Mijają cztery miesiące od wprowadzenia w Polsce stanu zagrożenia epidemicznego, a wkrótce potem stanu epidemii, co zapoczątkowało lockdown w rodzimym wydaniu. Tempo zmian, jakie od marca dotknęły nas wszystkich poraża. Dziś jedynym, co wiemy na pewno jest to, że nie wiemy, co przyniosą najbliższe miesiące, poza powszechnym przekonaniem, że będzie inaczej, a pewne rozwiązania w obszarze gospodarki i pracy wprowadzone jako tymczasowe, mogą zostać z nami na stałe.
Mimo zniesienia – wg stanu z połowy lipca – znacznej części pierwotnie wprowadzonych ograniczeń, kryzys zdrowia publicznego wywołanego przez COVID-19 nie został zażegnany. Perspektywy nadchodzących tygodni i miesięcy rysują się mgliście, czego najbardziej namacalnym z punktu widzenia naszego własnego podwórka (a także reszty szkolnictwa wyższego i wreszcie całego sektora edukacji) dowodem jest m.in. brak rozstrzygnięcia, co do trybu prowadzenia zajęć od jesieni.
Stare francuskie powiedzenie głosi, że tylko prowizorka jest trwała. Dochodzimy tym sposobem do właściwego tematu tego tekstu, który skupia się nie tyle na stanie i widokach na bliższą i dalszą przyszłość edukacji, ale na bezprecedensowości sytuacji, w której się znaleźliśmy – my, współczesne społeczeństwa. Nie mając wiarygodnych układów odniesienia w postaci wiedzy z przeszłych, podobnych doświadczeń (bo takich nie było), improwizujemy, odrzucając lub zawieszając instytucjonalne rozwiązania i sposoby postępowania utarte, powszechnie uznane, które przyjęliśmy traktować jako „normalne”. W ich miejsce pojawiają się rozwiązania nowe, które obecnie błyskawicznie się nawarstwiają, przyczyniając do potęgowania „stanu wyjątkowego” (state of exception), w znaczeniu nadanym mu przez słynnego włoskiego filozofa Giorgio Agambena, aż wyjątek stanie się regułą. Dla większej jasności: sama pandemia, kryzys zdrowia publicznego i wywołane nim wstrząsy gospodarcze, społeczne oraz polityczne, które odczuwamy na razie w ograniczonym stopniu, ale doświadczymy ich w pełnej krasie w nadchodzących miesiącach i latach, nie są i nie będą bezpośrednią przyczyną zmian, ile ich katalizatorem, przyspieszającym procesy już się toczące, niekiedy od wielu lat, ale dotąd słabo odczuwalne.
Weźmy choćby krystalizowanie się i umacnianie „społeczeństwa nadzoru” za pomocą technologii informatycznych. Weźmy faktyczne ograniczanie praw obywatelskich przez narzucenie reżimu sanitarnego, który wymusił na nas noszenie maseczek, odebrał swobodę poruszania się, ograniczył dostęp do mnóstwa usług (np. sklepy, restauracje, rutynowo świadczone usługi ochrony zdrowia) lub zupełnie go pozbawił (np. kina), a wszystko na mocy tymczasowych – jak się je przedstawia – regulacji o często wątpliwych podstawach prawnych. Nie jest to specyfika tylko naszego kraju, ale całego świata rozwiniętego, gdzie państwo ma tyle mocy sprawczej, żeby takie działania prowadzić. Na Globalnym Południu jest wiele miejsc (Afganistan, Syria, wielkie połacie Afryki), gdzie nic takiego się nie dzieje, a ceną jest brak kontroli nad epidemią. Na Węgrzech premier Orban zyskał bezterminową możliwość rządzenia za pomocą dekretów. We Francji przez wiele tygodni nie można było oddalać się od domu na odległość większą niż kilometr. W RPA zakazano sprzedaży alkoholu i papierosów. Przykłady można mnożyć, ale rzuca się w oczy prawidłowość, zgodnie z którą społeczeństwa poddane tym obostrzeniom na ogół godzą się z nimi, a społeczne protesty zdarzają się póki co rzadko (wystąpiły np. w Niemczech w maju).
