Rozgorzały w październiku 2023 r. konflikt w Strefie Gazy ma odmienną dynamikę i konsekwencje – zdaje się bowiem nie oddziaływać znacząco ani na zachodnią gospodarkę, ani na bezpieczeństwo. Arabskie państwa Zatoki Perskiej unormowały w dużej mierze swoje relacje z Izraelem. Interesy gospodarcze okazały się być istotniejsze niż wspólnota kulturowo-religijna z Palestyńczykami.
Przyzwyczailiśmy się do tego, że Bliski Wschód należy do najmniej przewidywalnych regionów na świecie. Niejednokrotnie toczące się tam wojny i konflikty oddziaływały na sytuację gospodarczą oraz bezpieczeństwo w państwach Europy czy Ameryki Północnej. Warto wspomnieć chociażby o embargo nałożonym przez państwa OPEC, a więc eksporterów ropy naftowej, za wspieranie Izraela w wojnie Jom Kippur w 1973 r. Wywołało to kryzys gospodarczy w państwach zachodnich, o którym po dziś dzień uczą się studenci na zajęciach z historii gospodarczej i społecznej. Konflikty toczące się na Bliskim Wschodzie zaczęły przenosić się poza jego granice – ogłoszony przez terrorystów samozwańczy kalifat o nazwie Państwo Islamskie najpewniej nie zyskałby takiego rozgłosu, gdyby ograniczył swoją działalność wyłącznie do terenów Iraku i Syrii. Poprzez zamachy terrorystyczne w państwach szeroko rozumianego Zachodu jego mieszkańcy mogli w niewielkiej części doświadczyć zła, jakie toczyło Bliski Wschód.
Rozgorzały w październiku 2023 r. konflikt w Strefie Gazy ma odmienną dynamikę i konsekwencje – zdaje się bowiem nie oddziaływać znacząco ani na zachodnią gospodarkę, ani na bezpieczeństwo. Arabskie państwa Zatoki Perskiej unormowały w dużej mierze swoje relacje z Izraelem. Interesy gospodarcze okazały się być istotniejsze niż wspólnota kulturowo-religijna z Palestyńczykami. Zarazem wydaje się, że konflikt ten nie odbije się na bezpieczeństwie państw zachodnich – osoby popierające Palestyńczyków nie stosują raczej aktów przemocy, zresztą i sami Palestyńczycy rzadko kiedy uciekali się do skrajnej przemocy poza Bliskim Wschodem (być może zamach na olimpiadzie w Monachium w 1971 r. jednoznacznie pokazał, że to nie jest słuszna droga). Można zatem powiedzieć – choć z perspektywy palestyńskiej jest to twierdzenie okrutne – że konflikt w Strefie Gazy się toczy, a karawana jedzie dalej.
NOWA ODSŁONA STAREGO KONFLIKTU
Konflikt bliskowschodni zaliczany jest do najbardziej skomplikowanych i najdłużej trwających antagonizmów na świecie. Obecnie Bliski Wschód mierzy się z jego kolejną odsłoną. Rankiem 7 października 2023 r., dzień po 50. rocznicy wybuchy wojny Jom Kippur, bojownicy Hamasu, polityczno-militarnej fundamentalistycznej organizacji palestyńskiej, przeprowadzili atak rakietowy na Izrael oraz przedostali się na jego terytorium, brutalnie zabijając i uprowadzając izraelską ludność cywilną. Podobnie jak w przypadku wojny październikowej z 1973 r. Izrael został napaścią zaskoczony. I choć Izrael militarnie wygrał ówcześnie tę wojnę, to jednak – o czym niejednokrotnie się zapomina – moralnie ją przegrał. Wojna październikowa wywołała głęboką traumę w społeczeństwie izraelskim i przyczyniła się do kryzysu wewnętrznego, w wyniku którego do dymisji podał się rząd Goldy Meir. Runął mit o niezwyciężonym Izraelu, bo okazało się, że można wziąć go z zaskoczenia. Arabowie odzyskali wiarę we własne możliwości, a kryzys naftowy dodatkowo wzmocnił ich pozycję na arenie międzynarodowej.
