Bliski Wschód i Afryka Północna

Region przewidywalny w swojej nieprzewidywalności i niestabilności.

Od niemal dekady region Bliskiego Wschodu i Afryki Północnej jest przewidywalny w swojej nieprzewidywalności i niestabilności. Rok 2018 nie tyko nie przyniósł rozwiązań istniejących problemów, ale wydaje się, że niektóre z nich dodatkowo zagmatwał bądź zintensyfikował.

Syria: w stronę pokoju?

Nieustająco od siedmiu lat największym wyzwaniem w regionie jest wojna w Syrii. Choć obecnie coraz częściej mówi się o zawieszeniu działań wojennych, dyskusyjne pozostaje to, jak ma wyglądać nowa Syria. Najpewniej granice państwa pozostaną nienaruszone, co oznacza konieczność pogodzenia zwaśnionych stron choć w takim stopniu, aby mogły funkcjonować w ramach jednego państwa. O ile zasadniczo nikt nie ma obiekcji co do tego, że o przyszłości Syrii powinni decydować sami Syryjczycy, o tyle dyskusyjne jest to, którzy z nich by to mieli robić.

W 2019 r. Bliski Wschód pozostanie regionem w dużej mierze niestabilnym i niespokojnym. Składa się na to nierozwiązany konflikt w Syrii, wyniszczająca wojna w Jemenie, rywalizacja pomiędzy nieprzebierającą w środkach Arabią Saudyjską a Iranem, odwieczny konflikt izraelsko-palestyński, zagrożenie radykalizmem motywowanym religijnie oraz miliony uchodźców i migrantów zamieszkujących państwa sąsiadujące z Syrią i Irakiem. Z wyjątkiem konfliktu izraelsko-palestyńskiego wszystkie inne napięcia pojawiły się w regionie po 2011 r. i na fali ruchów społeczno-politycznych określanych zbiorczym mianem jako Arabska Wiosna Ludów, która nie tylko nie przyniosła wymarzonej demokracji, ale doprowadziła do chaosu.

Pomijając pomniejsze podziały, po jednej stronie są siły rządowe wraz z formalnie wybranym prezydentem Baszszarem al-Asadem, po drugiej zaś opozycjoniści. Warto pamiętać, że syryjska wojna domowa rozpętała się na fali gwałtownych protestów społeczno-politycznych w świecie arabskim, określanych jako Arabska Wiosna Ludów. Na ulice syryjskich miast wyszli wówczas obywatele niezadowoleni z rządów prezydenta al-Asada i zostali rozgromieni w brutalny sposób. Później w lokalny konflikt zaangażowały się obce siły – tak państwowe, jak i inne – co sprawiło, że trwał on tak długo i zbliżył się do zakończenia w dużej mierze dlatego, że al-Asad zyskał w Rosji silnego i zdeterminowanego sojusznika. Mimo wyniszczającej wojny domowej prezydent przez tyle lat nie dał usunąć się ze stanowiska (Mu’ammar al-Kaddafi czy Saddam Husajn mogliby mu tylko pozazdrościć).

Trudno wyobrazić sobie nową Syrię bez znaczącego głosu obecnego reżimu. Z kolei przecież właśnie na obaleniu prezydenta al-Asada zależało tak bardzo opozycjonistom. Wychodzi na to, że obie strony spotkają się po ponad siedmiu latach, tyle że w zniszczonym wojną kraju; wojną, która pochłonęła ok. 400 tys. istnień ludzkich, a miliony zmusiła do ucieczki. Rozwiązaniem mogłyby być wolne wybory, w których mógłby wystartować zarówno obecny prezydent, jak i potencjalni kontrkandydaci, aby przekonać się, na kogo postawią Syryjczycy. Do tego jednak potrzeba przywrócić działanie instytucji, stworzyć ramy prawne, a przede wszystkim odbudować zniszczone państwo.

Jemen: niewidoczny dramat

O ile sytuacja w Syrii zmierza ku finałowi, choć będzie to droga kręta i długa, o tyle w Jemenie nie widać końca wojny. Konflikt w tym kraju rozpoczął się w 2015 r. jako rebelia ruchu Husich (zajdytów) przeciw rządowi w Sanie. Podobnie jak w Syrii, konflikt szybko przeistoczył się w wojnę proxy obcych sił, przy czym tym razem na terenie Jemenu walczą ze sobą odwieczni rywale – Arabia Saudyjska i Iran. Korzystając z niestabilności, swoje miejsce w państwie próbują także znaleźć radykalne ugrupowania terrorystyczne, takie jak Al-Ka'ida czy tzw. Państwo Islamskie.

Jemen od dawna należał do naj- uboższych i najsłabiej rozwiniętych państw arabskich. Nic dziwnego, że kilkuletni konflikt sprawił, że ludzie, którzy i tak ledwo wiązali koniec z końcem, stracili możliwość funkcjonowania. W roku rozpoczęcia konfliktu PKB per capita (PPP) wynosiło 3,300 USD, obecnie spadło niemal dwukrotnie. Zdecydowana większość mieszkańców kraju wymaga pomocy humanitarnej, a co czwarty Jemeńczyk zagrożony jest głodem. Dwa lata temu w Jemenie wybuchła epidemia cholery – pokłosie zniszczeń sieci kanalizacyjnej w stolicy kraju. Coraz częściej mówi się o klęsce głodu, która już zaczęła zbierać swoje ofiary.

