Rozmowa z Mateuszem Czechem – COO startupu technologicznego Nethone, absolwentem SGH

zdjęcie biznesowe młodego mężczyzny

„Studia to jest też czas przyjemności, radości w życiu, który się już nie powtórzy i warto z tego skorzystać. Praca, kariera czy budowanie biznesu są ważne i ciekawe, ale warto przynajmniej część studiów poświęcić na zdobywanie wspomnień i budowanie przyjaźni, które przetrwają z nami na długo po opuszczeniu murów uczelni” – mówi Mateusz Czech, dyrektor ds. operacyjnych startupu technologicznego Nethone, absolwent SGH.

Renata Krysiak-Rogowska: Skąd pomysł połączenia tak różnych kierunków jak prawo, metody ilościowe i finanse?

Mateusz Czech: Po pierwsze, połączenie kierunków wynikało z moich zainteresowań, ale również z chęci poznania świata gospodarczego z różnych stron. W liceum uczęszczałem do klasy matematyczno-fizycznej i uważam, że podstawy ilościowe są niezwykle potrzebne, aby spojrzeć na ekonomię od tej właśnie strony.  Chciałem również  lepiej zrozumieć świat finansów, stąd wybór drugiego kierunku na studiach magisterskich w SGH. Z kolei prawo na tamtym etapie kształcenia wydawało mi się ciekawym i rozwijającym kierunkiem, dlatego zdecydowałem się na  równolegle  na studia na Wydziale Prawa Uniwersytetu Warszawskiego.  Kiedy studiowałem w SGH, było to zresztą dosyć popularne połączenie i spora grupa znajomych studiowała wtedy równolegle na obu uczelniach. Udało mi się te trzy kierunki skończyć, chociaż z perspektywy lat uważam że poświęcenie prawu aż tak wiele czasu nie było chyba moją najlepszą inwestycją. Miałem zresztą okazję odbyć staż studencki w renomowanej międzynarodowej kancelarii prawniczej, gdzie po miesiącu już wiedziałem, że to zdecydowanie nie jest kariera dla mnie.

Sądzę, że dobrze jest możliwie szybko dowiedzieć się, czego tak naprawdę nie chce się w życiu robić.  Dzisiaj mam przyjemność pracować z wieloma świetnymi prawnikami, ale bardzo się cieszę, że ja zajmuję się na co dzień czymś innym.

Powiedział Pan bardzo ważną rzecz, że młoda osoba, która kończy liceum, zazwyczaj jeszcze nie wie, co chce w życiu robić i jej wybory co do kierunku studiów często okazują się być nietrafione. Dopiero weryfikacja empiryczna może nam to uzmysłowić.

Generalnie do SGH trafiają ludzie, którzy są zdolni i ambitni, ale jeszcze nie wiedzą, co chcą robić w życiu zawodowym. Ze mną było zresztą bardzo podobnie. Idąc na studia, nie miałem pojęcia, co to jest konsulting, a pierwsze lata swojej kariery zawodowej spędziłem w tej branży, w firmie McKinsey. To, co na pewno bardzo pomaga w SGH, to mnóstwo możliwości do spotkań z różnymi firmami. Na „Spadochronie” (Auli Spadochronowej SGH – red.) jest zawsze mnóstwo firm, które organizują różne eventy, dzięki czemu można się o nich więcej dowiedzieć.  Dzięki uczestnictwu w warsztatach z firmami konsultingowymi dowiedziałem się, że ta branża daje możliwość pracy w różnorodnych projektach z wielu branż, w międzynarodowym środowisku. Czułem, że to może być miejsce dla mnie.

Czy planował Pan swoją ścieżkę edukacyjną, czy wybór uczelni, także tych zagranicznych, był spontaniczny?

