Czy państwo rzeczywiście winno nadzorować proces kształcenia i gwarantować minimalny poziom kwalifikacji, czy formalnie z tego zrezygnować?
Od paru miesięcy część mediów w Polsce żyje aferą Collegium Humanum. Lawinę zapoczątkowały publikacje Renaty Kim w tygodniku „Newsweek”. W odpowiedzi na zarzuty rektor Collegium Humanum Paweł Czarnecki wystąpił na drogę sądową, zarzucając autorce pisma zniesławienie. Późniejsze, analogiczne zarzuty prokuratury potraktował już jednak inaczej. Wnioskując na podstawie przedstawiania przez prokuraturę zarzutów kolejnym osobom, można domniemywać, że po przeobrażeniu się w „Pawła Cz.” już nie czuje się pomówionym/zniesławionym. Przyznając się do winy, pragnie – dzięki statusowi „małego świadka koronnego” (60 § 3 Kodeksu karnego) – w zamian za wskazanie uczestników i okoliczności popełnienia przestępstwa uzyskać nadzwyczajne złagodzenie kary. Paweł Cz. i prokurator zgodzili się, że przestępstwo/a miały miejsce i Paweł Cz. jest winny zarzucanych mu czynów, a odpowiedzialność jego i współoskarżonych ustali sąd. Niektóre osoby przyznają się do przedstawionych im zarzutów, inne zaprzeczają faktom lub interpretacji w myśl stwierdzenia: „nawet jeśli była jakaś ręka, to nie była to moja ręka”.
Afera Collegium Humanum ma wiele twarzy, w odróżnieniu od jej „bohaterów”, o których można powiedzieć, że twarzy nie mają albo, że nie są to twarze uczciwych ludzi. Ja chciałbym jednak wskazać na prapoczątek afery. Miał on miejsce wcześniej, nim rząd zjednoczonej prawicy dostrzegł, że art. 19 ust. 1 pkt c Ustawy o zasadach zarządzania mieniem państwowym (Dz.U.2024.125) pozwala uzyskać członkostwo w radzie nadzorczej spółki z udziałem Skarbu Państwa osobie, która ukończyła „studia podyplomowe Master of Business Administration (MBA)” w warunkach prawnych braku w Polsce państwowego standardu MBA i nadzoru ze strony władz publicznych nad tymi studiami. Jednak to właśnie w minionym okresie z możliwości tej czerpano dosłownie chochlą. W tym przypadku nie trzeba było nawet – jak w regulacjach dotyczących służby zagranicznej – uchylać wymogu znajomości języka obcego dla kandydatów na ambasadorów czy znajomości drugiego języka obcego dla kandydatów do służby zagranicznej, wystarczyło wykorzystywać istniejące możliwości, czyli nadużyć prawo. Jak zwykle nie każdy łamał prawo tak samo; niektórzy wspięli się na „szczyt bezczelności” i skorzystali ze środków publicznych na zakup fałszywych dyplomów.
Nie dziwi osoba Pawła Cz. jako współorganizatora przestępczego procederu; do takiej roli przygotowywał się przez wiele lat. Zarówno na drodze „naukowej1”, jak i zawodowej2. Można powiedzieć że uczył się od najlepszych.
To, że zakres przedmiotowy afery obejmuje tylko dyplomy MBA jest – jak mniemam – wyłącznie kwestią czasu. Przypuszczam również, że ujawnione zostaną przypadki „słowackich doktorów”, którzy na tej podstawie zostali członkami rad nadzorczych. Mnie interesuje wszelako inny wymiar afery, a mianowicie jej prapoczątek. I ten postrzegam w stworzeniu możliwości zakładania w Polsce niepublicznych szkół wyższych – mocą Ustawy o szkolnictwie wyższym z 12 września 1990 r. – bez wytworzenia efektywnych i dostosowanych do warunków norm i instytucji państwowego nadzoru nad szkolnictwem wyższym albo rezygnacji z nadzoru. Ustawodawca określił wymogi formalne, którym musieli sprostać chcący powołać uczelnie niepubliczne – wymogi te były wzorowane na stawianych uczelniom publicznym. Jednak sformułowaniu wymogów formalnych – systematycznie zresztą znoszonych, co obniżało poprzeczkę – nie towarzyszyło zbudowanie adekwatnego instrumentarium nadzoru. Wręcz przeciwnie, w odpowiedzi na patologie obniżano wymogi. Czy był to przypadek? Nie sądzę. Zarazem instytucje publiczne zadeklarowały, że certyfikują dyplomy, że dyplom ukończenia studiów wyższych w każdej szkole wyższej i takoż stopnie naukowe spełniają jednolite wymogi. Państwo zobowiązywało się do czegoś, czego nie robiło i czego zasadność robienia jest co najmniej wątpliwa, przynajmniej ze względu na koszty.
W konsekwencji uczelnie w Polsce nadają tytuły zawodowe (licencjata i magistra), którym państwo przyznaje równy status formalny. Ta formalna równość jest kontrfaktyczna; stwierdzenie to ze względu na oczywistość nie wymaga dowodu. Dodatkowo, funkcjonuje system nostryfikacji dyplomów uzyskanych za granicą; do tej nostryfikacji państwo zobowiązało szkoły wyższe, zamiast czynić to w ramach realizacji własnych uprawnień. W konsekwencji np. SGH potwierdza, że dyplom uzyskany na uczelni „x” w państwie „y” jest równoważny dyplomowi SGH, pomimo że kandydaci na studia wybierają SGH, a nie inną uczelnię w Polsce dlatego, że są przekonani, że dyplomy, a zatem i wiedza nie są identyczne z innymi i pogląd ten podziela SGH.