Jaka będzie postcovidowa rzeczywistość? Simon Mair (dla BBC Future) kreśli dla niej cztery możliwe scenariusze. Każda jest wypadkową dwóch czynników: wartości i centralizacji. W pierwszym przypadku chodzi o wybór aksjologiczny, między wymianą rynkową (a więc zyskiem) a ochroną życia. W drugim – o strukturę reakcji na kryzys: czy będzie ona skupiona, czy rozproszona. Co więc może nas spotkać?
- kapitalizm państwowy (wymiana rynkowa oraz centralizacja) – najpowszechniejsza jak dotąd odpowiedź: uznanie prymatu mechanizmu rynkowego przy głębokiej interwencji państwa. Jest to działanie zgodne z klasyczną receptą keynesowską, ukierunkowane na ochronę dochodów poprzez aktywną politykę społeczną. Przyjmuje ono, że należy kompensować utracone dochody przez odniesienie do uszczerbku na zarobkach, a nie społecznej użyteczności pracy. Scenariusz ten opiera się na założeniu, że kryzys będzie trwał stosunkowo krótko, a blokady dla wymiany rynkowej wynikające z zarządzeń sanitarnych (lockdown) wkrótce znikną.
- barbarzyństwo (wymiana rynkowa oraz decentralizacja) – scenariusz dystopijny, na szczęście brak póki co sygnałów każących się go obawiać. Polegałby na tym, że przy uznaniu prymatu mechanizmu rynkowego, państwo powstrzymuje się od interwencji, pozostawiając wszystkich wyrzuconych poza nawias rynku z powodu braku pracy (nie tylko zwolnionych pracowników, ale i pozbawionych zamówień samozatrudnionych i prekariuszy) lub choroby samym sobie. Państwo nie zmienia radykalnie polityki zdrowotnej (szybka zwyżka nakładów na nią), w rezultacie publiczna ochrona zdrowia upada pod ciężarem nadmiernego, skumulowanego zapotrzebowania na jej usługi. W dalszym ciągu państwo podąża drogą polityki antykryzysowej wg wzorów z lat 2008+ (austerity), co tylko pogłębia społeczną i cywilizacyjną zapaść.
- socjalizm państwowy (ochrona życia oraz centralizacja) – scenariusz mający być stadium rozwojowym kapitalizmu państwowego, w którym środek ciężkości jest położony nie na ochronę mechanizmu rynkowego tylko bezpośrednio życia ludzkiego (w sensie redukcji prekarności). Państwo wkracza bezwzględnie w obszary zarezerwowane na mocy wieloletniego konsensusu dla rynku: nacjonalizuje wiele gałęzi gospodarki, przejmuje odpowiedzialność za dostarczanie usług i dóbr podstawowych (mieszkalnictwo, dystrybucja żywności). Jest to radykalny scenariusz, niosący ze sobą ryzyko politycznego autorytaryzmu, a którego realizacja wymagałaby odrzucenia paradygmatu rynkowego, co byłoby możliwe tylko w przypadku zapaści gospodarczej głębokiej na tyle, że groziłaby katastrofą humanitarną i masowym buntem społecznym.
- wzajemne wsparcie (ochrona życia oraz decentralizacja) – drugi scenariusz zbudowany wokół postulatu ochrony życia ludzkiego, a nie mechanizmu rynkowego. Mógłby się ziścić w rezultacie społecznej samoorganizacji i oddolnej mobilizacji. Wydaje się utopijny, przede wszystkim ze względu na brak ośrodków koordynacji, a przez to niezdolność społeczeństwa do szybkiego reagowania, ale niedawne, podobne do obecnej epidemii, zdarzenia jak wybuchy Eboli w Afryce pokazują, że może się materializować, choć pewnie tylko w małej, lokalnej skali. Tytułem komentarza, przypomina to „czwarty typ” ładu społecznego wskazanego przez Stanisława Ossowskiego (tzw. ład porozumień społecznych).
Jakikolwiek z powyższych scenariuszy (a może jakiś zupełnie inny) się urzeczywistni, to nie ulega wątpliwości, że pierwotnym czynnikiem ustawiającym wektor będzie kryzys zdrowotny, a wtórnym – kryzys gospodarczy. Od tego zależy, czy będziemy dalej doświadczać w gruncie rzeczy miękkiego scenariusza nr 1 (kapitalizm z interwencją państwową), czy tych pozornie mniej prawdopodobnych, ale niewykluczonych, a do tego boleśniejszych.