Swoją ścieżkę edukacyjną rzeczywiście dosyć mocno planowałem. Chociaż podczas nauki w liceum myślałem, że będę inżynierem, gdyż prawie cała moja klasa to dzisiaj inżynierowie i programiści. Z drugiej strony, znałem też dosyć dobrze specyfikę uczelni ekonomicznych, bo obydwoje moi rodzice są wykładowcami akademickimi w tym obszarze. Z tego powodu zdecydowałem się przyjechać na dzień otwarty organizowany przez SGH i po tym wydarzeniu byłem już w 100 proc.  pewien, że chcę tu studiować. Zresztą osoby, które mnie wówczas oprowadzały po uczelni, zostały potem moimi  przyjaciółmi w Samorządzie Studentów.

Później była wymiana zagraniczna w ramach programu CEMS, która również nie była przypadkowym wyborem. Bardzo chciałem jechać na topową europejską uczelnię, żeby zobaczyć, jak wygląda studiowanie w takim środowisku i czym to się różni od naszych polskich standardów. Miałem więc do wyboru wąski krąg kilku uczelni. Dodatkowym argumentem przemawiającym za wyborem HEC Paris (École des hautes études commerciales de Paris) była znajomość języka  francuskiego, która dała mi możliwość skorzystania z różnych perspektyw na miejscu. Zdecydowanie nieprzypadkowo wybrałem więc HEC, która od początku była moim numerem jeden i bardzo mi zależało, żeby tam się dostać.

Podobnie wyglądał też mój proces wyboru, jeżeli chodzi o studia MBA. Zależało mi na studiach w USA, w szkole biznesu na  dużym  uniwersytecie. Po pierwsze, chodziło mi o samą możliwość studiowania w jednej z renomowanych szkół, ale również o możliwość sprawdzenia się w pracy w USA. Wyszedłem też z założenia, że skoro mam poświęcić dwa lata i sporo pieniędzy na takie studia (mimo stypendium takie studia są bardzo drogie), to ma to sens, tylko jeśli uda mi się dostać na którąś z najbardziej renomowanych szkół biznesu. I tak właśnie się stało, skończyłem  The Wharton School na Uniwersytecie w Pensylwanii w Stanach Zjednoczonych.

Jakie zauważył Pan różnice w nauczaniu na polskiej, francuskiej i amerykańskiej uczelni? Co z tego warto byłoby zaimplementować w SGH?

Główną różnicą jest kwestia nacisku na praktyczną naukę, w szczególności prowadzoną przez praktyków. I nie mówię tu o gościnnych wykładach, tylko całych zajęciach prowadzonych przez ludzi, którzy spędzili 20-30 lat w biznesie.  W programie naturalnie musi być również komponent akademicki, natomiast i w  HEC, i w Wharton School zdecydowanie większy nacisk jest kładziony na zdobycie wiedzy praktycznej.

Jak za granicą funkcjonują grupy absolwenckie? Czy wciąż utrzymuje Pan relacje z uczelniami, które Pan skończył?

Pod tym względem jest naprawdę kolosalna różnica pomiędzy uczelniami w Polsce i w Stanach. Wydaje mi, że w USA relacje z absolwentami są jedną z najważniejszych funkcji w działalności uczelni. Uczelnie zatrudniają  ogromne zespoły osób zajmujących się wyłącznie współpracą z alumnami. Wiążą się z tym dwa aspekty: pierwszy związany jest z budowaniem społeczności, tzw. community, gdyż silna sieć  absolwentów jest przez uczelnie bardzo mocno promowana jako ich element wyróżniający. Natomiast drugi aspekt jest  finansowy, gdyż relacje z absolwentami są istotnym źródłem dochodów w różnych formach dotacji czy udziału potem w kolejnych kursach czy zajęciach. W tej dziedzinie na pewno możemy się od nich dużo nauczyć. Gdyby mnie Pani zapytała o SGH, to uważam że nie wykorzystuje ona wystarczająco swojego networkingu absolwentów, który jest absolutnie topowy i w Polsce zdecydowanie dominujący. Także na tym polu jest jeszcze dużo do zrobienia.

