Nie trzeba mieć jednej ścieżki do sukcesu ani jednej ścieżki do kariery zawodowej na całe życie. Największą cechą, jeśli chodzi o prowadzenia własnego biznesu, jest sprawczość. Z absolwentami SGH, założycielami akceleratora foodtech, Michałem Piosikiem i Piotrem Grabowskim, rozmawia Renata Krysiak-Rogowska.
Renata Krysiak-Rogowska: Z sukcesem wspólnie prowadzicie Panowie akcelerator startupów w dosyć niszowym obszarze. Skąd pomysł na taki biznes?
Michał Piosik: Zacznę od tego, że nie jest to niszowy obszar, bowiem poziom kapitalizacji rynku spożywczego jest znacznie wyższy niż jakiegokolwiek innego rynku.
Po kilkuletniej karierze korporacyjnej w bankowości i konsultingu otworzyłem swój pierwszy biznes związany właśnie z branżą gastronomiczną. Było to połączenie mojej pasji z realnym biznesem. Odniosłem sukces, bo po kilku latach stał się on największą kulinarną agencją eventową w Polsce. W tym czasie zaszły również duże zmiany w moim życiu osobistym, urodziło mi się pierwsze dziecko. Zmieniło to również moją optykę, jeżeli chodzi o niekorzystne zmiany zachodzące na Ziemi. Zastanawiałem się, co ja osobiście mogę zrobić, aby temu przeciwdziałać i aby moje dzieci mogły dorastać i żyć na naszej planecie. Pomyślałem, że można połączyć to z ideą przedsiębiorczości i tworzeniem odpowiedzialnego, zrównoważonego biznesu. Naturalnym dla mnie wyborem była branża spożywcza. Miałem już w niej zarówno doświadczenie, jak i zbudowane relacje. Ponadto branża ta, z uwagi na opóźnienie technologiczne stała przed koniecznością wdrożenia nowoczesnej technologii zmieniającej właściwie większość realizowanych w niej procesów. Drugim powodem było ponowne spotkanie z Piotrem, moim przyjacielem jeszcze ze studiów, z którym realizowaliśmy wiele studenckich projektów, a który już z sukcesem prowadził akceleratory startupów. Postanowiliśmy więc otworzyć akcelerator dla startupów food’owych – foodtech.ac. I tak już od kilku lat udaje się nam ten biznes rozwijać.
Piotr Grabowski: Mnie również skusiła wielkość rynku. W życiu zawodowym funkcjonowałem w wielu branżach i zastanawiałem się, że jeśli miałbym się zaangażować w coś nowego, to w taką branżę, która rzeczywiście byłaby duża. I taka okazała się właśnie branża spożywcza, która obecnie musi mierzyć się z bardzo wieloma wyzwaniami, czy to klimatycznymi, czy stale rosnącej wielkości populacji na świecie. Okazało się, że zmniejszenie spożycia mięsa i zmniejszenie marnowanej żywności są odpowiednio na drugim i czwartym miejscu działań, jakie możemy podjąć w celu redukcji emisji gazów cieplarnianych. I właśnie te dwa powody: potencjał rynkowy branży spożywczej oraz odpowiedzialność społeczna zadecydowały o rozpoczęciu wspólnego projektu.
Czy możecie przybliżyć, czym jest akceleracja biznesu i czym się różni od inkubacji?
P.G.: Inkubacja to jest moment, kiedy ludzie mają pomysł bądź szukają jeszcze tego, czym chcieliby się zająć. My natomiast szukamy osób, które mają już pomysł na projekt biznesowy i zrobili jakąś pierwszą, chociażby wstępną jego walidację. I tutaj mamy dwie ścieżki. Typowo biznesowa, czyli może to być jakiś produkt, wytworzony albo w amatorskim laboratorium, albo w domowych warunkach. Może to też być zalążek jakiejś technologii. My po prostu szukamy ludzi, którzy wykonali ten pierwszy krok na drodze do rozwoju ich przyszłego biznesu; coś już zrealizowali i chcieliby zacząć to komercjalizować i monetyzować. W naszym akceleratorze często się zdarza, że ktoś przychodzi z nowym produktem spożywczym, a my pomagamy sprecyzować jego założenia biznesowe.
