W ten swoisty maraton zaangażowane były kolejne polskie rządy, współpracując z opozycją, prowadząc politykę zagraniczną w sposób pewny i profesjonalny.
To dla mnie wielki zaszczyt, iż Pan Rektor zechciał powierzyć mi dziś zadanie przedstawienia państwu polskiej drogi do NATO z perspektywy funkcji, którą przez sześć lat pełniłem w Waszyngtonie – a wcześniej przez blisko rok w Warszawie, w Ministerstwie Spraw Zagranicznych RP.
Poprzednim razem z tego miejsca, w auli głównej, występowałem w drugiej połowie lat 70. minionego stulecia – a było to podczas Międzynarodowego Seminarium Studenckiego „Wschód – Zachód”. I wówczas przez myśl by mi nie przeszło, że kilkanaście lat później Polska stanie się częścią Zachodu – co więcej – że odegra kluczową rolę w przemianach ustrojowych krajów Europy Środkowej i Wschodniej, przyczyniając się walnie do upadku jałtańskiego porządku.
Dwie dekady w NATO
Wydarzenia polskiego przełomu, który wyzwolił falę wolności w naszej części kontynentu, nastąpiły równo 30 lat temu: to okrągły stół, wybory 4 czerwca, utworzenie rządu Tadeusza Mazowieckiego, uchwalenie planu Balcerowicza. Bez tych wydarzeń, u których źródeł był wielki ruch Solidarności, nie moglibyśmy obchodzić w tym roku 20-lecia przystąpienia Polski do NATO ani też 15-lecia naszej obecności w Unii Europejskiej.
I właśnie te dwie dekady polskiego członkostwa w NATO skłoniły Pana Rektora, aby przedmiotem dzisiejszego wystąpienia uczynić drogę, jaką w latach 90. przebył nasz kraj, by zakotwiczyć w Sojuszu Atlantyckim.
Sądzę, że poza wymiarem rocznicowym takiej prezentacji może być ona także pomocna w pełniejszym oświetleniu obecnego etapu relacji Polska – NATO oraz Polska – USA; relacji, które w ostatnich latach, po aneksji Krymu przez Rosję, stały się bardzo intensywne, czego kolejnym i szczególnym wyrazem są niedawne decyzje o wzmocnieniu amerykańskiej obecności wojskowej w Polsce.
Zabiegi o członkostwo w Sojuszu Atlantyckim Polska oficjalnie rozpoczęła na początku 1992 r., kiedy to w rządowych dokumentach członkostwo w NATO zostało uznane za cel strategiczny. Natomiast prawdziwie kampanijnego charakteru zabiegi te nabrały jesienią następnego roku – i trwały jeszcze sześć lat, do marca 1999 r.
W ten swoisty maraton zaangażowane były kolejne polskie rządy, współpracując konstruktywnie z opozycją, prowadząc politykę zagraniczną w sposób pewny i profesjonalny. Było to istotne, zważywszy na częste wówczas zmiany na stanowiskach kierowniczych w państwie. Dość powiedzieć, że podczas swego sześcioletniego pobytu w Waszyngtonie miałem czterech ministrów spraw zagranicznych, pięciu ministrów obrony narodowej, czterech premierów i dwóch prezydentów.
Z jednej strony mogło to świadczyć o braku stabilności politycznej w Polsce, z drugiej zaś staraliśmy się przekuwać słabość w siłę, wykazując, że mimo tych częstych zmian polska polityka zagraniczna jest niezmienna i aktywna, nasza gospodarka świetnie się rozwija, a polskie społeczeństwo silnie wspiera dążenia swoich władz w sprawach narodowego bezpieczeństwa.
Od początku byliśmy świadomi, że uczestniczymy w procesie wyjątkowej wagi; że wejście Polski do NATO będzie wydarzeniem o historycznym znaczeniu. Polska po raz pierwszy od wieków miała zyskać tak silne gwarancje bezpieczeństwa, a jednocześnie instytucjonalnie stać się częścią euroatlantyckiej wspólnoty narodów wolnych i demokratycznych wyznających te same wartości.