Kryzys gospodarczy spowodowany przez koronawirusa dopiero się ujawnia. Prognozy – jeśli oprzeć się na wiarygodnych i ogólnie uznanych źródłach – nie są wesołe, bowiem w 2020 r. dla całej UE KE przewiduje spadek PKB o 4%, jednak w 2021 r. ma wystąpić 5% wzrost. Polski PKB ma się skurczyć w tym roku o 4,6%, natomiast w 2021 r. wzrosnąć o 4,3%. Prognozy NBP są nieco bardziej optymistyczne. Trzeba jednak pamiętać, że przewidywania te ściśle zależą od sytuacji zdrowotnej, a spodziewana jesienią druga fala epidemii może przełożyć się na ponowny, mniej lub bardziej głęboki, lockdown, o którym w pewnych krajach już się nieśmiało wspomina.
Nie wiemy, jak pandemia i jej następstwa odbiją się na polskim rynku pracy, nawet w zakresie podstawowych parametrów opisujących jego kondycję: wyniki BAEL za II kwartał zostaną ogłoszone dopiero 25 sierpnia, a do tej pory musimy polegać na szacunkach i badaniach. Wiele jest na tyle wiarygodnych, że pochodzące z nich dane powinniśmy traktować z powagą. Badanie Diagnoza.Plus wskazuje na ukryty nawis bezrobocia. Kwietniowa fala badania wykazała, że bez pracy było 1,5 mln osób, mimo że w rejestrach bezrobotnych figurował niecały milion. Z końcem lipca ustanie działanie większości instrumentów z Tarczy Antykryzysowej ukierunkowanych na ochronę zatrudnienia, dobiegną także końca w tysiącach przypadków okresy wypowiedzenia, co z pewnością urealni obraz rynku pracy. Co dalej? Rynek pracownika do jakiego przyzwyczailiśmy się przez ostatnie lata z pewnością zniknie.
Nawet jeśli jednak uda się przejść przez recesję względnie suchą mogą, jak uspokajają nas przytoczone wyżej prognozy, to nie ulega kwestii, że w pewnych sferach życia nie będzie całkowitego powrotu do stanu sprzed zarazy. Swoisty crash test w ciągu ostatnich miesięcy rozwiał obawy biznesu przed wprowadzeniem w życie rozwiązań już gotowych, przed uruchomieniem których się wszak wahano. Społeczeństwo zadziwiająco łatwo pogodziło się z masowym przejściem na pracę zdalną. W efekcie, rynek powierzchni biurowej czekają zasadnicze zmiany, w ślad za tym zmieni się wygląd i organizacja przestrzeni miejskiej. Brak konieczności chodzenia do pracy i regularnych spotkań na żywo z innymi uwalnia nas od presji mody. Handel bardzo sprawnie zmienia hierarchię ważności kanałów dystrybucji i coraz szybciej ucieka do internetu, co paradoksalnie wcale nie eliminuje pracy ludzkiej, bo newralgicznym punktem łańcucha dostaw stają się kurierzy. Bezobsługowy „sklep przyszłości” (pokazywany jako koncept na targach branżowych już ponad 10 lat temu) staje się wreszcie realnym wariantem organizacji sprzedaży, a nie budzącym jak niegdyś pomieszane z zaciekawieniem przerażenie symbolem zdehumanizowanego świata. A jeśli już mowa o łańcuchach dostaw, to wstrząsy w logistyce, jakie widzieliśmy od marca mogą ważyć na decyzjach o de-relokalizacji – jeśli można to tak ująć – produkcji przez powrót fabryk z peryferii do światowych centrów rozwoju, właśnie po to by łańcuchy skracać. Może też uda się wreszcie podjąć poważną debatę nad przyszłością usług publicznych, których znaczenie w minionych miesiącach mieliśmy wyjątkową okazję docenić? Jeśli chcemy ochrony zdrowia gotowej stawiać czoła wyzwaniom międzykontynentalnych epidemii, które w zglobalizowanym świecie staną się zapewne czymś regularnie nawracającym, to musimy odpowiedzieć sobie, czy i ile jesteśmy gotowi zapłacić, wszyscy i dla wszystkich, bo jedynie wtedy będzie skuteczna.
Na pewno żyjemy w ciekawych czasach. Czy jest to przekleństwem, czy błogosławieństwem, każdy musi odpowiedzieć sobie sam.
dr JAN CZARZASTY, Zakład Socjologii Ekonomicznej, Kolegium Ekonomiczno-Społeczne