Historyczne luzowanie

Dodrukowane pieniądze nie spowodują hiperinflacji, ponieważ ich napływ zatrzyma się na poziomie rynków finansowych i rządów. Prof. Małgorzata Zaleska komentuje ostatnie działania NBP.

W odpowiedzi na kryzys 2020+, wywołany obecną pandemią, Narodowy Bank Polski podjął historyczne, bezprecedensowe działania. Po raz pierwszy w historii polskiej bankowości uruchomiony został program luzowania ilościowego (QE), polegający na skupie obligacji skarbowych oraz obligacji gwarantowanych przez skarb państwa. Ma to na celu stabilizowanie rynku dłużnych papierów wartościowych i monitorowanie jego płynności. Służyć ma to także wspomożeniu działań i wydatków związanych z walką z pandemią. Wspomnieć należy przy tym, że instrumenty i mechanizmy zastosowane przez NBP są od dawna stosowane w podobnej czy zmodyfikowanej postaci przez inne banki centralne. Tym samym NBP nie wymyślił „prochu”, przy czym pozostawił sobie większą elastyczność działania niż inne banki centralne, nie publikując wszystkich parametrów i harmonogramu przyszłych działań. Uznał tym samym, że zbytnia transparentność nie jest tutaj pożądana, a lepsze są działania w „zaciszu gabinetów”.

Czym jest luzowanie ilościowe?

Luzowanie ilościowe, a jak niektórzy określają to kolokwialnie: dodruk pieniądza, budzi od dawna niepokoje o poziom inflacji. Niektórzy obawiają się, że takie działania mogą doprowadzić do hiperinflacji. Mogłoby tak się stać, gdyby pieniądze pochodzące z luzowania ilościowego trafiały do realnej gospodarki. Tymczasem dotychczasowe doświadczenia światowe wskazują, że pieniądze te zatrzymują się na poziomie rynków finansowych lub rządów. Z pierwszych obserwacji działań NBP wynika, że w Polsce też może tak się stać. Zresztą sami przedstawiciele NBP podkreślają, że o wysokiej inflacji możemy zapomnieć. Wyzwaniem będzie przy tym to, że niskiej dynamice cen może towarzyszyć niski wzrost gospodarczy, a nawet recesja.

Potwierdzeniem oczekiwań „dezinflacyjnych” jest także 2-krotne obniżenie stóp procentowych NBP przez Radę Polityki Pieniężnej. Ma to na celu przede wszystkim zmniejszenie oprocentowania kredytów oraz wpływanie pośrednio na poziom kosztów obsługi długu państwa, który z pewnością wzrośnie. Nie można też zapominać o bardzo ważnym, pożądanym w czasach kryzysu, wymiarze psychologicznym takich działań. Obniżenie stóp procentowych NBP nie sprzyja przy tym osiąganiu jakiegokolwiek realnego zysku z lokat, ale też i inne możliwości inwestycyjne są obarczone wysokim ryzykiem w czasach kryzysu. Ponadto niższe stopy procentowe obniżą z pewnością wyniki finansowe banków i ich wyceny. Bankom łatwiej jest bowiem zarabiać w środowisku wysokich stóp procentowych, m.in. z punktu widzenia wysokości marży odsetkowej. Może być to szczególnie dotkliwe dla niektórych banków spółdzielczych, które opierają swoją działalność przede wszystkim na tradycyjnym modelu bankowości depozytowo-kredytowej.

Trudniejsze czasy dla banków

Kryzys 2020+ dotknie zatem, nie tylko realną sferę gospodarki, ale także sektor bankowy i to nie tylko z uwagi na spadek stóp procentowych, ale przede wszystkim z powodu materializacji aktywnego ryzyka kredytowego. Pomimo „wakacji kredytowych” część kredytobiorców nie będzie bowiem w stanie spłacić w przyszłości kredytów, a i same banki ograniczą akcję kredytową, bowiem znacząca część ich klientów nie będzie w stanie wykazać się zdolnością kredytową. Banki będą więc z nostalgią wspominały wcześniejsze lata i towarzyszące im warunki prowadzenia biznesu.


Małgorzata Zaleska

 

PROF. DR HAB. MAŁGORZATA ZALESKA,
Dyrektor Instytutu Bankowości SGH,
Kolegium Ekonomiczno-Społeczne
Przewodnicząca Komitetu Nauk o Finansach PAN,
Członek korespondent PAN