Międzynarodowy proces wiodący ku większemu NATO można było wówczas sobie przedstawić jako funkcję pięciu zmiennych – i to zmiennych wzajemnie na siebie oddziałujących. Pierwsza to zaangażowanie USA w sprawę poszerzenia sojuszu – absolutnie kluczowe ze względu na przywódczą rolę Waszyngtonu w NATO. Druga to stosunek innych członków NATO do sprawy poszerzenia, a zwłaszcza Niemiec, Wielkiej Brytanii oraz Francji, który ulegał w ciągu kilku lat daleko idącej ewolucji od postawy niechęci czy rezerwy, aż po ratyfikowanie przez parlamenty tych krajów decyzji o powiększeniu sojuszu. Trzecia to „czynnik rosyjski”, rozumiany dwojako – stosunek Moskwy do poszerzania NATO (przez cały czas negatywny) oraz wewnętrzna sytuacja w Rosji, którą Stany Zjednoczone oraz inni sojusznicy brali pod uwagę, rozważając „za” i „przeciw” w sprawie rozszerzenia. Czwarta to stanowisko tych krajów naszego regionu, które wówczas nie były postrzegane jako realni kandydaci do członkostwa w NATO. Idzie tu głównie o Ukrainę, której hipotetycznie negatywny stosunek do rozszerzenia sojuszu mógł znacznie skomplikować ten proces. Piąta zmienna to postawa krajów zabiegających o członkostwo w sojuszu i mających na to szansę, a więc Polski, Czech i Węgier, a jeszcze wcześniej Słowacji (zanim polityka wewnętrzna nie wyeliminowała jej z listy poważnych kandydatów). W przypadku tej grupy krajów liczyły się następujące czynniki: 1. ich sytuacja wewnętrzna – dojrzałość demokracji w warunkach państwa prawa, zaawansowanie reform gospodarczych, przestrzeganie praw człowieka, kontrola cywilna nad siłami zbrojnymi; 2. stosunki z sąsiadami; 3. aktywność w zabieganiu o członkostwo w NATO, zwłaszcza w relacjach z USA.
Powtórzmy, iż absolutnie decydującą rolę odegrała pierwsza zmienna. Bez silnego przywództwa USA, bez ewolucji ich stanowiska w kierunku głębokiego zaangażowania poszerzenie NATO byłoby nie do pomyślenia.
Ewolucja stanowiska Stanów Zjednoczonych
Przyjrzyjmy się zatem tej ewolucji, pamiętając, że „Stany Zjednoczone” to zarówno instytucje władzy wykonawczej – Biały Dom, Departament Stanu, Pentagon, CIA – jak i potężny kongres, w którym ostatecznie chodziło o to, aby zdobyć głosy na „tak” co najmniej 67 senatorów spośród stuosobowego senatu. Stany Zjednoczone były więc nie tylko szczególnym aktorem ze względu na swą przywódczą rolę w NATO, ale także z uwagi na siłę i specyfikę senatu, w którym poprzeczka ratyfikacyjna była ustawiona najwyżej pośród wszystkimi parlamentów krajów członkowskich sojuszu.
Z perspektywy Polski można było wyróżnić siedem etapów ewolucji amerykańskiego zaangażowania w sprawę poszerzenia NATO, które jednocześnie wyznaczały kolejne fazy międzynarodowego procesu rozszerzania sojuszu. Chciałbym się teraz skupić na kilku pierwszych fazach, a pozostałe tylko zasygnalizować.
Na początku 1993 r. trzech analityków The RAND Corporation, po raz pierwszy w USA, wysunęło ideę rozszerzeniu NATO na Wschód. Ten radykalnie brzmiący wówczas pomysł zrodził dyskusję w kręgach amerykańskich ekspertów, ale przez większość został uznany za nierealną hipotezę. Kilka miesięcy później, podczas uroczystości otwarcia Muzeum Holocaustu w Waszyngtonie, doszło do spotkania nowego prezydenta USA Billa Clintona z liderami Polski, Czech i Węgier. Wszyscy trzej, wśród nich Lech Wałęsa i Václav Havel, wezwali amerykańskiego przywódcę do włączenia odrodzonych demokracji do Sojuszu Atlantyckiego.
Wydarzenia te otwierają I etap procesu rozszerzania NATO, a zarazem kształtowania stanowiska USA w tej kwestii. Etap ten trwa do stycznia 1994 r. – kiedy to w Brukseli zbiera się szczyt sojuszu. W okresie tym na uwagę zasługują następujące wydarzenia:
- Latem 1993 r. w Warszawie senator Richard Lugar, jako pierwszy polityk amerykański w Polsce publicznie deklaruje swe poparcie dla naszego członkostwa w NATO.