Na pewno istnieją strukturalne przyczyny odróżniające polskie i amerykańskie uczelnie. Pierwsza to fakt, że w USA prawie wszystkie czołowe uczelnie to jednostki prywatne, a druga to zupełnie inna skala możliwości finansowych. Kiedy studiowałem w  Wharton School, kończyła się właśnie ich duża kampania fundraisingowa. Dzięki niej, uczelnia zebrała wśród absolwentów około miliarda dolarów, tak więc tutaj mówimy o zupełnie innej lidze niż uczelnie w Polsce. Duże uczelnie w USA posiadają  własne środki pochodzące z darowizn, często od absolwentów (ang. endowment), o łącznej wartości od kilkunastu do kilkudziesięciu miliardów dolarów. Są to środki zarządzane przez specjalne jednostki uczelni, z których uczelnia się finansuje. Poza tym amerykańskie placówki akademickie  bardzo dużo zarabiają na różnego rodzaju działalności. Można powiedzieć, że uczelnie w USA prowadzą biznes; u nas jest inna specyfika.  Tak jak wspominałem, w Stanach duża część  uczelni jest prywatna i ma  swoje „rady nadzorcze”, składające się  z doświadczonych  biznesmenów z ogromnym doświadczeniem w zarządzaniu i budowaniu długofalowych strategii.  To jest zupełnie inne środowisko działania niż w Polsce. Byłoby naiwnym sądzić, że w Polsce uczelnie, dotowane w większości ze środków publicznych, mogą działać tak samo.

Czy przetrwały przyjaźnie zawiązane przez Pana na studiach za granicą?

Zdecydowanie utrzymuję kontakt ze znajomymi, chociaż geografia jest pewną przeszkodą, bo zdecydowana ich większość została w Ameryce. Pomocna jest też uczelnia, która organizuje regularne spotkania, w pierwszym roku po zakończeniu nauki i potem co pięć lat. Już byłem na swoim pierwszym spotkaniu połączonym z graduacją, która została przesunięta z uwagi na pandemię COVID-19. Frekwencja była naprawdę wysoka. Natomiast, jeśli chodzi o relacje z uczelnią, to w zasadzie co tydzień dostaję jakieś materiały, informacje, newslettery, zaproszenia na wydarzenia. Ten aspekt zarządzania relacjami jest niezwykle istotny,  poświęca  się na to  wiele zasobów, co  bardzo wyróżnia amerykańskie uczelnie.

Jak na młodą osobę ma Pan spore doświadczenie w wielu firmach. Czy jest to przemyślana strategia w zdobywaniu doświadczenia zawodowego i rozwoju kariery?

Na pewno przemyślana, chociaż momentami po prostu wykorzystywałem okazje, które się pojawiły. Część z nich z definicji była zresztą krótkimi doświadczeniami, jak np. staże studenckie w USA. Wharton School ma drugi kampus w San Francisco,  spędziłem tam w sumie ponad siedem miesięcy. Dzięki temu miałem okazję pracować w samym sercu świata technologii, w Dolinie Krzemowej. Miałem też okazję pracować w kilkusetosobowej firmie, jak i znacznie mniejszym startupie. Dzięki temu mogłem znacznie lepiej zrozumieć, czym chcę się zajmować po studiach i to też zdeterminowało mój kolejny krok. Po powrocie do Polski dołączyłem do zespołu Nethone, który w momencie mojego startu liczył ok. 50 osób. Obecnie zatrudniamy ponad 120 osób i wciąż się rozwijamy.

Aktualnie rozwija Pan startup. Co to za działalność?

