, zimy coraz krótsze, a nowych zawodników jest bardzo niewielu. W Polsce za pięć, sześć lat nie będzie już juniorów, bo nawet nie będzie im jak pokazać tego sportu w polskim klimacie. Gdy startowałem w pierwszych zawodach Ice Optimist (zawody dla najmłodszych bojerowców), to na linii startu było ok. 50 bojerów z prawie 10 krajów. Aktualnie, choć minęło raptem sześć, siedem lat, na linii startu jest ok. 15 bojerów z dwóch krajów: Estonii i Litwy. Widać więc, jak to szybko postępuje; za kilka lat tak naprawdę klasa Ice Optimist przestanie istnieć. A jak nie będzie najmłodszych, to za kilkanaście lat nie będzie też juniorów itd. 

Skoro coraz trudniej o prawdziwą zimę w Polsce, jak można przygotowywać się do tego sportu poza samymi bojerami? Wspominałeś o żeglarstwie jako dobrym wprowadzeniu. Czy przydaje się coś jeszcze, np. siłownia?

Tak, siłownia zdecydowanie, zwłaszcza takie elementy siłowo-szybkościowe i sprinty. Szczególnie przydatny jest siłowy trening nóg, bo na zawodach bojery stoją na jednej linii i my je rozpędzamy na sygnał. Te pierwsze 5–10 sekund musimy mocno „sprintować”, więc zdecydowanie mocne nogi są wtedy bardzo potrzebne, zwłaszcza jak nie ma dużego wiatru. Dodatkowo, sama pozycja w bojerze jest nieprzyjemna, bo leży się na plecach, ale głowa musi być cały czas podniesiona, żeby patrzeć w stronę stóp i widzieć, co się dzieje na trasie. Mięśnie brzucha i karku też trzeba mieć wyćwiczone. Jak ktoś ma słabe mięśnie, to głowa mu opada, a to jest po prostu niebezpieczne. Ponadto latem coraz więcej bojerowców trenuje na foilu, czyli na łódce, która przy pewnej prędkości wynurza się ponad powierzchnię wody i podobnie jak bojer porusza się w większej mierze za sprawą wiatru pozornego, gdzie składowa wiatru własnego jest znacznie większa niż w klasycznym żeglarstwie.

Czy to jest w ogóle bezpieczny sport? Prędkości, jakie osiągacie, załamanie się lodu grozi wypadkiem. Dużo jest wypadków na bojerach? 

Przy zachowaniu zasad bezpieczeństwa i zdrowego rozsądku jest to bezpieczny sport. Wiadomo, im są trudniejsze warunki, tym bardziej jest on niebezpieczny, ale przy łagodnym wietrze i czystym lodzie to jest naprawdę bezpieczny sport. Wiadomo, im szybciej, tym łatwiej o wypadki itd. Zdarzają się kolizje, w tym takie, że sprzęt się uszkadza, ale nie było jeszcze przypadku, żeby lód się zarwał. Przed zawodami akwen jest zawsze gruntownie sprawdzany przez doświadczone osoby (przynajmniej ten fragment, na którym są przeprowadzane zawody) tak, żeby mieć pewność, że to bezpieczne miejsce do startu. Ja w swojej karierze miałem dwie kolizje i w obu przypadkach sprzęt się uszkodził, ale nam, zawodnikom, nic się nie stało. Owszem, na linii startu staje 50 bojerów, ale w trakcie wyścigu one się rozciągają, więc to też zmniejsza ryzyko zderzenia. 

Mówiłeś, że lód jest sprawdzany, ale gdyby taki bojer jednak wpadł do wody, to się na niej utrzyma? 

Powinien, ale nie testowałem tego jeszcze, na szczęście.

I oby tak zostało! I na koniec – czego Ci życzyć? 

Grubego lodu i mroźnych zim.

I tego właśnie Ci życzę, dziękuję bardzo za rozmowę.  


MAGDALENA BRYK, członek zarządu AZS SGH

FOT. Herkules Pierewoj