- Kwestia ta silnie wypływa kilka tygodni później, podczas wizyty prezydenta Borysa Jelcyna w Warszawie: we wspólnym polsko-rosyjskim komunikacie zostaje zawarte stwierdzenie oznaczające de facto brak sprzeciwu Rosji wobec polskich zamiarów przystąpienia do NATO. Komunikat budzi poruszenie wśród polityków na Zachodzie, którzy są nieprzygotowani na taki rozwój sytuacji.
- Po powrocie do Moskwy prezydent Jelcyn – pod naciskiem politycznego otoczenia oraz kół wojskowych – wycofuje się ze swego stanowiska, co wyraża w liście do Billa Clintona; przeciwstawia się poszerzeniu sojuszu i proponuje objęcie państw Europy Środkowej wspólnymi gwarancjami bezpieczeństwa Rosji i Zachodu.
- Rosyjski sprzeciw wywołuje polską reakcję – wzmożenie zabiegów o członkostwo, w które energicznie angażuje się nowo mianowany minister spraw zagranicznych Andrzej Olechowski.
- W efekcie, na kierownictwo USA i NATO wywierana jest presja przez dwie przeciwstawne strony: Rosję oraz Polskę, którą wspierają Czechy i Węgry. Wówczas w Waszyngtonie dojrzewa koncepcja „Partnerstwa dla pokoju”, zakładająca rozwój współpracy wojskowej krajów postkomunistycznych z NATO. Koncepcja zostaje potraktowana w Warszawie jako substytut członkostwa, a nie jako droga wiodąca do sojuszu.
- W związku z tym na przełomie 1993/1994 Polska nasila kampanię mającą skłonić władze USA do jednoznacznej deklaracji w sprawie otwarcia NATO na Wschód. Równolegle amerykańska Polonia prowadzi szeroką akcję nacisku – spotyka się z przedstawicielami administracji i kieruje tysiące listów do Białego Domu. Wewnątrz administracji pojawiają się poufne memoranda w sprawie przyszłości sojuszu. Najsilniej za poszerzeniem opowiada się Anthony Lake, szef Narodowej Rady Bezpieczeństwa, natomiast stanowisko wyraźnie niechętne zajmuje kierownictwo Pentagonu.
- Istotną rolę odgrywa wizyta w Warszawie Madeleine Albright – ówczesnej ambasador USA przy ONZ – oraz generała Johna Shalikashvili. Tuż przed zbliżającym się szczytem NATO w Brukseli próbują pozyskać Warszawę do „Partnerstwa dla pokoju”, ale koncepcja ta spotyka się z krytyką polskich władz, które domagają się jasnej deklaracji w sprawie rozszerzenia sojuszu. Strona amerykańska obawia się, że „partnerstwo” zostanie publicznie odrzucone przez Lecha Wałęsę.
- Wszystkie te wydarzenia powodują, że ostatecznie w styczniu 1994 r., tuż po szczycie sojuszu w Brukseli, prezydent Clinton wygłasza słynne oświadczenie, iż „rozszerzenie NATO to nie jest kwestia, czy, ale kiedy i jak”. W świetle tego oświadczenia pierwotna koncepcja „partnerstwa dla pokoju” zaczyna być już interpretowana jako rozwiązanie mogące doprowadzić do członkostwa w NATO.
Deklaracja Billa Clintona otwiera II etap poszerzania sojuszu oraz ewolucji amerykańskiego stanowiska. To okres od stycznia do grudnia 1994 r. Administracja USA jest już pozytywne nastawiona wobec rozszerzenia, ale nie przekłada się to jeszcze na politykę aktywną. Do wyraźnej zmiany dochodzi pod koniec tego roku. Decydują o tym następujące czynniki. Po pierwsze, dojrzewanie poglądów wewnątrz samej administracji, wciąż jednak przy niechętnej postawie części wysokich urzędników. Po drugie, presja zewnętrzna nasilana przez Polskę oraz inne kraje Grupy Wyszehradzkiej; katalizującą rolę odgrywa tu wizyta prezydenta Clintona w Warszawie w lipcu 1994 r. Po trzecie, presja wewnątrzamerykańska wywierana nadal przez Polonię, przy rosnącym wsparciu innych grup etnicznych związanych z Europą Środkową, a także przez niektórych publicystów oraz ekspertów, z mocnym głosem Zbigniewa Brzezińskiego. Po czwarte, nowa sytuacja na amerykańskiej scenie politycznej: grupa działaczy republikańskich angażuje się na rzecz poszerzenia NATO – zarówno z przesłanek ideowych, jak i w ramach logiki konkurencji z obozem rządzących demokratów, któremu zarzucają brak wizji i pasywność w polityce międzynarodowej.