Dodatkowo, nasze państwo przez wiele lat certyfikowało słowackie stopnie „doktora habilitowanego”, które nie miały tego statusu w Słowacji3, a obecnie hojnie certyfikuje analogiczne stopnie przywożone z Bułgarii. Zbieg tych czynników skutkuje istnieniem systemu „wielowalutowego” na rynku edukacji.
Stawia to przed państwem wyzwanie: czy rzeczywiście nadzorować proces kształcenia i gwarantować minimalny poziom kwalifikacji, czy formalnie z tego zrezygnować? Konsekwencją wyboru opcji nr 1 byłoby wydatkowanie środków publicznych; nie jest oczywiste społeczne uzasadnienie takiego postępowania. Dodatkowo, realizacja decyzji stoi pod znakiem zapytania; państwo np. udowadnia od lat, że nie potrafi przeprowadzić parametryzacji uczelni publicznych czy ewaluacji czasopism.
Jestem więc za tym, by ściśle określić rodzaje dyplomów, które do celów zawodowych wymagają zdania standaryzowanego egzaminu państwowego; tak się dzieje np. w odniesieniu do dyplomu ukończenia studiów medycznych wtedy, kiedy celem jest wykonywanie zawodu lekarza, czy studiów prawniczych do wykonywania jednego z zawodów prawniczych. Ewaluację jakości innych dyplomów albo do innych celów należy pozostawić zainteresowanym.
Ponadto państwo jest zobowiązane do legalnego i prawidłowego wydatkowania środków publicznych i należytego zarządzania finansami; w odniesieniu do słowackich i bułgarskich „doktoratów”, „habilitacji” i „profesur4” powinno to skutkować zakazem finansowania ze środków wynagrodzeń osób, które chcą być na ich podstawie zatrudnione w publicznych szkołach wyższych. I znowu, osoby te mają pełne prawo posługiwać się tymi stopniami do celów prywatnych lub w działalności zawodowej niefinansowanej ze środków publicznych. Jednak w imię ochrony interesów prywatnych jednostki prowadzące kształcenie zarówno publiczne, jak i niepubliczne powinny być zobowiązane do ujawnienia „metryczki” tytułu naukowego pracownika. Dodatkowo, państwo powinno bezwzględnie wymagać od każdej uczelni zarówno publicznej, jak i niepublicznej informowania na jakiej uczelni, w jakim państwie pracownik prowadzący zajęcia dydaktyczne uzyskał stopień lub tytuł naukowy. Taki obowiązek po stronie uczelni jest równie oczywisty jak obowiązek podawania składu produktu przez producenta wędlin albo nabiału przeznaczonego do sprzedaży. Taka informacja służy ochronie uprawnionych interesów „konsumenta”; oczywiście na końcu ścieżki to sam student podejmuje decyzję, w jakiej uczelni i od kogo chce pobierać nauki.
Nie postuluję jednak likwidacji instytucji publicznych nadzorujących szkoły wyższe; ich informacje-raporty mogą wspomóc osoby prywatne w podjęciu decyzji o wyborze miejsca kształcenia. Jest to minimum tego, co powinno robić państwo, a zarazem maksimum tego do zrobienia czego jest zdolne. Niestety, poleganie na niepublicznych rankingach jest obarczone nadmiernym ryzykiem.
PROF. DR. HAB. JERZY MENKES, Katedra Badań Gospodarek Azji Wschodniej, Instytut Gospodarki Światowej, Kolegium Gospodarki Światowej SGH
1 Paweł Czarnecki stopień „doktora habilitowanego” uzyskał (który nie spełniał wymogu uznania za równoważny ze stopniem naukowym dr. hab. w Polsce) na Słowacji, stamtąd pochodzi również jego „tytuł naukowy profesora”. W Polsce stopień doktora teologii nadała mu Chrześcijańska Akademia Teologiczna; w stosunku do rozprawy, na podstawie której stopień został nadany, podnoszono zarzuty plagiatu (M. Wroński, Nierzetelny doktorat byłego rektora reaktywacja, „Forum Akademickie” 2024.04.24. https://forumakademickie.pl/sprawy-nauki/nierzetelny-doktorat-bylego-re…).
2 Bezpośrednio przed założeniem Collegium Humanum był rektorem cieszącej się określoną renomą Wyższej Szkoły Menadżerskiej w Warszawie.
3 Szerzej J. Menkes, Rola uniwersytetu i współczesny model profesury, (w:) A. Przyborowska-Klimczak, W. Sz. Staszewski, P. Krukowska-Siembida, A. Szarek-Zwijacz, Polska nauka praw międzynarodowego. Dziedzictwo przeszłości i wyzwania współczesności, Towarzystwo Naukowe KUL, Lublin 2022, s. 379–412.
4 Dopuszczenie równoważności tytułu profesora ze Słowacji z tytułem profesora w Polsce jest dowodem skrajnej deprecjacji rangi „uniwersytetu” w Polsce; nie sposób wyobrazić sobie, by jakakolwiek władza w Polsce „uznała” status sędziego czy prokuratora albo stopień generała uzyskany poza Polską, a nastąpiło to w przypadku tytułu profesora.