Czy będzie miał nas kto zastąpić?

Starszy człowiek spaceruje z młoda dziewczynką

Rozmowa z Przemysławem Brzuszczakiem, absolwentem SGH, który ukończył m.in. takie kierunki, jak finanse i rachunkowość oraz międzynarodowe stosunki gospodarcze. Od 2018 roku doktorant w Kolegium Nauk o Przedsiębiorstwie SGH afiliowany przy Katedrze Prawa Administracyjnego i Finansowego Przedsiębiorstw. Na co dzień zajmuje się ekonomią instytucjonalną, teorią regulacji oraz prawem gospodarczym. Od 2020 roku członek Rady Samorządu Doktorantów, a od kwietnia 2024 roku przewodniczący Samorządu Doktorantów. 

Chciałabym rozpocząć z Panem rozmowę od dwóch kluczowych pojęć – studia doktoranckie i szkoła doktorska. Jaka jest różnica między studiami doktoranckimi a szkołą doktorską, jeśli chodzi o formę organizacyjną oraz wymagania wobec doktorantów?

Przemysław Brzuszczak

Gdy przygotowywano tzw. ustawę 2.0. (Konstytucję dla nauki), czyli obecną ustawę Prawo o szkolnictwie wyższym i nauce, to w dyskusjach dotyczących systemu szkolnictwa wyższego dość zgodnie podnoszono, że kwestia kształcenia na studiach doktoranckich nie spełnia swojej roli, a mianowicie że odsetek obronionych doktoratów jest niewielki w stosunku do liczby osób, które podejmowały studia.

Dość zgodnie uznano, że konieczne są zmiany, stąd pomysł wprowadzenia szkół doktorskich.
 

I co odróżnia ją od studiów doktoranckich? 

Sama nazwa wskazuje, że studia doktoranckie są jakąś kontynuacją studiów magisterskich. Szkoła doktorska w jakimś sensie również, ale nie do końca. Z punktu widzenia systemu bolońskiego zarówno studia doktoranckie, jak i szkoła doktorska to III stopień kształcenia. Do tej pory było tak, że przynajmniej w świetle formalno-prawnym doktorant dotychczasowych studiów doktoranckich był studentem studiów III stopnia. Co prawda, był doktorantem, ale w ustawie był nazywany studentem studiów III stopnia. Obecnie doktoranci w szkołach doktorskich są postrzegani jako młodzi pracownicy naukowi, co oznacza zmianę ich formalnego statusu. Po drugie, dla wielu osób, które podjęły kształcenie w szkole doktorskiej, najistotniejsza jest kwestia finansowania. Na studiach doktoranckich stypendium doktoranckie, czyli to główne świadczenie, mogło otrzymać maksymalnie 50% studentów stacjonarnych studiów doktoranckich. Kilka lat wcześniej nawet nie było w ustawie tego wymogu, więc tych beneficjentów było jeszcze mniej. W przypadku szkoły doktorskiej stypendium doktoranckie jest zagwarantowane wszystkim doktorantom z pewnymi wyjątkami. Stypendium nie mogą pobierać osoby, które mają już stopień doktora. Doktoranci studiów doktoranckich muszą przejawiać pewną aktywność naukową. By otrzymać stypendium doktoranckie, muszą rokrocznie pisać artykuły, jeździć na konferencje, realizować granty badawcze. Oczywiście, doktoranci w szkole doktorskiej też wykazują się takimi aktywnościami naukowymi, ale nie ma to wpływu na to, czy otrzymają stypendium doktoranckie. Ponadto stypendium doktoranckie na studiach doktoranckich jest niższe niż w szkole doktorskiej. I tak w szkole doktorskiej jest to odpowiednio przez dwa lata przed oceną śródokresową 37% wynagrodzenia minimalnego profesora, czyli przeliczając, będzie to około 3 tys. zł netto, a po ocenie jest to około 4,5 tys. zł netto. Podczas studiów doktoranckich mogliśmy tylko pomarzyć o takiej kwocie. Jednakże na studiach III stopnia można było wnioskować o zwiększenie stypendium doktoranckiego i dodatkowo o stypendium rektora. Jeżeli ktoś był naprawdę mocno zaangażowany naukowo, to mógł z powodzeniem ubiegać się o te stypendia.
 

A jak wygląda kwestia współpracy z promotorem?