Analogie do wydarzeń sprzed 50 lat są zauważalne także i w tej odsłonie konfliktu bliskowschodniego. Izrael ponownie dał się zaskoczyć, co silnie zszokowało jego obywateli. Część społeczeństwa otwarcie wyraża krytykę pod adresem rządu Benjamina Netanjahu, wskazując na jego zaniechania w zakresie bezpieczeństwa państwa oraz błędy natury politycznej. Państwa arabskie co do zasady opowiadają się za sprawą palestyńską – jednak nie wydaje się, aby miały zamiar podjąć działania polityczne czy gospodarcze na miarę szoku naftowego. Tym razem nie leży to w ich interesie.
Atak Hamasu postrzegany jest nie tylko w świetle dążeń do utworzenia niepodległego państwa palestyńskiego, ale także jako reakcja na trwającą od 2007 r. blokadę Strefy Gazy. Blokada ta przyczyniła się do powstania katastrofy humanitarnej na tym terytorium i rozkładu jego gospodarki, czego symbolem stały się kanały wykorzystywane do przemytu dosłownie każdego rodzaju dóbr, od żywności po broń, oraz powtarzające się incydenty związane z niepożądaną obecnością Izraelczyków na Wzgórzu Świątynnym, postrzegane przez muzułmanów jako prowokacyjne.
Odpowiedź Izraela przybrała formę bombardowań miasta Gaza, gdzie znajduje się siedziba Hamasu, oraz wielowymiarowej inwazji na Strefę Gazy. Zamieszkująca terytorium ludność została odcięta od dostaw żywności, paliwa i energii elektrycznej, co spotęgowało kryzys humanitarny. Obie strony – Hamas i Izrael – pozostają w swoich działaniach samowolne i zdają się funkcjonować w oderwaniu od jakichkolwiek konwencji. Na skutek tych działań cierpią porwani przez Hamas zakładnicy izraelscy, a także niemalże wszyscy mieszkańcy Strefy Gazy. Nie dość bowiem, że jest ona bezprecedensowo bombardowana, to w zasadzie jest odcięta od świata: nie ma jak z niej uciec, ani drogą lądową, ani morską. Pewnym jest, że w wyniku konfliktu życie straciły tysiące Izraelczyków i Palestyńczyków, brak jednak obiektywnych, rzetelnych danych co do konkretnej liczby ofiar. Wszelkie dostępne dane są – w mniejszym lub większym stopniu – obarczone stronniczością, zaś ich prawdziwość – trudna do zweryfikowania. Ponadto, działania zbrojne wciąż trwają, a istotny element współczesnych konfliktów zbrojnych stanowi dezinformacja.
IZRAEL NIE WADZI JUŻ PAŃSTWOM ARABSKIM
Siedem i pół dekady konfliktu bliskowschodniego pokazały, że Arabowie realnie nie są w stanie wygrać z Izraelem – ani w bezpośrednim starciu, ani pośrednio poprzez oddziaływanie ekonomiczne. Wojny kończyły się albo remisem, albo wygraną Izraela. Sprawa palestyńska stawała się coraz mniej sprawą arabską czy muzułmańską, a coraz bardziej – samych Palestyńczyków i sympatyzujących z nimi społeczeństw arabskich. Mówiąc wprost, bogate państwa Zatoki Perskiej zbyt mocno otworzyły się na świat i czepią z niego pełnymi garściami, aby to poświęcać, a uboższym państwom arabskim po prostu nie opłaca się po raz kolejny atakować znacznie silniejszego Izraela. Co więcej, sami Palestyńczycy nie zawsze są postrzegani pozytywnie przez część społeczeństw innych państw arabskich. Źródeł ambiwalentnych postaw wobec nich należy w dużej mierze upatrywać w doświadczeniach historycznych, m.in. Czarnego Września 1970–1971 – wojny domowej w Jordanii pomiędzy królem Husajnem i rządem a radykalnymi palestyńskimi organizacjami zbrojnymi, w wyniku czego przez lata ludność o korzeniach palestyńskich była marginalizowana w życiu publicznym, czy inwazji Iraku na Kuwejt z 1990 r., w której Organizacja Wyzwolenia Palestyny, uznana za jedynego reprezentanta interesów Palestyńczyków, udzieliła poparcia irackiemu dyktatorowi Saddamowi Husajnowi, co poskutkowało wygnaniem Palestyńczyków z Kuwejtu.