Technolodzy żywności, z którymi współpracujemy, pomagają dopracować ten produkt technologicznie, żeby był zgodny z normami, a nasi partnerzy dystrybucyjni pomagają go umieścić na półce sklepowej. Często udaje się przeprowadzić taką operację w ciągu trzech miesięcy.
Jest też druga opcja, bardziej technologiczna, która trwa nieco dłużej. I to właśnie ta droga jest dla nas najbardziej interesująca. Schodzimy wtedy do poziomu komórkowego, molekularnego, gdzie pojawiają się jakieś nowe procesy, nowe składniki czy enzymy, które mogą lepiej wpływać na funkcjonowanie naszego organizmu. Następnie trzeba poszukać potencjalnych zastosowań tych technologii. Przykładem może być tu technologia mięsa hodowanego komórkowo, czyli mięsa, którego komórki są tworzone w laboratorium i niepotrzebne są do tego zwierzęta. Dzięki niej możemy uzyskać produkty mięsne o strukturze i smaku przypominającym bądź wręcz identycznym jak prawdziwe mięso. Oczywiście, jeszcze dzisiaj jest to technologia bardzo droga, ale i tak już jest dużo tańsza niż kilka lat temu, kiedy 1 kg takiego mięsa kosztował dosłownie kilka milionów dolarów.
Rolą naszego akceleratora jest pomoc w szybszej komercjalizacji tych produktów i technologii oraz pozyskaniu inwestorów czy partnerów biznesowych. Podsumowując, akceleracja to kolejny etap po inkubacji biznesu. My nie „rozwijamy” tych pomysłów od zera, one już istnieją, a my dokładamy do tego wiedzę naszych mentorów, partnerów, doświadczenie, sieć dystrybucji i przyśpieszamy rozwój biznesu.
M.P.: Ważną częścią naszej działalności są partnerstwa technologiczne z uczelniami. Współpracujemy praktycznie ze wszystkimi ośrodkami uniwersyteckimi w Polsce, które zajmują się technologią żywności, takimi jak SGGW, Uniwersytet Rolniczy w Krakowie czy Uniwersytet Przyrodniczy we Wrocławiu. Bardzo często ze swoimi pomysłami do akceleracji trafiają do nas absolwenci SGH i to zarówno tacy, którzy skończyli SGH 4 lata temu, jak i 20 lat temu. Poszukują oni partnera czy wspólnika, który dołoży do ich pomysłu biznesowego właśnie komponent technologiczny. Tym partnerem może być partner instytucjonalny, czyli uczelnia, lub samodzielny pracownik naukowy. Zwracają się do nas o pomoc w znalezieniu partnera biznesowego właśnie pracownicy naukowi, z opracowaną już technologią, szukający wsparcia biznesowego i my im to wsparcie zapewniamy.
Czy mega trend ESG oddziałuje również na Panów działalność?
M.P.: To jest bardzo złożone pytanie.
P.G.: Złożone, bo jest poziom deklaratywny i poziom faktyczny.
M.P.: Musimy uwzględniać ESG, bowiem nie tylko wymagają od nas tego klienci, ale też regulatorzy, nasi partnerzy i inwestorzy, którym naprawdę zależy na tym, żeby świat zmieniać na lepsze. Coraz więcej jest ludzi, którzy chcą prowadzić biznes i robić rzeczy dobre, czyli de facto zarabiać na dobrych rzeczach, nie eksploatować planety, bo niestety i tak często się zdarza. Są osoby, które chcą zmieniać swoje podmioty, ale też inwestować w technologie, które wszystkim dają korzyści. I takich osób, wśród naszych partnerów i inwestorów, mamy sporo. Choć nadal ogólnie jest ich zbyt mało.
P.G.: Ktoś musi zrobić pierwszy krok i to są właśnie wspomniane uczelnie czy nasi partnerzy biznesowi, których można znaleźć na naszej stronie internetowej. To są ludzie, którzy są gotowi na zmiany.