Pierwsza różnica polega na tym, że potocznie mówimy na opiekuna naukowego „promotor”, natomiast formalnie na studiach doktoranckich nie ma promotora – jest opiekun naukowy, który staje się promotorem dopiero, gdy doktorant otworzy postępowanie o nadanie stopnia doktora. W szkole doktorskiej promotor jest od samego początku i to z nim opracowuje się indywidualny plan badawczy. Oczywiście, w praktyce często bywa tak, że sam doktorant to robi, a promotor przygotowuje opinię na potrzebę oceny śródokresowej. Wiem, że w szkole doktorskiej – co niekoniecznie podoba się samym promotorom – były organizowane spotkania z promotorami mające na celu kontrolowanie postępu prac nad rozprawą doktorską. Promotorzy trochę narzekali, że w związku z tym mają więcej obowiązków niż na studiach doktoranckich. Często było tak, że promotora/opiekuna naukowego widywało się głównie przy okazji składania jakichś sprawozdań czy podpisywania opinii na potrzeby uzyskiwania dodatkowego finansowania. Nie ma moim zdaniem jednego dobrego modelu współpracy z promotorem. Jestem zwolennikiem jak największej wolności w tym zakresie i to zależy zarówno od promotora, jak i doktoranta. W szkole doktorskiej ze względu na uwarunkowania formalne konieczne jest rozliczanie się z kolejnych zadań badawczych w ramach indywidualnego planu badawczego, dlatego my jako samorząd rekomendujemy doktorantom, żeby dość ostrożnie przygotowywali ten plan, nie za ambitnie.
 

Czy istnieją różnice między zajęciami na studiach doktoranckich a w szkole doktorskiej?

Zajęć w szkole doktorskiej jest mniej niż na studiach doktoranckich. Niczego nowego nie odkryję, jak powiem, że doktoranci nie byli zwykle zadowoleni z jakości zajęć na studiach doktoranckich. W szkole doktorskiej te opinie są zróżnicowane. Wszyscy mieliśmy wrażenie, że zarówno zajęcia, jak i poszukiwanie prowadzących odbywają się w ostatniej chwili. Obsada zajęć – jak to często oceniali sami doktoranci – była według tego, kto się na czym zna, a nie według tego, na jakie zajęcia jest faktyczne zapotrzebowanie ze strony doktorantów. W szkole doktorskiej na szczęście tych zajęć jest mniej i częściowo mogą też odbywać się online, czego nie było na studiach doktoranckich. W szkole doktorskiej jest to bardziej elastyczne, ale mam niestety wrażenie, że grzechem pierworodnym szkół doktorskich było to, że siłą rzeczy powielono pewne schematy, w tym te negatywne, ze studiów doktoranckich. 
 

I co się z tym wiąże?

W dyskusjach towarzyszących ustawie przez wszystkie przypadki odmieniano słowo „interdyscyplinarność”. Bardzo mocno kładziono nacisk na to, żeby prowadzić badania interdyscyplinarne. Wskazywano, że to przyszłość, że powinniśmy temu sprzyjać i również interdyscyplinarnie powinno odbywać się kształcenie w szkole doktorskiej. Ale co z tego, jeżeli nie mamy skutecznych instrumentów prawnych na poziomie ustawy, które by to zapewniały? Przykładem może być osoba, która prowadzi badania interdyscyplinarne z pogranicza ekonomii i finansów oraz nauk o polityce i administracji. To są dwie dyscypliny, które mamy w Szkole Doktorskiej SGH, ale doktorant musi wybrać jedną z tych dyscyplin. Nie może być doktorem w dyscyplinie nauk o polityce i administracji oraz ekonomii i finansów. Siłą rzeczy, nie sprzyja to interdyscyplinarności. 
 

Proces wygaszania studiów doktoranckich ma się zakończyć z upływem 2024 roku. Chciałabym, żeby Pan wyjaśnił, kogo dotyczy ten proces i jakie wyzwania niesie dla doktorantów?

Stare studia doktoranckie dotyczą doktorantów, którzy zostali zrekrutowani najpóźniej w 2018 roku. Zgodnie z ustawą przepisy wprowadzające ustawę Prawo o szkolnictwie wyższym i nauce studia doktoranckie zostaną wygaszone z końcem 2024 r. Z mocy samego prawa już ich nie będzie. Jednym z postulatów środowiska doktoranckiego i Krajowej Reprezentacji Doktorantów (KRD), pod którym się podpisuję, jest zmiana w tej ustawie przepisów przejściowych, żeby liczyła się właśnie data złożenia rozprawy doktorskiej zaakceptowanej przez promotora, bo zależy to przede wszystkim od doktoranta. Nie ma zaś wpływu na tempo procedowania postępowania o nadanie stopnia, szybkość przygotowania recenzji itp. Pojawiają się pytania: „co jeśli nie zdążę, co jeżeli nie obronię się do końca okresu trwania studiów doktoranckich?”.
 

I co wtedy się stanie?

Tutaj duża pochwała dla SGH, ponieważ zarówno rektor Piotr Wachowiak, jak i prorektorka ds. nauki Agnieszka Chłoń-Domińczak bardzo wyraźnie zadeklarowali, że wszyscy doktoranci, którzy zrealizują program studiów doktoranckich, będą mogli obronić się bezpłatnie. Pragnę jednak uczulić, żeby doktoranci z tym nie zwlekali. 
 

A tak już poza procesem wygaszania studiów doktoranckich, z jakimi innymi trudnościami zmagają się doktoranci podczas studiów?

