Rozmowa z Tomaszem Siemoniakiem – wicepremierem w rządzie Ewy Kopacz oraz ministrem obrony narodowej w rządzie Donalda Tuska, obecnie posłem i wiceprzewodniczącym Platformy Obywatelskiej, absolwentem SGH.
Rozmowa z Tomaszem Siemoniakiem – wicepremierem w rządzie Ewy Kopacz oraz ministrem obrony narodowej w rządzie Donalda Tuska, obecnie posłem i wiceprzewodniczącym Platformy Obywatelskiej, absolwentem SGH.
„Polityka przypomina raczej show-biznes, w którym nie ma reguł”
Renata Krysiak-Rogowska: Zacznijmy od tego, jak ludzie trafiają do polityki – czy rekrutacja jest zbliżona do tej w biznesie?
Tomasz Siemoniak: To trudne pytanie, gdyż w polityce nie ma czegoś takiego jak typowy proces rekrutacyjny znany z biznesu. Ale i nie zawsze w biznesie jest formalny proces rekrutacji, np. gdy zakładamy startup. Bycie politykiem uzależnione jest od wielu czynników, zbiegów okoliczności, zainteresowań, kompetencji, umiejętności, jakie ktoś posiada, ale przede wszystkim od weryfikacji wyborczej. I tu jest analogicznie jak w biznesie: jeżeli nabywcy nie kupują określonego produktu czy towaru, to biznes upada, czyli rynek weryfikuje skuteczność, a polityk przegrywa wybory, jeśli nie jest wybierany na kolejną kadencję. W tym przypadku weryfikują wyborcy. Współczesna polityka jest bardzo chaotyczną dziedziną, obecnie chyba jeszcze bardziej niż kilkadziesiąt lat temu. W polityce nie ma też programowanych ścieżek kariery, jak to ma miejsce w biznesie. Polityka przypomina raczej show-biznes, w którym nie ma reguł. Można być utalentowanym artystą z dobrą płytą, która słabo się sprzedaje i nie odnosi komercyjnego sukcesu, a może być ktoś, kto jest tylko dobrym rzemieślnikiem z mniejszym talentem, ale odnoszącym wielki komercyjny sukces.
W takim razie co było dla Pana, absolwenta SGH, inspiracją do obrania takiej ścieżki zawodowej? Jak Pan trafił do polityki?
Odpowiedź będzie zaskakująca. Do polityki trafiłem właśnie przez studia jeszcze wówczas na SGPiS-ie, a raczej przez to, co działo się na uczelni i w całej Polsce w drugiej połowie lat 80. Aktywnie działałem wówczas w NZS-ie (Niezależne Zrzeszenie Studentów) w momencie bardzo szczególnym dla Polski, poprzedzającym zmianę ustrojową, a przełom z roku 1989 otworzył nową możliwość zaangażowania się w świat prawdziwej polityki. I chociaż zdecydowana większość moich koleżanek i kolegów rozpoczęła drogę zawodową zgodnie z kierunkiem ukończonych studiów w biznesie, to pozostali, podobnie jak ja, poświęcili się pracy w sektorze publicznym i w tworzących się wówczas samorządach. NZS, który obecnie jest typową organizacją studencką, wówczas był organizacją o charakterze politycznym, zbliżonym do Solidarności. Moja przygoda z polityką zaczęła się więc jeszcze w SGPiS-ie, której środowisko odczuwało nadchodzące zmiany. Dotyczyło to w szczególności zaangażowanych politycznie studentów, którzy chcieli aktywnie brać udział w tych przemianach. I tak oto, w tej naturalnej atmosferze przemian ustrojowych, zająłem się polityką, choć wcześniej nie miałem takich planów. PRL nie zachęcała bowiem do tego rodzaju aktywności. W przeszłości myślałem jak inni, żeby wziąć roczny urlop dziekański, wyjechać za granicę, zarobić na mieszkanie, a po zakończeniu studiów na ówczesnym Wydziale Handlu Zagranicznego znaleźć zatrudnienie w dobrej firmie. Przyszedł jednak rok 1989, który wszystko zmienił.
Czy w trakcie przebiegu Pana długiej i niezwykle interesującej kariery politycznej był ktoś, kogo można określić mentorem?