Ogólnie świadomość ESG ewoluuje. Już dziś pojawiają się zielone kredyty w ramach zrównoważonej bankowości. Podczas Forum Ekonomicznego w Karpaczu, w którym uczestniczyłem w ramach delegacji SGH, miałem możliwość przysłuchiwać się interesującym debatom w zakresie ESG.
My od początku naszej działalności założyliśmy, że nasz akcelerator, będzie nie tylko wehikułem do zarabiania, ale również będzie robić coś dobrego dla świata, dla naszych dzieci, dla rodzin, dla przyjaciół i dla nas samych. To był naturalny wybór – połączenie tych dwóch celów.
M.P.: A ja wrócę do pytania, czy ESG nam pomaga czy przeszkadza? Moim zdaniem, ESG nam przeszkadza. Mamy w akceleratorze już 32 spółki. W pierwsze z nich zainwestowaliśmy trzy lata temu. Wartość naszych udziałów w tych spółkach wzrosła przez ostatnie trzy lata siedmiokrotnie. Jeżeli zestawimy to z naszym zaangażowaniem w zrównoważony rozwój to część inwestorów powątpiewa, aby możliwe było uzyskiwanie takich poziomów zwrotu przy inwestycjach zrównoważonych. Moim zdaniem część osób po prostu nam nie wierzy. Ludzie nie wierzą, że można robić tak wysokie zwroty na inwestycjach typu ESG, że można zarobić nawet lepiej niż na inwestycjach tradycyjnych, a to jest fakt.
Czy relacje z czasów studiów pomagają w rozwijaniu Panów projektu?
M.P.: Oczywiście, wiedza nabyta na studiach jest ważna, ale jest wtórna, zawsze można ją pozyskać w inny sposób. Natomiast relacje ze studiów są absolutnie kluczowe. Ja nie wyobrażam sobie jak mój pierwszy, drugi czy trzeci biznes by się potoczył, gdyby nie nasz szeroki network. Warto podkreślić, że z jednej strony relacje te budowane były oczywiście na zajęciach, ale dodatkowo podczas organizacji projektów uczelnianych. I te relacje naprawdę nadal rezonują. Cokolwiek potrzebuję w biznesie, w Polsce czy za granicą, to wystarczy, że zadzwonię i po kilku minutach uzyskuję to, czego potrzebuję. Trochę szkoda, że w Polsce społeczność przedsiębiorców i to nie tylko SGH-owych, nie integruje się wystarczająco.
P.G.: Młode pokolenie SGH-owiczów akurat ma swoje eventy w ramach Klubu Przedsiębiorcy, ale tam funkcjonują absolwenci, którzy ukończyli studia pięć, sześć i siedem lat temu. Brakuje nam trochę dostępu do absolwentów, którzy ukończyli studia np. 20 czy 30 lat temu.
M.P.: Uczelnia to jedna strona medalu, ponieważ każda relacja działa w dwie strony. Jeżeli uczelnia proponuje absolwentom program relacji absolwenckich to absolwenci też muszą coś zrobić w tym kierunku, żeby dać coś od siebie uczelni.
Macie Panowie wiele różnych aktywności. Jak można pogodzić te wszystkie aktywności i znaleźć jeszcze czas dla siebie czy rodziny? Czy jest to w ogóle możliwe?
P.G.: Rzeczywiście mamy jeszcze udziały w innych spółkach. Michał jest głównym udziałowcem swojej szkoły gotowania. Ja jestem jednym z udziałowców w sieci wirtualnych biur oraz biur księgowych, ale to są wszystko biznesy, które są już dojrzałe, mają swoje zespoły, menedżerów. Dzisiaj w największym stopniu koncentrujemy się na akceleratorze i funduszu inwestycyjnym, a w tym konkretnym momencie to bardziej na funduszu, ponieważ do akceleratora dołączył do nas w zeszłym roku Michał Mądry – też absolwent SGH i to on teraz wraz z zespołem odpowiada za prowadzenie akceleratora. Dla nas priorytetem numer jeden jest uruchamiany właśnie fundusz inwestycyjny AC/VC Foodtech Impact Fund, który ma jeszcze bardziej przyśpieszyć rozwój technologii i startupów z branży spożywczej.
