5 CZERWCA 1933 ROKU NIEWIELKI JACHT „DAL” WYPŁYNĄŁ Z GDYNI W DALEKI REJS DO CHICAGO. NA POKŁADZIE ZNAJDOWAŁO SIĘ TRZECH CZŁONKÓW ZAŁOGI: ANDRZEJ BOHOMOLEC – WŁAŚCICIEL JACHTU, ZAWODOWY WOJSKOWY W STOPNIU PORUCZNIKA KAWALERII, KTÓRY PRZEZ JEDEN SEMESTR STUDIOWAŁ W WYŻSZEJ SZKOLE HANDLOWEJ I DWAJ DOŚWIADCZENI NAWIGATORZY: JERZY ŚWIECHOWSKI I JAN WITKOWSKI.
W roku 1957, na fali gomułkowskiej popaździernikowej odwilży, redaktor Jan Jaster (1905–1969), znany popularyzator turystyki i żeglarstwa, pisał: „Po drugiej wojnie światowej morski sport żeglarski nie miał warunków rozwojowych. Złożyło się na to wiele przyczyn. Amatorzy jachtingu mogli jedynie odbywać wędrówki po rzekach i jeziorach mazurskich, ale już w bieżącym roku organizowane są pierwsze dalekomorskie rejsy jachtowe do portów skandynawskich. Tak zaczynali ongiś młodzi żeglarze spod znaku Mariusza Zaruskiego. A piątka studentów gdańskich wzorem «Kon-tiki» wyruszy na tratwie przez ocean. Może więc w niedalekiej przyszłości usłyszymy znowu o polskiej wyprawie przez Atlantyk (…)”.
Powyższy cytat pochodzi ze wstępu Jastra do książki Andrzeja Bohomolca (1900–1988) Wyprawa jachtu „Dal”. Książka miała dwa wydania w latach 30. XX w. Ukazała się nakładem wydawnictwa „Rój”, którego współwłaścicielem był słynny Melchior Wańkowicz (1891–1974). Później, gdy nastał stalinizm, jej autor, przedwojenny oficer kawalerii i samo dzieło sławiące dokonania sanacyjnej Polski zostali skazani na zapomnienie, podobnie jak i przywołany przez Jastra, Mariusz Zaruski (1867–1941), nestor polskiego żeglarstwa i morskiego wychowania młodzieży a zarazem taternik. Nasz kraj, budujący socjalizm w jego radykalnej radzieckiej wersji, odcięto pod koniec lat 40. i w pierwszej połowie 50. ubiegłego wieku żelazną kurtyną od kontaktów z Zachodem. Po śmierci Stalina nastąpiła jednak pewna, aczkolwiek ściśle przez ówczesne władze kontrolowana, liberalizacja stosunków politycznych i gospodarczych. Nastąpiło, wprawdzie ograniczone, ale istotne, otwarcie kraju na Zachód. I w takich to właśnie okolicznościach, w państwowym wydawnictwie Wiedza Powszechna, ukazała się książka o wyprawie trzech polskich żeglarzy przez Atlantyk do Stanów Zjednoczonych, napisana przez jej uczestnika i kierownika, Andrzeja Bohomolca.
5 czerwca 1933 roku jacht „Dal”, niewielka łódź o długości zaledwie 8,5 metra, wypłynęła z Gdyni w daleki rejs wiodący aż do Chicago. Na pokładzie znajdowało się trzech członków załogi: właściciel jachtu, zawodowy wojskowy w stopniu porucznika kawalerii – Andrzej Bohomolec i dwaj doświadczeni nawigatorzy: Jerzy Świechowski (1908–1999) i Jan Witkowski (1906–1934).