Na pewno Andrzej Halicki, starszy kolega. Nie wiem, czy był mentorem, gdyż nigdy nie pretendował do takiej roli, ale na pewno łączyły i nadal łączą nas relacje przyjacielskie. Wywarł on wielki wpływ na sposób rozumienia przeze mnie polityki. Był niekwestionowanym liderem SGPiS-owskiego NZS. I tak od ponad 30 lat funkcjonujemy w tym samym środowisku politycznym, m. in. byliśmy ministrami w tym samym rządzie. Są jednak również inne osoby z ówczesnego środowiska NZS z mojego pokolenia, które nadal aktywnie działają w polityce. Co do takich ważnych osób, które wówczas zaczęły nadawać ton w przebudowie uczelni, niewątpliwie można zaliczyć oczywiście pierwszego solidarnościowego rektora prof. Aleksandra Müllera czy późniejszą rektor prof. Janinę Jóźwiak.
Odsłonięcie pamiątkowej tablicy 27 lutego 2020 r. w SGH /Fot. Wiktor Zowczak
A czy w polityce coś Pana zaskoczyło bądź rozczarowało?
Największe zaskoczenie to postrzeganie polityków przez społeczeństwo. Fakt, że ludzie myślą, iż w polityce wszystko jest z góry zaplanowane i przemyślane, że posiada inny kontekst. A tymczasem, znając politykę od środka i rozumiejąc ją, dostrzega się dużą rolę zbiegów okoliczności i przypadku. I to nie tylko w Polsce, ale właściwie w całej światowej polityce. Rozczarowujące, a zarazem frustrujące jest rosnące poczucie małego wpływu na rzeczywistość. Kiedy pełni się funkcję ministra, prezydenta miasta, ma się poczucie dużego wpływu na rzeczywistość i wiele pomysłów można realizować. Nie pełniąc jednak tych funkcji, nie mamy poczucia sprawstwa. Nawet jeśli pojawia się wiele rozwiązań kluczowych problemów, energii, pomysłów, które chciałoby się zrealizować, to nie można ich wdrożyć. Dla wielu osób jest to stresujące, szczególnie takich, które wcześniej sprawowały funkcje wykonawcze. I to jest to największe rozczarowanie.
Domyślam się, że pomimo tych zastrzeżeń, z dzisiejszej perspektywy nie myślałby Pan o wyborze innej kariery?
Oczywiście, że tak. Mam ogromną satysfakcję, że mogłem piastować tak zaszczytne stanowiska i pełnić tak odpowiedzialne funkcje publiczne. Pomimo dyskomfortu czy rozczarowań, o których wcześniej wspominałem, to wielki zaszczyt, że mogłem kształtować rzeczywistość z wieloma interesującymi osobami, zarówno z Polski, jak i z zagranicy. Jeśli miałbym ponownie decydować, nie zawahałbym się ani sekundy, choć mama z nieżyjącym już, niestety, ojcem chcieli, abym został ekonomistą, co według nich pozwoliłoby mi prowadzić dobre i spokojne życie. Polityka zaś to ciągła niepewność, narażanie się na krytykę i ciągłe ataki.
A jak wygląda typowy dzień pracy polityka?
Nie wiem, czy jest coś takiego jak typowy dzień pracy polityka. Na pewno są dni przeznaczone na wyjazdy. Raz, czy dwa razy w tygodniu wyjeżdżam do różnych miejscowości na spotkania. Wówczas cały dzień podporządkowany jest takiemu wyjazdowi. Podróż, później intensywne spotkania, wywiady, konferencje prasowe. Bardzo to lubię, jest to dla mnie jedna z najprzyjemniejszych stron bycia politykiem. Często poznaję ciekawych ludzi, których nie spotkałbym w innych okolicznościach. Można zaobserwować koloryt lokalnego życia. Jeśli nie ma wyjazdu, to zazwyczaj jest poranny wywiad, który organizuje dzień od samego początku. Trzeba wówczas wcześnie wstać, żeby przygotować się do wywiadu, przeczytać poranne gazety, przejrzeć doniesienia na portalach internetowych, prześledzić wpisy w social mediach, aby pozyskać wiedzę o tym, co może interesować dziennikarza, co jest tematem dnia i w jaki sposób jest to komentowane. Jeżeli są to dni parlamentarne, to od rana staram się być w Sejmie, gdyż odbywają się posiedzenia komisji sejmowych. Toczy się wtedy typowe życie parlamentarne, w ramach którego odbywam dużą liczbę wcześniej nieplanowanych spotkań, rozmawiam o istotnych zagadnieniach i sprawach związanych z bieżącą polityką. Jeśli nie ma obrad Sejmu, to czas poświęcam na pogłębianie wiedzy, analizuję opracowania eksperckie, piszę teksty wystąpień i przygotowuję się merytorycznie do ważnych dyskusji. Często zajęte mam również weekendy, ponieważ także wtedy odbywają się ważne wydarzenia.
Z tego, co Pan mówi, polityka powinny charakteryzować określone cechy. Czy istnieje profil kandydata na sprawnego polityka - jakie cechy są pożądane, a które są niezbędne do odniesienia sukcesu w polityce?