M.P.: Przez ostatnie pięć lat nauczyliśmy się, że mamy w Polsce naprawdę wielkie talenty. Mamy gigantyczny rynek zbytu, partnerów biznesowych też nam nie brakuje. Budując akcelerator, przekonaliśmy się jednak, że na naszym rynku brakuje kapitału dla startupów foodtech i agritech na wczesnym etapie rozwoju. Dlatego postanowiliśmy wziąć sprawy w swoje ręce i zdecydowaliśmy się, że uruchamiamy własny fundusz inwestycyjny, który jest obecnie najważniejszym projektem w naszym życiu. Jeżeli chodzi o akcelerator to jest to biznes, który już na siebie zarabia, a że elementem tego modelu biznesowego jest obejmowanie udziałów w akcelerowanych spółkach, to liczymy, że za kilka lat zaczną spływać dywidendy, a z części być może wyjdziemy z wysoką stopą zwrotu. Oprócz naszej naturalnej akceleracji dwa razy do roku prowadzimy również komercyjne programy dla dużych graczy, m.in. dla Carrefoura. Fundusz to kolejny bardzo świadomy krok z naszej strony, który pozwoli nam wynieść polski foodtech na kolejny poziom oraz zaistnieć naszym startupom na arenie międzynarodowej.
Jakie kompetencje i umiejętności uzyskane podczas studiów w SGH są szczególnie wartościowe i przydatne w pracy i w biznesie?
P.G.: Osobiście SGH cenię za trzy rzeczy. Pierwsza to jest filtr na wejściu, na studia w SGH. Do SGH trafiają osoby, którym chce się działać i to jest absolutnie najważniejszy punkt wyjścia. Kadra naukowa oczywiście też ma tutaj duże znaczenie, bowiem to zawsze obie strony muszą chcieć i to buduje dziś siłę tej uczelni. Druga rzecz, to są organizacje studenckie i koła naukowe. W SGH funkcjonuje ich bardzo dużo, każdy może znaleźć coś dla siebie. Przynależność do organizacji studenckich jest całkowicie dobrowolna, a jednak partycypacja jest bardzo wysoka. Studenci realizują w nich liczne projekty, za które nikt im nie płaci. A to wszystko dzieje się w czasach, o których się mówi, że młodzi nie chcą już realizować bezpłatnych staży czy praktyk. W SGH przekornie organizacje studenckie są pełne studentów, którzy chcą pozyskiwać określone umiejętności czy kompetencje. Trzecia rzecz związana jest z faktem, że uczestniczenie w zajęciach nie jest obowiązkowe, dzięki czemu znajduje się czas na pierwsze doświadczenia zawodowe czy wspomnianą działalność w organizacjach studenckich. A projekty wymagają często naprawdę dużego zaangażowania. Gdy ktoś jest koordynatorem projektu, to można powiedzieć, że jest to przez kilka miesięcy zaangażowanie na poziomie pół etatu.
Dużą wartością jest również możliwość wyboru przedmiotów po II roku, bowiem można sobie dobrać to, co nas interesuje. Mnie przykładowo interesowało zarządzanie projektami u profesora Bartosza Gruczy oraz rynek nieruchomości i fantastyczne zajęcia profesora Gabriela Główki czy profesor Elżbiety Mączyńskiej. Nigdy nie zapomnę, jak na zajęciach z wynajmu nieruchomości profesor Mączyńska odłożyła na bok standardowy sylabus zajęć i na gorąco omawiała z nami trwający wtedy wielki kryzys subprime. To była czysta praktyczna i aktualna wiedza.
Wykorzystując krótką analizę SWOT, jakie są wady i zalety oraz szanse i zagrożenia dla prowadzenia własnej firmy i pracy w korporacji?