Jednak normalizacja stosunków państw arabskich z Izraelem nie wydarzyła się nagle. Pierwszym krokiem Izraela w stronę wyjścia z regionalnej izolacji było zawarcie traktatu pokojowego z Egiptem w 1979 r., a drugim – podpisanie traktatu pokojowego z Jordanią w 1994 r. Z dwoma pozostałymi sąsiadami – Syrią i Libanem – relacje pozostają napięte i nic nie zapowiada zmiany tego stanu rzeczy: Syria nie uznaje Izraela, zaś z Libanem Izrael pozostaje w stanie wojny. Nie są to jednak gracze liczący się nawet na poziomie regionalnym – Liban jest państwem niestabilnym, na skraju bankructwa, a osłabiona wojną domową Syria pod nieustającymi rządami Baszszara al-Asada postrzegana jako polityczny skansen, któremu bliżej do zmarginalizowanego Iranu, aniżeli do świata arabskiego.
Do grona państw arabskich, które nawiązały stosunki dyplomatyczne z Izraelem dołączyły Zjednoczone Emiraty Arabskie (ZEA), Bahrajn oraz Maroko, zawierając w 2020 r. Porozumienia Abrahamowe. W 2021 r. do inicjatywy dołączył także Sudan. Celem podpisanych pod auspicjami Stanów Zjednoczonych porozumień było nie tylko dążenie do ustanowienia pokoju na Bliskim Wschodzie, ale także dialogu i współpracy pomiędzy państwami-stronami. Dążenie do normalizacji stosunków z Arabią Saudyjską, z którą Izrael łączą interesy gospodarcze, zostało zakłócone przez eskalację konfliktu izraelsko-palestyńskiego, ale najpewniej i tu wkrótce nastąpi postęp. Za dużo wysiłku włożyło Królestwo Saudów w przebudowanie swojego wizerunku jako państwa otwartego na świat.
Normalizacja stosunków ułatwiła współpracę gospodarczą, przykładem czego jest izraelsko-jordańska umowa z 2021 r., w której pośredniczyły ZEA. Zgodnie z ustaleniami w niej zawartymi, Jordania sprzedaje Izraelowi energię elektryczną wyprodukowaną w elektrowni słonecznej zbudowanej przez emirackie przedsiębiorstwo na terytorium Jordanii, w zamian za co Izrael sprzedaje jej odsoloną wodę. Izrael najpewniej wkrótce rozwinie współpracę z arabskimi państwami Zatoki Perskiej – ma on bowiem inne zasoby niż one wszystkie: endemiczny know-how, przekładający się na wysoką pozycję na rynku nowych technologii i startupów. Jeżeli monarchie Zatoki Perskiej miałyby szukać partnera gospodarczego w regionie, to naturalnym wyborem jest Izrael, a nie ubogie, skonfliktowane i często nieumiejętnie rządzone państwa Maghrebu (państwa arabskiego Zachodu czy też arabskie państwa Afryki Północnej) czy Maszreku (państwa arabskiego Wschodu).
W obecnym konflikcie w Strefie Gazy państwa arabskie przyjęły dość zachowawczą postawę. Bahrajn, Jordania i ZEA potępiły Hamas, choć później dwa pierwsze odwołały z Izraela swoich ambasadorów. Katar stara się odgrywać rolę mediatora (nie po raz pierwszy w regionalnym konflikcie), a państwa członkowskie Rady Współpracy Zatoki Perskiej (GCC) podejmują działania na forum ONZ.
CO DALEJ?
Wydaje się, że akurat ten etap konfliktu bliskowschodniego nie będzie miał znaczących konsekwencji na poziomie globalnym; wątpliwe jest również to, że obecna jego odsłona przyniesie ostateczne rozwiązanie. Izrael najpewniej wykorzysta okazję i bombardując tunele Hamasu, doszczętnie zniszczy Strefę Gazy, pod którą one się znajdują. Rozbicie Hamasu nie zdławi palestyńskiego ducha oporu, ale z pewnością na jakiś czas go osłabi. Jeżeli scenariusz powtórzy się na Zachodnim Brzegu (już teraz są doniesienia o incydentach z udziałem żołnierzy izraelskich), najpewniej i tu nikt „nie złapie Izraela za rękę”.