Wszystkim zawsze powtarzam, zwłaszcza młodszym koleżankom i kolegom, których jest coraz więcej w polityce, że najważniejsze są kompetencje. Trzeba się na czymś dobrze znać. Bardzo źle się dzieje, gdy politycy uważają, że znają się na wszystkim a w rzeczywistości nie znają się na niczym. Wypowiadają się ogólnie na każdy temat, bo wystarczy, że umieją sformułować okrągłe zdania. Niestety, media lubią takich polityków.
Na szczęście taki sposób uprawiania polityki, moim zdaniem, powoli się kończy. W mediach społecznościowych taka forma być może nadal będzie funkcjonowała, ale świat stał się na tyle skomplikowany, że wymaga szczegółowej wiedzy z poszczególnych dziedzin i dokładnej analizy obszarów funkcjonowania państwa, które zmieniają się dynamicznie. Dlatego trzeba się w czymś specjalizować, na czymś dobrze znać, być ekspertem. Czy to będzie polityka międzynarodowa, gospodarka, finanse czy zdrowie i edukacja. To będzie zawsze ogromnym atutem. Podkreślam to podczas spotkań z młodymi osobami, które chciałyby wejść do świata polityki. Również bardziej niż w innych profesjach, konieczne jest posiadanie odporności na krytykę, na różnego rodzaju mniej lub bardziej werbalne ataki. Na pewno trzeba też lubić kontakty z ludźmi, potrafić ich słuchać i z nimi rozmawiać. A reszta cech powinna być taka sama, jak w innych profesjach, m. in. szeroko pojęta uczciwość, również w zakresie uczciwości intelektualnej. Bez tego nie da się dzisiaj prowadzić polityki z sukcesem. Być może kilkadziesiąt lat temu dało się tak funkcjonować, ale współcześnie polityka wyszła z gabinetów, i czy w sieci czy w realnych relacjach trzeba umieć komunikować się z ludźmi.
Fot. źr. Facebook Tomasz Siemoniak
Zwrócił Pan uwagę na młode osoby, mam więc pytanie - jak Pan postrzega ludzi z pokolenia Z, którzy swoją karierę chcą wiązać ze światem polityki? Czy są podobni do Pana pokolenia?
To na pewno są osoby lepiej wykształcone, znają języki, jeździły i poznały świat. Bez wątpienia jest to duża różnica pokoleniowa i – jak w każdej innej dziedzinie – jest to duży atut. Jest to pokolenie bez kompleksów wobec rówieśników na Zachodzie. Moje pokolenie wychowało się w poczuciu, że w Polsce wszystko jest gorsze, że trudniej jest żyć, ponieważ ten ustrój, w którym dorastałem, miał wiele ograniczeń. Natomiast na pewno brakuje im, według mnie , wiedzy historycznej, o wydarzeniach sprzed 1989 roku, o tym, jak to wszystko wówczas wyglądało i funkcjonowało. Wiele rzeczy trudno jest im wytłumaczyć, np. wysoką inflację, o którą często mnie pytają i mówią o swoim zaskoczeniu, że tak nagle mogą drożeć towary czy wakacje. Trudno ich jednak za to winić, że urodzili się później i nie mają takiego życiowego doświadczenia, jak moje pokolenie.
Ja nigdy nie daję się namówić na narzekanie na młodych. Przytoczę w tym miejscu ciekawostkę o malowidłach ściennych w jednej z jaskiń, z których wynikało, że starsi od zawsze martwili się, czy młodzi podołają obowiązkom, czy będą potrafili tak dobrze krzesać ogień jak oni. Taka naturalna cecha starszych, jaką jest obawa o umiejętności młodych, jest czymś naturalnym. Jednak świat się ciągle rozwija, nie stoi w miejscu, a tym bardziej nie cofa się i to zazwyczaj młodzi są tą siłą sprawczą postępu. Polityka istniała zawsze od zarania dziejów i będzie zawsze, chociaż może budzić negatywne emocje. Nawet jeśli ludzie będą uciekać od polityki, to jednak każda organizacja życia społecznego wymaga polityki i ci młodzi też będą musieli ją uprawiać, pewnie na swoich warunkach i zasadach, zgodnie ze swoimi wartościami i planem działania.
Co by więc Pan poradził młodym osobom, chcącym realizować się politycznie?