Trasa rejsu wiodła z Gdyni poprzez Kopenhagę, Ostendę, Hawr, Plymouth oraz Bermudy do Nowego Jorku, skąd żeglarze wodami śródlądowymi dotarli do Chicago
Rejs obfitował w wiele dramatycznych i nietypowych zdarzeń, czasem niebezpiecznych, innym razem wręcz komicznych. W drodze do Stanów Zjednoczonych jacht zawinął do Kopenhagi, Ostendy, Hawru, Plymouth i wreszcie wypłynął na Atlantyk. Mijał wielkie statki transoceaniczne, wymieniając z nimi kody sygnałowe, ale najwierniejszymi towarzyszami w podróży okazały się trzy mewy, które przez miesiąc towarzyszyły żeglarzom na oceanie. Najtrudniejsze chwile przeżywali, gdy ich łódź dostała się w oko cyklonu szalejącego na Atlantyku przez cztery doby. Potężne fale zalewały co chwila pokład, z masztu został trzymetrowy kikut, wdzierającą się do pomieszczeń wodę wylewali przy pomocy wiadra, dokonując nadludzkiego wysiłku, przez kilka dni nic nie jedząc i nie pijąc, bo nie było na to warunków. Ale żaden z nich nie narzekał. Nie padło jedno słowo skargi. Wszak wszyscy trzej żeglarze podjęli trud wyprawy dobrowolnie, a gdy potworny żywioł ich zaatakował, walczyli po prostu o życie, ze wszystkich sił trzymając się pokładu. Szczególną trudność sprawiało żeglowanie pod wiatr, dziobem do nacierających fal. Boczne ustawienie powodowało, że masy wody z impetem wdzierały się na pokład, mogąc nawet przewrócić jacht. Każda z fal mogła okazać się tą ostatnią, która mogła pogrążyć w odmętach łódź i dzielnych ludzi morza. Ostatecznie jednak trzyosobowa załoga wyszła zwycięsko z walki z żywiołem. Zniszczenia, których dokonał sztorm, zmusiły ich do przerwania rejsu i zawinięcia na Bermudy. Mogłoby się wydawać, że najtrudniejsze chwile mają już za sobą, ale coś chyba najgorszego spotkało ich już u wybrzeży Bermudów. Oto jeden z nich, znakomity instruktor żeglarski Jan Witkowski, doznał gwałtownego ataku nerwowego. Współtowarzysze wyprawy mocowali się z nim strasznie w kabinie jachtu, usiłując go uspokoić, co jakimś cudem im się udało. Pomogła w tym na pewno ich tężyzna fizyczna, zwłaszcza Bohomolca, silnego mężczyzny mierzącego 2 metry. Już z Bermudów, na które nasi żeglarze dotarli w końcu sierpnia 1933 roku, Witkowski powrócił do kraju. Kilka miesięcy później dokonał żywota w tragicznych okolicznościach. Pozostali dwaj podróżnicy, Bohomolec i Świechowski, wykorzystali wielomiesięczny pobyt na Bermudach na gruntowny remont jachtu. Poznali wyspy i jej mieszkańców, bardzo zróżnicowanych pod względem pochodzenia, sposobu życia i zajmowanej pozycji społecznej. Bohomolec okazał się wyjątkowo bystrym obserwatorem zjawisk socjologicznych i kulturowych, czemu dał później wyraz w swojej książce.
Wypoczęci, w gruntownie odremontowanym jachcie, dopiero 3 czerwca 1934 roku wyruszyli z Bermudów ku wybrzeżom Ameryki. Wyczerpujące wachty przy sterze musieli pełnić teraz we dwóch na zmianę, gdyż ubył jeden członek załogi.
Andrzej Bohomolec i Jerzy Świechowski na Bermudach
Po siedmiu dniach żeglugi jacht dotarł do Nowego Jorku, a potem dzięki dodatkowemu wyposażeniu w silnik spalinowy, drogami śródlądowymi, aż do Chicago. Podróżnicy byli wręcz rozchwytywani nie tylko przez przedstawicieli entuzjastycznie i patriotycznie nastawionej, bardzo licznej Polonii, ale też przez dziennikarzy i reporterów amerykańskich, także organizatorów różnych spotkań i wydarzeń, którzy wietrzyli świetny interes w gromadzeniu licznej publiczności. Tym ostatnim Bohomolec konsekwentnie odmawiał swego uczestnictwa, gdyż nie chciał łączyć wyprawy mającej promować nasz kraj za oceanem z biznesem, aczkolwiek pod koniec swego pobytu w Stanach Zjednoczonych uczynił pewien wyjątek. Zgodził się na cykl odpłatnych wystąpień wśród Polonii, co jednak było tym uzasadnione, że jacht „Dal” aktem darowizny przekazał naszej emigracji po to, by odpowiednio eksponowany świadczył o miejscu i roli naszego kraju w świecie.
Po powrocie do kraju Bohomolec i Świechowski zostali udekorowani Krzyżami Zasługi. Bohomolec kontynuował służbę w kawalerii, aczkolwiek już bardzo krótko. Świechowski pływał przez wiele lat na statkach handlowych. W latach drugiej wojny światowej dowodził francuskimi i brytyjskimi statkami handlowymi. Porucznik Bohomolec, awansowany w 1936 roku na rotmistrza (odpowiednik kapitana w piechocie), cieszył się w wojsku znakomitą opinią. W jednej z nich, francuski generał Louis Faury (1874–1947), wykładowca Wyższej Szkoły Wojennej, mającej swą siedzibę przy ulicy Koszykowej w Warszawie, stosunkowo blisko SGH, pisał o kawalerzyście: „Wytwornie wychowany, bardzo taktowny, może spełniać trudniejsze zadania”. I te trudniejsze zadania zaczął wkrótce spełniać. W kwietniu 1937 roku Bohomolec został radcą Referatu Sowieckiego w Ministerstwie Spraw Zagranicznych. W 1939 roku pełnił funkcję chargé d’affaires w Szanghaju. Po wybuchu drugiej wojny światowej wstąpił do wojska polskiego tworzącego się we Francji. Klęska Francji w 1940 roku spowodowała, że ewakuował się do północnej Afryki. Został ciężko ranny podczas walk o Tobruk, a powróciwszy do zdrowia, w ostatniej już fazie wojny, pod koniec 1943 roku i w 1944 roku, był oficerem łącznikowym pomiędzy brytyjskim dowództwem a batalionem polskich komandosów walczącym we Włoszech.
