Pandemia COVID-19 nie pozostała bez wpływu na rynek pracy. Co prawda nie zaobserwowano istotnego wzrostu poziomu bezrobocia, jednak obecnie trudno znaleźć nową pracę.
Od wielu miesięcy ekonomiści, pracodawcy i pracownicy zastanawiają się, w jaki sposób kryzys gospodarczy wywołany pandemią koronawirusa odbije się na polskim rynku pracy: jak bardzo wzrośnie bezrobocie, jak długo potrwa zapaść gospodarcza i czy spowoduje ona trwałe zmiany w popycie na pracę.
Łagodnie na rynku pracy
Do tej pory związane z pandemią skutki ograniczenia działalności gospodarczej nie były tak bardzo dotkliwe, jak spodziewano się tuż po ich wprowadzaniu. Dotyczy to nie tylko polskiej gospodarki, ale i wielu innych gospodarek.
W Polsce stopa bezrobocia rejestrowanego wzrosła z 5% przed rokiem do 6,1% w październiku br. Posługując się bardziej porównywalną w świecie metodologią, Badaniem Aktywności Ekonomicznej Ludności (BAEL), wzrost bezrobocia w czasie obejmującym pandemię był równie niewielki – z 3% na początku tego roku do 3,4% obecnie.
Podobnie w wielu innych gospodarkach zmiana w wysokości stopy bezrobocia nie była dramatyczna, np. w Niemczech odnotowano wzrost z 3,4% na początku roku do 4,5% obecnie, we Francji stopa bezrobocia w zasadzie nie zmieniła się i pozostaje od początku roku w okolicach 8%. Podobnie nie odnotowano większej zmiany stopy bezrobocia w gospodarce włoskiej. Nawet w tych krajach, gdzie w efekcie pierwszego lockdownu bezrobocie wzrosło raptownie, np. w USA i Kanadzie, dość szybko nastąpiła widoczna poprawa. W USA na początku roku stopa bezrobocia wynosiła 3,6%, w I kwartale gwałtownie wzrosła do 14,7%, jednak obecnie spadła do blisko 7%. Nie bez znaczenia dla relatywnie niewielkiej skali wzrostu bezrobocia miały programy pomocowe, wprowadzane przez poszczególne rządy, mające na celu ochronę miejsc pracy.
Ochrona pracowników
W Polsce ochrona miejsc pracy w czasie pierwszego lockdownu z pewnością ograniczyła liczbę zwolnień i napływ do bezrobocia. Nie bez znaczenia było również to, że wielu pracodawców i specjalistów epidemiologów na wczesnym etapie pandemii spodziewało się, iż będzie ona trwała krócej, niż się spodziewano, co odroczyło decyzje o redukcji zatrudnienia. W efekcie wielu pracodawców postanowiło przechować siłę roboczą i nie przeprowadzać zwolnień.
Od początku pandemii, czyli od marca tego roku, napływ nowych bezrobotnych do rejonowych urzędów pracy nie wzrósł w stosunku do sytuacji sprzed roku, liczba zwolnień z przyczyn leżących po stronie pracodawców była nieco większa niż przed rokiem, ale znacznie poniżej długookresowej średniej z ostatnich dziesięciu lat.
Pojawiło się jednak zdecydowanie mniej ofert pracy, zarówno tych trafiających do PUP-ów, jak i ogłoszeń ukazujących się na portalach internetowych. Można powiedzieć, że wśród pracodawców dominowała strategia ochrony pracowników przed zwolnieniami i ograniczania planów zatrudnieniowych.
Żadne statystyki nie są jednak doskonałe, wiele zjawisk umyka nam, zwłaszcza jeśli dotyczą tak wrażliwych kwestii jak utrata pracy. Trudno ocenić, jak wiele tzw. białych kołnierzyków straciło pracę, albowiem osoby te na ogół nie rejestrują się jako bezrobotni. Tymczasem tylko w sektorze bankowym w tym roku pracę straciło blisko 8 tys. osób.
Odroczone decyzje wejścia i powrotu na rynek pracy
Trudno będzie określić skalę tzw. zniechęcenia na rynku pracy, czyli liczbę osób bezskutecznie poszukujących zatrudnienia. Ostatnie badania BAEL szacują, że w III kwartale tego roku było ich około 580 tys. Zwłaszcza w przypadku osób młodych, wchodzących obecnie na rynek pracy, bezskuteczne jej poszukiwanie negatywnie wpłynie na przebieg późniejszej kariery zawodowej.