We współpracy z ambasadami krajów wyszehradzkich republikański senator Hank Brown forsuje legislacyjną „poprawkę”, która – wbrew stanowisku administracji – w październiku 1994 r. zostaje przyjęta przez senat jako „NATO Participation Act”. Ma on ułatwić naszym krajom starania o członkostwo w sojuszu.
A w miesiąc później – po raz pierwszy od 40 lat – republikanie zdobywają większość w obu izbach Kongresu, co jest istotne dla naszych zamierzeń.
W wyniku działania wszystkich tych czynników pod koniec 1994 r. administracja USA jest już wyraźnie zaangażowana w sprawę poszerzania NATO i ma strategię, której osią staje się koncepcja „paralelizmu”: równoległego rozszerzania NATO oraz budowania specjalnych stosunków NATO z Rosją – tak aby nie antagonizować Moskwy z powodu rozszerzania sojuszu.
I tu wkraczamy w III etap, który trwa od grudnia 1994 do września 1995 r. Ministrowie obrony i spraw zagranicznych państw NATO, z inicjatywy strony amerykańskiej, ogłaszają rozpoczęcie wspólnych prac nad „Studium na temat rozszerzenia sojuszu”. Mają one potrwać blisko rok i pozwolić Amerykanom na stopniowe pozyskiwanie tych krajów członkowskich, które są niechętne idei rozszerzenia, a także na dalsze uszczegółowienie własnego stanowiska.
We wrześniu 1995 r. studium zostaje zaakceptowane przez wszystkie państwa NATO. Zgodnie stwierdzają one, iż będą dążyć do rozszerzenia sojuszu, które powinno się odbywać na zasadzie case by case. Studium nie przynosi jednak odpowiedzi na jedną istotną kwestię, a mianowicie – kiedy poszerzenie miałoby nastąpić. A to rodzi obawy, że cały proces może się znacznie wydłużyć, a nawet być zablokowany na dobre – wskutek niesprzyjającego biegu wydarzeń na forum międzynarodowym lub na amerykańskiej scenie politycznej. Jednocześnie Waszyngton podejmuje wysiłki mające na celu wciągnięcie Rosji do współpracy – w ramach koncepcji „paralelizmu”.
Moskwa z jednej strony rozumie wagę specjalnych stosunków z sojuszem, z drugiej zaś obawia się, że jej zgoda na ustanowienie takich relacji będzie odczytana jako milczące przyzwolenie na otwarcie NATO – a do rozszerzenia Rosja nie chce dopuścić, przynajmniej zaś pragnie je maksymalnie opóźnić i osłabić jego polityczno-militarne skutki.
IV etap obejmuje okres od września 1995 do października 1996 r., kiedy to Bill Clinton – na kilkanaście dni przed wyborami prezydenckimi, w obecności Amerykanów polskiego pochodzenia – ogłasza w Detroit, iż w nadchodzącym roku odbędzie się szczyt NATO, podczas którego pierwsze kraje kandydujące zostaną zaproszone do negocjacji akcesyjnych z sojuszem.
Kampania prezydencka w USA stwarza sytuację sprzyjającą sprawie rozszerzenia. Zarówno republikanie, jak i demokraci nie mogą bowiem pozostać obojętni na postulaty wyborców o korzeniach środkowoeuropejskich, którzy domagają się od obydwu kandydatów jasnej deklaracji o szybkim otwarciu NATO. Kandydat republikański Bob Dole składa taką deklarację w czerwcu 1996 r. w Filadelfii, wzywając do przyjęcia Polski, Czech i Węgier a także Słowenii, już w 1998 r.
Natomiast okoliczność niesprzyjającą stanowią wówczas wybory prezydenckie w Rosji. W poprzedzających je miesiącach, do lipca 1996 r., administracja amerykańska uchyla się od publicznych dyskusji na temat rozszerzenia NATO, obawiając się, iż mogłoby to zaszkodzić w walce przedwyborczej Borysowi Jelcynowi uważanemu przez Waszyngton za gwaranta kursu ku demokracji w Rosji oraz kooperatywnych relacji z Zachodem. W tej fazie na polskiej drodze do NATO pojawiają się czynniki szczególne, które wymagają naszej wzmożonej aktywności w stolicy USA.