Podstawą jest konieczność posiadania wiedzy i kompetencji z jakiegoś obszaru, z konkretnej dziedziny. Również ważne jest, aby działając społecznie czy politycznie już w czasie studiów, nie zaniedbywać swoich obowiązków studenckich. Rola kompetencji będzie z pewnością jeszcze bardziej rosła. Jeżeli ktoś na poważnie chce się czymś zajmować, w tym polityką, to jak mówiłem, musi się na czymś konkretnym znać. I to z pewnością jest rada nr 1. Rada nr 2 to aktywnie działać, angażować się, to nie musi być młodzieżówka partyjna czy organizacja stricte polityczna. Na uczelni czy w sferze działalności trzeciego sektora – organizacji pozarządowych, możemy znaleźć wiele możliwości, np. wolontariat. Właśnie przez taką aktywność ostatecznie wejść w świat polityki. Tak, aby nie ograniczać się tylko do działań typowo politycznych, sporów, dyskusji politycznych, organizacji zjazdów i przegłosowywania się podczas tych zjazdów. To jest oczywiście polityka. Natomiast warto również, w formie staży, współpracować z politykami, samorządowcami i dzięki temu zostać zauważonym, docenionym. Tak buduje się solidne fundamenty, aby na czymś konkretnym się znać, zdobywać doświadczenie. Warto również nauczyć się retoryki, bo to będzie w przyszłości procentować. Reszta to już praca, szczęście, umiejętności przekonywania do swoich racji, idei, pomysłów.
Najważniejsze wydaje się, aby być zawsze sobą, być autentycznym. Wyborcy czują i wiedzą, że jak ktoś jest autentyczny, to jest również wiarygodny. Jeżeli ktoś udaje kogoś innego, nie jest sobą, to zazwyczaj źle się to dla niego kończy.
I na koniec wróćmy jeszcze do uczelni. Jak widziałby Pan relacje z SGH z perspektywy absolwenta? Co jest szczególnie ważne w tych relacjach?
Z różnych powodów nigdy bezpośrednio nie włączałem się w działania różnych stowarzyszeń absolwenckich. I to nie dlatego, że w ich działalności widziałem coś złego. Na ogół tak bardzo byłem zaangażowany w inne aktywności, że nie miałem na to czasu. Ponadto w stowarzyszeniach zazwyczaj działały osoby pracujące w biznesie, które chciały nawiązywać relacje przynoszące im korzyści. Uznałem, że nie pasuję do takiej formuły, co jednak nie przeszkadza mi utrzymywać relacji mniej zinstytucjonalizowanych z innymi absolwentami z mojego roku. Jeden z kolegów jest liderem i dba o to, aby nasze kontakty za bardzo się nie rozluźniły. Co roku mamy np. takie prywatne spotkanie sporej grupy absolwentów Wydziału Handlu Zagranicznego.
Rolą uczelni powinno być budowanie tożsamości, przynależności do grupy. Dwa lata temu miałem m.in. możliwość uczestniczyć w ważnym, szczególnie dla mojego środowiska, wydarzeniu odsłonięcia tablicy pamiątkowej poświęconej działalności NZS-u na uczelni. Zaproszono wiele osób, uczestniczyli również studenci z obecnego NZS-u. Fantastyczna inicjatywa władz SGH. Takie przedsięwzięcia są bardzo potrzebne.
Jestem dumny z faktu, że ukończyłem SGH i cieszę się, że uczelnia zawsze była i nadal jest numerem 1 wśród uczelni ekonomicznych w Polsce. Minione 30 lat to fantastyczny czas dla SGH, jej rozwoju, widoczności, rozpoznawalności i obecności w różnych miejscach. Przykładem jest chociażby zeszłoroczne Forum Ekonomiczne w Karpaczu, gdzie zaobserwowałem imponującą obecność SGH podczas konferencji prasowych, udział i prowadzenie paneli. Widać było, że SGH „rządzi” na wielu polach.
Ważne jest też oczywiście docenianie sukcesów absolwentów. Jest bardzo zaszczytną rzeczą, że na drugim piętrze w budynku głównym, wśród innych znamienitych absolwentów, można znaleźć również moje zdjęcie, to buduje więź międzypokoleniową. To są takie obszary, które nie są zinstytucjonalizowane jak stowarzyszenia. Można powiedzieć, że my dopiero się tego uczymy, bo są uczelnie o kilkusetletniej historii i potrafią w sposób mistrzowski budować taką więź i tożsamość. SGH jest jednym z liderów tego typu widoczności i obecności w przestrzeni publicznej i mam wrażenie, że dzięki temu wiele osób wie, że jestem absolwentem SGH, a to przecież trzeba sprawdzić. Jestem z tego bardzo dumny, zawsze bowiem tradycja i wysoki poziom nauczania Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie, a wcześniej SGPiS, były podstawą funkcjonowania uczelni i dumy dla absolwentów.
Dziękuję za rozmowę.