Nie do oszacowania jest liczba osób, które odroczyły swoją decyzję o wejściu lub powrocie na rynek pracy lub przyspieszyły decyzję o przejściu na emeryturę wskutek obaw przed pandemią. Podobnie trudna do oszacowania będzie skala poszerzenia tzw. szarej strefy w gospodarce, do której w okresach dekoniunktury chętniej niż w czasie boomu gospodarczego przenosi się aktywność gospodarcza. Te zagadnienia z pewnością będą przedmiotem analiz w przyszłości, jednak już dziś wiadomo, że nierozwiązane pozostają inne problemy, o charakterze systemowym.
Systemowe problemy polskiego rynku pracy
Na długo przed pojawieniem się pandemii doskwierała nam niedostateczna podaż pracy. Przedsiębiorcy narzekali na trudności w pozyskiwaniu pracowników. Niedobór siły roboczej wskazywany był jako jedno z najsilniejszych ograniczeń rozwoju firm.
W badaniach koniunktury GUS prowadzonych wśród przedsiębiorstw sektora przetwórczego już w 2019 r. ponad 36% ankietowanych przedstawicieli kadry zarządzającej miało trudności ze znalezieniem pracowników, a ponad 40% podkreślało trudności z pozyskaniem pracowników wykwalifikowanych.
W przypadku szoku krótkookresowego, jakim jest czas pandemii, zwolnienia są ostatecznością. Zwłaszcza, że prowadzona od kilku lat polityka rządowa zmierza ku skracaniu czasu aktywności zawodowej Polaków, co dodatkowo wypycha ludzi z rynku pracy. Obniżenie wieku uprawniającego do nabycia praw emerytalnych spowodowało, że w Unii Europejskiej jesteśmy jednym z najkrócej pracujących narodów.
Średnia długość aktywności zawodowej Polaków to 33 lata, podczas gdy w tzw. starej Unii to nieco ponad 36 lat, zaś w Niemczech, Holandii i Szwecji – blisko 40 lat. Rekordzistami są Holendrzy, którzy aktywni zawodowo pozostają przez 41 lat.
Polityka deprecjacji pracy
Do ograniczania podaży pracy przyczynia się również polityka kształtowania wysokości minimalnego wynagrodzenia i wysokości zasiłków dla osób bezrobotnych. Systematyczne podnoszenie wynagrodzenia minimalnego, które obecnie stanowi około 50% średniego wynagrodzenia w sektorze przedsiębiorstw, podnosi koszty pracy, ogranicza konkurencyjność polskich produktów oraz przyczynia się do spłaszczania struktury wynagrodzeń w przedsiębiorstwach. To ostatnie zjawisko może przybrać na sile w warunkach recesji, kiedy to minimalne wynagrodzenie jest ściśle określone, zaś na podwyżki wynagrodzeń dla pozostałych pracowników, w szczególności tych o wysokich kwalifikacjach, zwyczajnie brakuje pieniędzy.
Podobny mechanizm wypychania z rynku pracy związany jest z podwyżkami zasiłków dla bezrobotnych. Od 1 września tego roku po raz kolejny został on podniesiony, tym razem z blisko 900 zł do 1200zł.
Część badań wskazuje, że wzrost zasiłków dla bezrobotnych przyczynia się do wzrostu bezrobocia. Z jednej bowiem strony przyspiesza decyzje pracowników o odejściu z pracy (w Polsce osoby, które same się zwalniają z pracy lub likwidują dotychczasową działalność gospodarczą, mogą ubiegać się o zasiłek dla bezrobotnych). Z drugiej zaś, wśród pracodawców pojawia się świadomość, że bezrobotni mają zagwarantowane całkiem przyzwoite świadczenie socjalne, co wywołuje u nich mniejsze poczucie winy i ułatwia podjęcie decyzji o zwolnieniu.
Zarówno podnoszenie minimalnego wynagrodzenia, jak i znaczne podnoszenie zasiłków dla bezrobotnych deprecjonują pracę. W odbiorze społecznym podnoszenie kwalifikacji, zdobywanie nowych umiejętności przez pracowników, aktywne poszukiwanie pracy, zakładanie własnej firmy to cechy, które stają się coraz mniej opłacalne i nie są nagradzane przez system, zyskują zaś na wartości umiejętności pozyskiwania różnego rodzaju świadczeń socjalnych.