W listopadzie 1995 r. wybory prezydenckie przegrywa Lech Wałęsa – symbol obalenia komunizmu – a wkrótce potem szef polskiego rządu zostaje oskarżony o współpracę z wywiadem rosyjskim. Jednocześnie w wyniku wyborów dochodzi do zmian w kierownictwach MSZ, MON i MSW – resortach kluczowych dla współpracy Polski z zagranicą. Stąd też w niektórych kręgach amerykańskich przyjęto wówczas postawę wyczekiwania. Nie trwało to jednak długo, a już w lipcu 1996 r. nowy polski prezydent Aleksander Kwaśniewski złożył udaną wizytę w Waszyngtonie. Natomiast były prezydent Lech Wałęsa nadal aktywnie włączał się na terenie USA w kampanię na rzecz polskiego członkostwa w NATO.
V etap procesu to okres między październikiem 1996 a lipcem 1997 r., kiedy to w Madrycie zbiera się szczyt NATO i zaprasza do negocjacji akcesyjnych Polskę, Czechy i Węgry. W tej fazie warto odnotować trzy kwestie. Po pierwsze, przez kilka lat, do przemówienia Billa Clintona w Detroit, zabiegi zwolenników rozszerzenia NATO kierowane były jednocześnie do administracji oraz do Kongresu. W Kongresie chodziło o dwa cele: o przygotowanie gruntu pod przyszłą decyzję ratyfikacyjną, a zarazem o mobilizowanie członków Kongresu do wywierania presji na administrację, by ta z kolei zadeklarowała jasną wolę poszerzenia NATO, a następnie skonkretyzowała jego termin. Natomiast po deklaracji prezydenta z Detroit zwolennicy poszerzenia działali już w jednym froncie z administracją, koncentrując się wspólnie na senacie – tam bowiem miała się ostatecznie rozstrzygnąć sprawa przyjęcia nowych członków do sojuszu. Po drugie, w kontaktach z administracją USA jedna niezwykle istotna kwestia wymagała wówczas naszej szczególnej uwagi. Dotyczyła ona „jakości” członkostwa w NATO. Chodziło o to, aby w równolegle toczących się negocjacjach z Rosją w sprawie specjalnych stosunków z NATO, a także w sprawie CFE (traktatu o konwencjonalnych siłach zbrojnych w Europie) nie doszło do uzgodnień, które mogłyby ograniczyć pole manewru przyszłych nowych członków NATO, czyniąc ich de facto członkami drugiej kategorii. Ryzyko takie rodziły żądania Moskwy dotyczące m.in. zakazu stacjonowania wojsk sojuszniczych na terytorium nowych państw członkowskich czy też zakazu wykorzystywania infrastruktury wojskowej tych państw przez NATO.
W marcu 1997 r. Sojusz Atlantycki oświadczył, iż nie jest jego intencją, aby w ówczesnej i przewidywalnej sytuacji bezpieczeństwa na terenie nowych państw członkowskich miały na stałe stacjonować poważne siły zbrojne NATO. Notabene dziś Rosja bezpodstawnie przywołuje tamtą deklarację, poddając krytyce obecność wojskową NATO w Polsce – bezpodstawnie, albowiem w ostatnich latach polityka Moskwy w sposób istotny zmieniła sytuację w zakresie bezpieczeństwa.
I po trzecie, w maju 1997 r. – na dwa miesiące przed szczytem NATO w Madrycie – Rosja podpisała w Paryżu porozumienie z sojuszem, które przybrawszy ostatecznie nazwę „The Founding Act”, ustanowiło mechanizm stałej współpracy między Rosją a NATO. Było to wydarzenie samo w sobie bardzo ważne, ale przede wszystkim bez niego trudno byłoby wówczas uzyskać i utrzymać konsensus w sprawie rozszerzenia – zarówno w establishmencie USA, jak i wśród europejskich sojuszników.