P.G.: Myślę, że największą zaletą, jeśli chodzi o prowadzenia własnego biznesu, jest sprawczość. Własny biznes to odpowiedzialność, nie tylko wobec kontrahentów, ale i pracowników. Właściciel firmy dostaje pensję na końcu i to jest jednocześnie wada i zaleta. Możesz robić, co chcesz, ale pamiętaj, że jeśli nie będziesz odpowiednio patrzył na to, że to jest po prostu biznes, to tej pensji nie dostaniesz. Tak więc zaletą jest możliwość robienia tego, co się chce. Wadą jest przykładowo to, że nie zawsze płatności spływają w terminie. Ale jak już biznes się bardzo dobrze rozwija, to pułap zarobków może być bardzo wysoki. W korporacjach zawsze są jakieś sufity, jakieś widełki, jakieś możliwe wynagrodzenie maksymalne na danym stanowisku.
M.P.: Kolejną rzeczą jest kwestia odpowiedzialności. Nie postrzegam jej jako wady, ale budując własną firmę, trzeba być tej odpowiedzialności w pełni świadomym. Gdy w naszej firmie ma miejsce naprawdę kryzysowa sytuacja, to nie pracownicy powinni stać na pierwszej linii frontu. Ze wszystkim trzeba się zmierzyć samemu bądź ze wspólnikami. Własna firma to również szansa na to, żeby rosnąć w takich obszarach, które są bardzo trudne. To jest także codzienne wychodzenie ze strefy własnego komfortu. Nie wiesz, co się może zepsuć, a na koniec dnia będziesz musiał stanąć z tym problemem twarzą w twarz. W korporacji zawsze możesz poprosić przełożonego, jeśli nie wiesz jak sobie poradzić z jakimś problemem; w końcu jesteś związany tylko umową o pracę i o ile nie zrobiłeś czegoś niezgodnego z prawem, nie poniesiesz odpowiedzialności za to, co się stało.
P.G.: Na tym etapie rozwoju już nie wyobrażam sobie, że mogę nie być przedsiębiorcą. W życiu miałem okazję pracować w dużej korporacji. Było to bardzo ciekawe doświadczenie, bardzo dużo się nauczyłem za nie swoje pieniądze, bo nawet jak coś nam się nie udało, to pracodawca i tak musiał wypłacić pensję. We własnej firmie niestety za swoje błędy czy niewiedzę płacisz sam.
Czy macie Panowie jakieś wskazówki, porady dla studentów SGH odnośnie do wyboru ścieżki edukacyjnej pozwalającej na osiągnięcie sukcesu zawodowego?
M.P.: Przede wszystkim należy słuchać siebie. Bardzo długo można nie wiedzieć, jaki kierunek wybrać, ale trzeba mieć świadomość, że zawsze można ten wybór zmienić. Widziałem wielu ludzi, którzy zmieniali uczelnie czy kierunki studiów. Niektórzy rzucali studia, zaczynali na nowo, a niektórzy rzucali studia i nigdy do nich nie wracali.
P.G.: Coś, czego pokolenie moich rodziców nas nie nauczyło, bo samo dopiero odnajdywało się w możliwościach, jakie pojawiły się po transformacji ustrojowej, to jest to, że nie trzeba mieć jednej ścieżki do sukcesu i jednej ścieżki do kariery zawodowej na całe życie. Dzisiaj świat jest tak złożony i zmienia się tak szybko, a trendy zmieniają się już nie co pięć lat, dwa lata czy rok, tylko w zasadzie z miesiąca na miesiąc. Ważna jest ta otwartość i bycie dobrym dla siebie, w sensie takim, że nawet jeśli mi się teraz nie udało, to spróbuję czegoś innego. Nie mówię, że takie podejście zawsze jest dobre, bo będę wiecznie próbował i będę wiecznym studentem. To nie jest dobry kierunek. Ale takie bycie dobrym dla siebie i niekoniecznie właśnie opieranie się na opiniach innych ma sens. Moją radą jest więc, aby być po prostu dobrym i wyrozumiałym i próbować wielu rzeczy z myślą o tym, że wiele z nich mi się nie spodoba, za to niektóre spodobają się bardzo. I nieodkładanie tego próbowania na później, na przykład po skończeniu studiów. Wbrew temu, co się wydaje człowiekowi, gdy jest studentem, nigdy potem w życiu nie ma więcej czasu niż na studiach. No chyba, że na emeryturze. Działajcie!
Dziękuję za rozmowę.