Uchodźcami palestyńskimi, podobnie jak i samą sprawą palestyńską, najpewniej realnie nikt się nie zajmie. Czasy, gdy faktycznie rozważano rozwiązanie dwupaństwowe – zakładające współistnienie ze sobą państw izraelskiego i palestyńskiego – prawdopodobnie bezpowrotnie minęły, choć nikt nie kwestionuje moralnego prawa Palestyńczyków do posiadania własnego państwa. Obecnie Palestyńczycy walczą o przetrwanie. Po swojej stronie mają jedynie współczucie sporej części społeczności międzynarodowej oraz symboliczne wsparcie ze strony organizacji humanitarnych. Gorzką ironią jest w tym świetle fakt, że kilka miesięcy przed rozgrywającą się obecnie tragedią mieszkańców Strefy Gazy (15 maja 2023 r.) na forum ONZ po raz pierwszy w historii upamiętniona została rocznica An-Nakby (dosł. katastrofy – tragedii Palestyńczyków zmuszonych opuścić swoje domy w wyniku wojny z 1948 r. oraz kolejnych faz konfliktu bliskowschodniego).
Na poziomie Realpolitik wszyscy umywają ręce – Izrael jest bowiem zbyt potężnym graczem i politycznie, i gospodarczo, a kwestia palestyńska zbyt niewygodna: od czasów Jasira Arafata i porozumienia z Camp David z 1978 r. nikt nie zbił na niej kapitału politycznego. Państwa arabskie będą zatem współpracowały z Izraelem jak gdyby nigdy nic; niektóre z nich symbolicznie wyraziły sprzeciw, ale niewiele więcej. Monarchie Zatoki Perskiej są silne, tylko jeżeli współgrają w gospodarce światowej, a nie lewitują na jej obrzeżach. Wszak nikt nie chce podzielić losów Iranu, któremu nie pomogły nawet olbrzymie zasoby surowców energetycznych. Z tego samego powodu konflikt w Strefie Gazy najpewniej nie rozleje się po Bliskim Wschodzie, nawet jeżeli będzie go podtrzymywał Hezbollah – radykalna szyicka organizacja polityczno-militarna z Libanu. I ta płyta regionalnych zmagań została już dawno wytarta, zwłaszcza że melodie narodowo-wyzwoleńcze zawsze sprzedawały się gorzej niż radykalne muzułmańskie.
Dr hab. Katarzyna Górak-Sosnowska, prof. SGH, doktor nauk ekonomicznych (SGH) z habilitacją z religioznawstwa (UJ). Jest kierownikiem Zakładu Bliskiego Wschodu i Azji Środkowej, Instytut Studiów Międzynarodowych, Kolegium Ekonomiczno-Społeczne SGH. Zajmuje się współczesnym Bliskim Wschodem oraz społecznościami muzułmańskimi w Europie. Napisała sześć monografii, w tym Świat arabski wobec globalizacji (2007), Muzułmańska kultura konsumpcyjna (2011), Bankowość muzułmańska (współautor, 2013). Kierownik projektów finansowanych ze środków krajowych (NCN, MEiN) i zagranicznych (Komisja Europejska, UNESCO), obecnie projektów EMPATHY i DIGITISLAM. Prezes Stowarzyszenia Forum Dziekanatów.
Dr Agnieszka Syliwoniuk-Wapowska, arabista i politolog, doktor nauk społecznych w zakresie nauk o polityce (UW). Pracuje na stanowisku adiunkta w Zakładzie Bliskiego Wschodu i Azji Środkowej, Instytut Studiów Międzynarodowych, Kolegium Ekonomiczno-Społeczne SGH. Prowadzi badania w zakresie zagadnień politycznych i społecznych świata arabskiego. Odbyła wyjazdy badawcze w Jordanii, Maroku, Hiszpanii, Francji oraz na Malcie.