VI etap to okres między lipcem 1997 – a więc szczytem NATO w Madrycie – a 30 kwietnia 1998 r., tj. dniem głosowania w senacie nad rezolucją ratyfikacyjną w sprawie przyjęcia do sojuszu Polski, Czech i Węgier. W okresie tym zjednoczone siły prorozszerzeniowe prowadziły bardzo intensywną kampanię na rzecz skłonienia senatorów do głosowania „za”. Kampania rozgrywała się także poza Kapitolem – w tych środowiskach, które miały wpływ na senat.
Znakomity wynik głosowania ratyfikacyjnego: 80 „za” i 19 „przeciw” zamyka etap VI i otwiera ostatni, VII etap poszerzania sojuszu – który trwa do marca 1999 r. W okresie tym kontynuowane były ratyfikacje poszerzenia NATO w parlamentach jego krajów członkowskich, a jednocześnie trwały przygotowania Polski, Czech i Węgier do wejścia w struktury militarne sojuszu.
Wielki finał rozszerzeniowego maratonu rozpoczętego przez Polskę w 1992 r. nastąpił 12 marca 1999 r. w amerykańskiej miejscowości Independence, gdzie ministrowie spraw zagranicznych Polski, Czech i Węgier – wśród nich Bronisław Geremek – złożyli na ręce Sekretarz Stanu Madeleine Albright dokumenty akcesyjne do NATO.
Polski udział w procesie poszerzania NATO
Spójrzmy jeszcze przekrojowo i bardzo krótko, jaki był polski udział w procesie poszerzania NATO, a zwłaszcza – w pozyskiwaniu amerykańskiego zaangażowania w tej sprawie?
Zadania realizowane przez Polskę należały do pięciu kategorii działań, stanowiących kilkuletnią strategię pracy Ambasady RP w Waszyngtonie.
Pierwsze – oddziaływanie na te amerykańskie ośrodki i osoby, od których bezpośrednio lub pośrednio zależała sprawa poszerzania NATO.
Drugie – wnoszenie polskiego wkładu w rozwój koncepcji rozszerzenia NATO oraz nowej architektury bezpieczeństwa europejskiego. Jednym z przykładów może być nasza propozycja, aby w stosunku do Ukrainy (której członkostwo w sojuszu wydawało się wówczas abstrakcją) zastosować rozwiązanie podobne do Rosji, a więc nadać jej specjalny status w zakresie bezpieczeństwa – poprzez zawarcie odrębnej umowy Ukraina – NATO.
Trzecie zadanie to udział w amerykańskiej debacie na temat przyszłości NATO – zarówno na szerszym forum publicznym, jak i w węższych kręgach. W debacie tej musieliśmy odpowiadać na takie pytania jak: Dlaczego po zakończeniu zimnej wojny Ameryka, poprzez rozszerzenie sojuszu, miałaby wzniecać konflikt z Rosją, mogący prowadzić do nowego wyścigu zbrojeń, a może i nawet do militarnej konfrontacji? Dlaczego rozszerzać NATO, skoro spowoduje to jego osłabienie, ponieważ potencjalni nowi członkowie są słabi gospodarczo i wojskowo, a niektórzy wniosą do sojuszu swoje problemy z sąsiadami? Kto poniesie obciążenia finansowe wynikające z rozszerzenia, zważywszy choćby na fakt, że już od pewnego czasu europejscy członkowie NATO nie kwapią się do solidarnego łożenia na wspólną obronę? A jeśli rzeczywiście pojawi się realne zagrożenie, to dlaczego właściwie Amerykanie mieliby ryzykować życiem w obronie Warszawy, czy Pragi?
Naszym czwartym zadaniem było tworzenie w Ameryce pozytywnego wizerunku Polski – kraju, który utorował drogę ku wolności innym narodom, który osiągnął wielki sukces, który będzie poważnym atutem, a nie obciążeniem dla NATO.
Wreszcie piątym zadaniem ambasady było zapewnianie właściwych interakcji Waszyngton–Warszawa: chodziło tu o podejmowanie (lub wygaszanie) po stronie polskiej działań mogących mieć wpływ na postęp w procesie rozszerzania NATO. Do tego typu kwestii należały m.in.: reforma sił zbrojnych, stosunki polsko-żydowskie czy też kontrola handlu bronią. Szczególne znaczenie miała sprawa płk. Ryszarda Kuklińskiego, na którym aż do 1997 r. ciążył wyrok z czasów PRL.