Wojna dobiegła końca. Andrzej Bohomolec nieco się ustatkował. Wraz z żoną osiedlił się w Kanadzie. Na swoim do dziś istniejącym rancho zajmował się hodowlą koni. Utrzymywał też więź z dawnymi towarzyszami broni. Należał do kombatanckiej organizacji polskich komandosów w Londynie. Działał w niej aktywnie mieszkający nad Tamizą Tadeusz Monsior (1903–1984), swego czasu, podobnie jak Bohomolec, student WSH.
Ciekawe były losy jachtu „Dal” ofiarowanego amerykańskiej Polonii. Przez wiele lat łódź była eksponowana w chicagowskim Museum of Science and Industry, którego władze uznały w 1968 roku, że jego czas w tym miejscu dobiegł końca: albo ktoś jacht przejmie, albo go spalą. „Dal” uratował Ireneusz Gieblewicz, polski żeglarz osiadły od lat 60. w Stanach Zjednoczonych. Gieblewicz doprowadził do tego, że „Dal” z kilkuosobową załogą na pokładzie powróciła drogą morską przez Atlantyk do Gdyni. 14 sierpnia 1980 roku stanęła przy kei basenu jachtowego im. Zaruskiego, a 16 sierpnia Gieblewicz, który uczestniczył w rejsie, ofiarował ją aktem darowizny Centralnemu Muzeum Morskiemu w Gdańsku. Moment był szczególny. W kraju wybuchały liczne strajki. Stocznie i porty zostały sparaliżowane. Rodziła się pierwsza „Solidarność”.
Ostatecznie „Dal” zacumowała w Centrum Konserwacji Wraków w Tczewie, choć oczywiście żadnym wrakiem nie jest. Pieczołowicie odrestaurowana cieszy oczy miłośników żeglarstwa i jego historii. W ostatnim rejsie „Dali” Bohomolec nie wziął już udziału, ufundował natomiast Kaplicę Ludzi Morza w kościele Najświętszej Marii Panny w Gdańsku. Przed wejściem do kaplicy znajduje się płaskorzeźba ukazująca płynącą „Dal” i napis: „Matce Bożej, patronce dalekich mórz i oceanów, kaplicę tę ufundował żeglarz Bohomolec Andrzej 1980 r.”
Płaskorzeźba ukazująca płynącą „Dal” i napis: „Matce Bożej, patronce dalekich mórz i oceanów, kaplicę tę ufundował żeglarz Bohomolec Andrzej 1980 r.”
Najbardziej znanym przedstawicielem szlacheckiego rodu Bohomolców herbu Bogoria jest jezuita Franciszek Bohomolec (1720–1784), poeta, dramatopisarz i wychowawca młodzieży, autor znanych sztuk teatralnych, działający w epoce oświecenia, orędownik kultury polskiej, mający odwagę przeciwstawić się ówczesnej modzie i snobowaniu się w kulturze francuskiej. Ale był też i Andrzej Bohomolec, przypomniany w tym artykule, student WSH immatrykulowany w październiku 1919 roku. Uczęszczał na wykłady i zajęcia przez jeden semestr. Należał do licznej grupy studentów, którzy jedynie przewinęli się przez naszą uczelnię. Wielu, podobnie jak Bohomolec, wstąpiło ochotniczo do tworzącego się wojska polskiego, wzięło udział w wojnie polsko-bolszewickiej 1920 roku, a później już na uczelnię albo nie powróciło, albo też zdecydowało się na kontynuowanie nauki w innym ośrodku akademickim. Tym niemniej o Andrzeju Bohomolcu na pewno warto pamiętać, tym bardziej, że studenci SGH uprawiają żeglarstwo z wielkimi sukcesami.
DR PAWEŁ TANEWSKI, starszy kustosz dyplomowany, Biblioteka SGH
Artykuł został napisany we współpracy z mgr Magdaleną Brzechowską-Szawdyn, byłym kustoszem w Bibliotece SGH.