Ja akurat nie założyłem Nethone, tylko dołączyłem do zespołu jako członek zarządu i dyrektor operacyjny już po pierwszej rundzie inwestycyjnej (ang. seedow). Firma działała wtedy na rynku trzy-cztery  lata. Technologia naszej firmy pozwala wykrywać i zapobiegać oszustwom płatniczym, np. w kontekście ochrony logowania czy transakcji. Naszym zadaniem jest pilnowanie, aby przy dokonywaniu  różnych form uwierzytelniania czy płatności w internecie nie dochodziło do oszustw i abyśmy  mieli pewność, że nikt nie ukradnie, ani  nie wykorzysta naszych danych. Mamy rozwiniętą własną technologię, która pozwala podczas każdej sesji użytkownika czy to w aplikacji mobilnej czy przez stronę internetową zebrać kilka tysięcy atrybutów dotyczących m.in. naszego zachowania, urządzenia czy połączenia sieciowego. Na tej podstawie tworzymy tzw. cyfrowy odcisk palca, który służy do oceny wiarygodności transakcji. Naszymi klientami są instytucje, za pośrednictwem których takich transakcji dokonujemy. Z polskich firm jest to np. LOT, banki, firmy pożyczkowe. Pracujemy również z klientami z od Ameryki Południowej czy  Japonii. Potencjał rynkowy jest w tym obszarze naprawdę ogromny. W grudniu 2022 r. zainwestował w nas jeden z globalnych funduszy private equity (rodzaj inwestycji kapitałowej w firmy prywatne, które nie są jeszcze notowane na giełdzie – red.), Advent International, także wchodzimy właśnie na kolejny poziom rozwoju i budujemy naprawdę coś dużego.

Czy według Pana praca we własnym biznesie jest atrakcyjniejsza niż praca w korporacji?

To zależy. Moim zdaniem, tego typu firma może być wspaniałym miejscem do pracy dla jednych i absolutnie fatalnym dla innych.

Wydaje mi się, że pierwsze doświadczenia warto zdobywać w bardziej ustrukturyzowanych organizacjach, gdzie są zasoby, czas i przestrzeń na uczenie się. Gdybym miał doradzać młodszym studentom czy absolwentom, to powiedziałbym , że na początku warto jednak pójść w kierunku trochę większych, bardziej ustrukturyzowanych organizacji.

Ja zaczynałem w konsultingu, w McKinsey i to było moim zdaniem absolutnie fenomenalne miejsce do nauki.  Wszyscy rozumieli, że rozwój młodych pracowników jest niezwykle istotny i poświęcali na to wiele  czasu i uwagi.  Natomiast na dalszych etapach wybór miejsca pracy  trochę zależy od naszych preferencji, apetytu na ryzyko, ale też osobowości. Jeżeli ktoś lubi mieć wszystko super ułożone, swego rodzaju przewodnik, co i kiedy trzeba zrobić, to absolutnie nie powinny starać się o pracę w startupie.  A jeśli  ktoś właśnie ma ten głód budowy, tworzenia, faktycznie zrobienia czegoś swojego, to dla niego może to być wyjątkowe  miejsce pracy. Jest to na pewno mocno indywidualna kwestia.

Jakie są pożądane obecnie kompetencje i umiejętności na rynku pracy i co mógłby Pan doradzić studentom i bardzo młodym absolwentom?

Na pewno umiejętności techniczne są istotne, chociaż to zależy od branży, w której chcemy pracować. Kiedy ja wchodziłem na rynek pracy, standardem były narzędzia do analizy danych, tj. Excel. Dziś świat mocno się zmienił pod tym względem i te, nazwijmy to, bardziej nowoczesne technologie analityczne, BI czyli Business Intelligence, stały się nowym standardem. Znajomość SQL czy narzędzi jak Tableau, Power BI i Looker jest dzisiaj naprawdę bardzo potrzebna w jakimkolwiek obszarze związanym z analizą danych. Bez wątpienia bardzo istotne są też umiejętności miękkie, takie jak efektywna komunikacja czy zarządzanie projektami. Dlatego tak ważne jest rozwijanie tych umiejętności na studiach, gdzie możliwości mamy mnóstwo, chociażby poprzez organizacje studenckie. Dla mnie to była absolutnie najlepsza część studiów. Dopiero połączenie tych dwóch umiejętności - technicznych i miękkich, zwiększa szansę na sukces.