Wywieranie presji na ośrodki amerykańskie
Natomiast jeśli idzie o nasze pierwsze zadanie – o wywieranie presji na ośrodki amerykańskie – to realizowali je polscy dyplomaci w USA, a także polscy politycy licznie odwiedzający Waszyngton. No i oczywiście równolegle Polonia amerykańska, ogromnie zaangażowana w poszerzanie NATO. Nie da się przecenić roli prof. Zbigniewa Brzezińskiego, który dzięki swej wyjątkowej pozycji w USA samodzielnie wniósł wielki wkład w sprawę rozszerzenia sojuszu. Niekwestionowane zasługi ma także Jan Nowak-Jeziorański, który pozostawił bardzo wiele świadectw swej niestrudzonej aktywności.
Adresaci polskiej presji znajdowali się w sześciu kręgach środowisk i instytucji. Po pierwsze, wśród administracji federalnej – w Białym Domu, Departamencie Stanu, w Pentagonie. Po drugie, w Kongresie USA, a zwłaszcza w jego izbie wyższej – w senacie. Nasze zadanie było tu oczywiste: prowadzenie rozmów oraz innych działań, w wyniku których malałaby liczba senatorów przeciwnych poszerzeniu sojuszu na korzyść jego zwolenników (których na początku było niewielu). Po trzecie, wśród ośrodków i postaci opiniotwórczych takich jak think tanki, kręgi akademickie, eksperci do spraw międzynarodowych, a także byli (ale wciąż wpływowi) politycy. Po czwarte, w środowisku amerykańskich mediów. Spośród dwóch wiodących dzienników poszerzenie sojuszu zyskało przychylność „The Washington Post”, natomiast „The New York Times” konsekwentnie opowiadał się przeciwko. Po piąte, wśród zorganizowanych grup interesów; by one z kolei mogły oddziaływać na amerykańskich decydentów, zwłaszcza na senatorów. Chodziło tu o liderów biznesu, związków zawodowych, organizacji weteranów, stowarzyszeń o charakterze etnicznym. I po szóste, w ośrodkach władzy poza Waszyngtonem. Dla przykładu: w ciągu dwóch lat udało się doprowadzić do przyjęcia rezolucji poparcia polskiego członkostwa w NATO ze strony licznych stanowych legislatur, a także rad miejskich. Poparcie takie tworzyło dobry klimat wokół naszej sprawy w stolicy USA, a z pewnością było brane pod uwagę przez tych członków senatu, którzy wywodzili się ze stanów, gdzie przyjmowano rezolucje.
Polityka „otwartych drzwi”
Na koniec warto odnotować, że w kilka tygodni po uroczystości w Independence, kiedy już Polska była członkiem NATO, coraz częściej zaczęło się pojawiać pytanie o ciąg dalszy rozszerzenia sojuszu. W dyskusjach tych dominowało przekonanie, że owszem, do drugiej rundy w nieodległej przyszłości dojdzie, ale prawie nikt nie spodziewał się, że w rundzie tej, rozpoczętej w 2002 r., znajdzie się aż siedem aspirujących wówczas krajów, w tym państwa bałtyckie: Bułgaria, Rumunia, Słowacja, Słowenia, Litwa, Łotwa i Estonia. Od początku było jednak wiadomo, że ich sytuacja będzie łatwiejsza od naszej sprzed dekady: szlak został już bowiem przetarty i zostały zebrane cenne doświadczenia – od „pracy domowej” państw kandydujących poczynając, a na lobbingu w amerykańskim senacie kończąc.
Polska od początku swego członkostwa w sojuszu zdecydowanie opowiadała się za polityką „otwartych drzwi”. Nasze poparcie dla większego NATO wypływało z trzech źródeł: z interesu narodowego bezpieczeństwa Polski, z naszej wizji pojałtańskiej, integrującej się Europy, a także z poczucia solidarności z narodami, z którymi przez blisko pół wieku Polacy dzielili ten sam los, a teraz dzielą te same aspiracje.
Ale to już odrębna historia – na inną okazję oraz inną prezentację… Co powiedziawszy, chciałbym raz jeszcze bardzo podziękować JM rektorowi za zaproszenie, a państwu za życzliwą uwagę.
JERZY KOŹMIŃSKI, prezes Polsko-Amerykańskiej Fundacji Wolności, w latach 1994–2000 ambasador RP w Waszyngtonie, absolwent Wydziału Handlu Zagranicznego SGPiS.