Wiele i w różny sposób mówi się o ciągle przygotowywanych zmianach w szkolnictwie wyższym i nauce. Niezależnie od szczegółowych ocen najprawdopodobniej 1 października 2018 r. obudzimy się w nowej rzeczywistości. Wśród zasygnalizowanych nowości, które jednak nie przebiły się do szerszej publicznej dyskusji, jest pomysł wprowadzenia oceny tzw. wpływu społecznego nauki, który to wpływ być może stanie się składnikiem nowej oceny parametrycznej, pociągającej za sobą poziom finansowania uczelni.
Czym ma być ów wpływ i jak go mierzyć? Dokładnie jeszcze tego nie wiemy, ale są już pewne tropy, wystarczające, by podjąć dyskusję na temat, który już wkrótce będzie dotyczył wszystkich naukowców. Marta Natalia Wróblewska, która problematyką wpływu społecznego nauki zajmuje się właśnie naukowo, twierdzi, że część badaczy w Polsce na tę kwestię już reaguje. Z grubsza można powiedzieć, że do tej pory przyzwyczailiśmy się do ilościowej oceny liczby i zasięgu publikacji oraz ich cytowań w obiegu naukowym – a więc do oceny, która zasadniczo dotyczyła komunikacji między badaczami. Teraz ma być ona rozszerzona na przepływ wiedzy poza obszar nauki, do kręgów, które badaniami naukowymi są zainteresowane w sposób inny niż naukowcy: jako przedsiębiorcy, obywatele i – rzecz jasna – podatnicy. Biała Księga Innowacji Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego z 2016 r. zapowiada trzy aspekty ewaluacji wpływu nauki: „sprzedaż technologii i tworzenie spółek”, „programy i aplikacje” oraz „rozwiązywanie ważnych problemów społecznych”. Jak to zwykle bywa z systemowymi nowościami, rodzą duże nadzieje i wątpliwości. Przedsiębiorcy docenią premię dla uczelni za transfer technologii, ale czy politechniki nie zyskają nadmiernej przewagi finansowej nad przedstawicielami nauk podstawowych? Czy ktoś jeszcze pamięta, że rewolucja informatyczna była możliwa dzięki zastosowaniu rygorystycznego opisu języka naturalnego do stworzenia składni sztucznych języków programowania i nikt nie wyobrażał sobie ich praktycznego wykorzystania? Wpływ zupełnie bezinteresownej rynkowo matematyki i teorii komunikacji językowej na gospodarkę okazał się przeogromny, ale czy ocena parametryczna byłaby w stanie go zmierzyć? I jak ocenić, które problemy społeczne są ważniejsze?
Jedno jest pewne: dobrze, że naukowcy wyglądają poza własne podwórko – cieszy, że taka pragmatyczna postawa w środowisku akademickim SGH jest popularna. A może niedługo doczekamy się takich zwyczajów, jak m.in. w krajach anglosaskich, gdzie publikacje naukowe przeplata się popularnymi – skierowanymi do szerokiego grona czytelników?