Na pewno polecałabym również zdobywanie doświadczenia w kilku różnych miejscach. Po pierwsze i najważniejsze, żeby zobaczyć, w czym się najbardziej odnajduję i również, żeby sprawdzić, czego się nie lubi robić. To jest naprawdę super istotne. Jestem niezwykle wdzięczny, że mogłem spędzić miesiąc na stażu w kancelarii prawnej, dzięki temu wiedziałem, że to jest nie dla mnie. Dzisiaj pracuję ze świetnymi prawnikami, ale naprawdę nie chciałbym wykonywać ich pracy.
O ile różne doświadczenia w trakcie staży podczas studiów są bardzo istotne i można zmieniać obszary całkowicie „bezkarnie”, do czego zresztą zachęcam, to później, jak już się wybierze swoją ścieżkę, warto być konsekwentnym w swym wyborze. Z pewnością  odradzam praktyki już od pierwszego roku studiów. Nawet biorąc pod uwagę wymagający rynek pracy i znak czasów, że teraz wszyscy chcą być „wyżej, dalej, lepiej”, to  można ten czas wykorzystać efektywniej.

Bardzo zachęcam i polecam skupienie się na tych pierwszych etapach studiów, na wykorzystaniu możliwości, które są unikatowe na tym etapie życia. Działalność studencka, która jest w SGH niesamowicie rozbudowana, daje wyjątkową  możliwość zdobycia doświadczenia organizacyjnego, którego w karierze zawodowej tak szybko się nie zdobędzie. Kiedy zaczynamy karierę zawodową, to nie od razu będziemy mieli role zarządcze czy przywódcze, a w organizacjach studenckich to wszystko jest możliwe już na pierwszym  czy drugim roku. W SGH największe organizacje studenckie liczą setki osób, a zatem  możliwość zdobycia doświadczenia w zarządzaniu projektami, zarządzaniu organizacją czy częściami tej organizacji jest  unikatowa. Co więcej, to doświadczenie jest niezwykle cenione przez pracodawców. Jeżeli ktoś ma bardzo fajne doświadczenie w organizacji studenckiej, to dla mnie może nie jest to jeszcze równoznaczne z doświadczeniem zawodowym, ale jest to fantastyczne uzupełnienie tej ścieżki. Można naprawdę połączyć przyjemne z pożytecznym i zyskać doświadczenie, które bardzo mocno potem procentuje.

Spędziłem prawie całe swoje studia w Samorządzie Studenckim i to był czas nawiązywania znajomości i przyjaźni, ale też zdobywania  doświadczenia. Dzięki organizacjom studenckim poznałem grupę przyjaciół, z którymi trzymam się blisko do dziś. W ramach projektów studenckich mieliśmy okazję podróżować po wielu krajach świata: Brazylii, Indonezji czy Chinach. Również dzięki projektom studenckim poznałem swoją żonę, tak że z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że działalność w organizacjach studenckich to jedna z najlepszych rzeczy, jakie mi się w życiu przydarzyły.

Studia to jest też czas przyjemności, radości w życiu, który się już nie powtórzy i warto z tego skorzystać. Praca, kariera czy budowanie biznesu są ważne i ciekawe, ale warto przynajmniej część studiów poświęcić na zdobywanie wspomnień i budowanie przyjaźni, które przetrwają z nami na długo po opuszczeniu murów uczelni.

Serdecznie zachęcam absolwentów SGH, szczególnie że mam dużą słabość do swojej Alma Mater, aby rekrutowali się do Nethone. Mamy już  na pokładzie kilkanaście osób z SGH  i kolejne  są u nas zawsze mile widziane.

Dziękuję za rozmowę.

Renata Krysia-Rogowska
Centrum Kariery i Relacji z Absolwentami SGH