Pierwszy, najważniejszy problem, a czasem może nawet jedyny to stypendium doktoranckie, które może nie tyle, co miało pokrywać w całości koszty utrzymania doktoranta, ale miało być tego istotnym elementem. Obecnie nie ma absolutnie szans, żeby doktorant mógł utrzymać się z samego stypendium doktoranckiego. Jego wysokość jest niedostosowana do realnych kosztów życia, zwłaszcza kosztów najmu mieszkania w dużych miastach. Również w SGH, niestety, stypendium doktoranckie jest w najniższej możliwej kwocie wymaganej ustawowo. Po drugie, liczba osób zainteresowanych kształceniem w szkołach doktorskich zmniejsza się drastycznie z roku na rok i widać to w całej Polsce. Obecnie mamy lukę pokoleniową, gdy chodzi o pracowników naukowych. Innymi słowy, mamy nieproporcjonalnie mało młodych pracowników naukowych, którzy przychodzą na uczelnię po studiach doktoranckich i szkole doktorskiej. Nawet nie zdajemy sobie sprawy z tego, że za kilkanaście lat nie będzie miał kto prowadzić zajęć. Po trzecie, doktoranci zgłaszają potrzebę większej liczby zajęć poświęconych metodologii nauk społecznych czy nauk ekonomicznych oraz zajęć poświęconych praktycznym aspektom przygotowania wniosków grantowych. I ostatnia rzecz, która jest niezależna od doktoranta: rozprawa doktorska może stanowić cykl powiązanych tematycznie artykułów naukowych. Niestety, w naukach społecznych i humanistycznych mamy taki oto problem, że część środowiska bardzo sceptycznie zapatruje się na tego rodzaju formę pracy doktorskiej, choć jest ona zgodnie z ustawą równoprawna tej tradycyjnej.
 

Jakie zmiany w systemie uważa Pan za najbardziej pilne i korzystne dla doktorantów? Jakie konkretne działania Samorząd Doktorantów planuje podjąć w tej kadencji, aby poprawić sytuację doktorantów i wspierać ich rozwój?

Po pierwsze, kwestia finansowania doktorantów, czyli bezwzględnie konieczne jest większe stypendium doktoranckie. Po drugie, do ustawy należy wprowadzić więcej regulacji dotyczących współpracy promotora z doktorantem w myśl zasady, że promotora wybiera kierownik szkoły doktorskiej, ale w porozumieniu z doktorantem. Obecnie jest tak, że w części szkół doktorskich promotor jest niejako narzucany doktorantom. 

W kwestii samorządu warto wspomnieć, że w kwietniu wprowadziliśmy zmiany do naszego Regulaminu Samorządu Doktorantów, dzięki którym mamy wiceprzewodniczących Samorządu Doktorantów. Wcześniej formalnie nie mieliśmy możliwości ich powołania. Po drugie, uregulowaliśmy przepisy dotyczące zastępowania przewodniczącego pod jego nieobecność, a także podejmowania różnych decyzji i działań. Największy problem, jaki widzimy od lat, to drastyczny spadek zainteresowania aktywnością społeczną. Praca w samorządzie to często intensywne i wymagające zajęcie, które można porównać do pracy na pełen etat. Patrząc na liczbę maili, dokumentów do analizowania, spraw wymagających konsultacji oraz liczne telefony, które trzeba wykonać, to porównanie nie będzie przesadą. 

Jako samorząd postulujemy, żeby wprowadzić na wzór Uniwersytetu Łódzkiego stypendium, nagrodę czy wyróżnienie rektora ze środków własnych uczelni za działalność na rzecz uczelni i aktywność społeczną w ogóle. Jeżeli nie znajdziemy osób zainteresowanych takim zaangażowaniem, to w zasadzie działalność pewnych organów uczelni będzie sparaliżowana. Bo jak – podam przykład – osądzać doktoranta, który dokonał plagiatu, jeżeli w składzie orzekającym komisji dyscyplinarnej nie będzie, a niestety do tego zmierzamy, żadnego doktoranta?
Zwracam uwagę na zastępowalność pokoleń. Mówiąc żartobliwie, boję się, kto po tym, jak zakończymy swoją przygodę ze studiami doktoranckim czy szkołą doktorską, będzie odpisywał ze skrzynki samorządowej na maile w sprawach doktoranckich wychodzące choćby z rektoratu. Władze rektorskie są bardzo otwarte na dialog z Samorządem Doktorantów, mimo że te rozmowy nierzadko bywają niełatwe, ale nie ma w tym jakiejś niechęci, wręcz przeciwnie – dostrzegam komunikatywność i otwartość na to, co mamy jako doktoranci do powiedzenia.
 

Dziękuję Panu za tę ciekawą rozmowę. Życzę owocnej kadencji w Samorządzie Doktorantów.   
 


Ewelina Kędzior, współpracownik Zespołu Prasowego, Biuro Rektora SGH