Dramat Jemenu polega na tym, że jest to państwo jeszcze bardziej zapomniane przez świat niż Syria. Położone na dalekim krańcu Półwyspu Arabskiego, sąsiaduje z pustynnymi terenami Omanu i Arabii Saudyjskiej, a Jemeńczycy są zbyt biedni, by uciekać dalej niż do sąsiadujących państw. Nie ma w Jemenie strategicznych surowców, a i nawet strony rozgrywające swoją proxy war to raptem potęgi regionalne. Wszystko to wskazuje na to, że najpewniej konflikt w Jemenie będzie nadal trwał, a państwo długo nie podźwignie się po ogromie zniszczeń.

Arabia Saudyjska: nieprzewidywalny gracz

Powiada się, że pretekstem do rozmów pokojowych w Jemenie może się stać zabójstwo dziennikarza Dżamala Chaszukdżiego w saudyjskim konsulacie w Stambule w październiku 2018 r., o które oskarżone są władze Arabii Saudyjskiej, jednak wydaje się, że jest to nadzieja płonna. Dopóki świat będzie korzystał z energii pochodzącej z ropy naftowej, a saudyjskie królestwo będzie posiadało jej największe zasoby, takie incydenty będą uchodzić temu państwu na sucho. Wielu komentatorów zastanawiało się, dlaczego zabójstwo zostało przeprowadzone w tak drastyczny sposób i w miejscu tak jednoznacznie kojarzącym się z królestwem. Wydaje się, że nie wynika to z nieudolności służb, a raczej z tego, że Arabia Saudyjska mogła sobie na to pozwolić.

Obecnie to państwo testuje granice swoich politycznych możliwości. Przez wiele lat było stabilnym i przewidywalnym graczem, który dostarczał światowym potęgom ropę naftową w zamian za przymykanie oka na sytuację wewnętrzną w kraju (wahhabizm z jego ciemną stroną – od łamania praw człowieka po rozwój ugrupowań terrorystycznych). Od kilku lat można obserwować coraz bardziej ekspansywną politykę Arabii Saudyjskiej, która zaczęła ingerować w sprawy wewnętrzne innych państw w regionie i wprowadzać swoje porządki. Najbardziej dramatycznym tego przykładem jest Jemen, ale warto pamiętać o blokadzie Kataru czy zaangażowaniu w wojnę w Syrii.

Z jednej strony wydaje się, że ekspansja Arabii Saudyjskiej jest przemyślana i ukierunkowana (czego dobrym przykładem jest przyjęta strategia SaudiVision 2030). Z drugiej jednak wewnętrzne tarcia w ramach rodziny królewskiej potęgują wrażenie przypadkowości i nieprzewidywalności. Niewątpliwie usłyszymy o działaniach Arabii Saudyjskiej w 2019 r.

Izrael/Palestyna: szach mat!

Nie sposób na koniec nie wspomnieć o nieustającym konflikcie izraelsko-palestyńskim. Choć trwa on kilka dekad, jest i będzie jednym z głównych punktów zapalnych w regionie. Pod koniec ubiegłego roku prezydent Stanów Zjednoczonych Donald Trump uznał Jerozolimę za stolicę Izraela, a kilka miesięcy później przeniósł tam ambasadę swojego państwa. Wywołało to w świecie arabskim oburzenie, jednak jak zazwyczaj skończyło się na poziomie retoryki.

Świat arabski jest zbyt słaby, aby wesprzeć Palestyńczyków, zresztą wydaje się, że nie jest tym specjalnie zainteresowany. Strefa Gazy pozostaje odcięta od świata, sytuacja na Zachodnim Brzegu jest niewiele lepsza. Raz po raz dochodzi do starć pomiędzy siłami izraelskimi a Palestyńczykami, w których to walkach – jak zwykle – giną przede wszystkim ci ostatni. Rośnie (a potem słabnie) napięcie między Izraelem a Libanem (a konkretnie Hezbollahem). Niespokojnie bywa też na Wzgórzach Golan. Wydaje się, że te konflikty na stałe wpisały się w rzeczywistość Izraela. Zamiast szukać rozwiązania pokojowego, bardziej opłacalne byłoby eliminowanie ich przejawów poprzez świetny system bezpieczeństwa.

Na razie Palestyńczycy mogą jedynie czekać na poprawę swojej sytuacji, choć nic nie wskazuje na to, że coś może się zmienić. Co prawda Donald Trump powiedział we wrześniu, że warto myśleć o powstaniu dwóch państw, jednak nie jest pierwszym politykiem, który to mówił, a i trudno przypisywać mu sympatię do Palestyńczyków. Wręcz przeciwnie, wydaje się, że łączy go z izraelskim prezydentem Binjaminem Netanjahu znacznie więcej niż Baracka Obamę. Nie będzie więc zaskoczeniem, że i rok 2019 (podobnie jak 71 poprzednich) nie przyniesie rozwiązania izraelsko-palestyńskiego konfliktu.

SZUKASZ WIĘCEJ PODOBNYCH ARTYKUŁÓW?

Artykuł jest częścią wydania specjalnego Gazety SGH (346) Insight 2018.