Subsydia czy transfery pieniężne: dylematy globalnej odpowiedzi na inflację
ROZMOWA Z DR. MICHAŁEM RUTKOWSKIM, DYREKTOREM NACZELNYM GLOBALNEJ PRAKTYKI ZABEZPIECZENIA SPOŁECZNEGO I PRACY
W BANKU ŚWIATOWYM.
Karolina Cygonek: Bank Światowy śledzi inflację w ponad 180 krajach świata i bada, jak reagowały one zarówno na kryzys wywołany pandemią COVID-19, jak i obecny kryzys spowodowany przez inflację. Mówił Pan o tym na konferencji, że występuje podobieństwo między działaniami poszczególnych państw podjętymi w czasie pandemii i w związku z kryzysem inflacyjnym; że miały one bezprecedensowy i masowy charakter, z zastrzeżeniem, że w przypadku szoku inflacyjnego ta pomoc była nieco mniejsza. Istotną różnicą była zaś rola subsydiów. Czy mógłby Pan rozwinąć ten temat?
Michał Rutkowski: Zarówno w reakcji na kryzys związany z COVID-em, jak i w reakcji na szok inflacyjny spowodowany podażową kosztową inflacją, głównie wywołaną kryzysem surowcowym związanym z atakiem Rosji na Ukrainę, doszło do masowej odpowiedzi rządów na całym świecie w postaci transferów pieniężnych dla ludzi, których rządy uważały za najbardziej potrzebujących w rezultacie tego szoku. Odpowiedź na COVID-19 i odpowiedź na szok inflacyjny były bardzo podobne do siebie w jednym wymiarze: użyto w dużym stopniu zasiłków pieniężnych w formie pomocy społecznej, czyli zasiłków pieniężnych, które nie mają oparcia w uprzednio opłaconych składkach po to, żeby podnieść siłę nabywczą populacji. Ogromna różnica między reakcją na COVID-19 a reakcją na inflację, która nastąpiła dwa lata później, polega na tym, że w tym drugim przypadku masowo użyto subsydiów w formie subsydiowania cen żywności, paliwa, nawozów i opłat stałych.
Chodzi o 4F: Food, Fuel, Fertilizer i Fee Subsidies.
Słowem „fee” obejmujemy wszystkie opłaty stałe, za elektryczność, za wodę, za wywóz śmieci. W wielu krajach, szczególnie w krajach o wyższym poziomie rozwoju, zwolniono wiele gospodarstw domowych z obowiązku opłat, np. na pół roku lub rok bez obowiązku zwrotu w późniejszym terminie, co jest niczym innym jak subsydiowaniem tychże opłat stałych. To, na czym chciałem skoncentrować uwagę wszystkich w trakcie wykładu, było pytanie: Czy użycie subsydiów jako formy rekompensaty za efekty szoku inflacyjnego jest właściwe z punktu widzenia celów polityki publicznej, jaką jest osłona ludności przed efektem szoku inflacyjnego? Hipoteza, którą przedstawiłem, jest taka, że nie jest to właściwa reakcja i że byłoby lepiej, gdyby użyto wyłącznie zasiłków pieniężnych, adresując je do trzech grup ludności: do ubogich, do zagrożonych ubóstwem i do tych, którzy są najbardziej – jak to określiłem – stratni (czyli, którzy mogą w wyniku tego szoku cenowego stracić najbardziej, nawet jeżeli w ostatecznym rezultacie nie popadają w ubóstwo). Celem zabezpieczenia społecznego nie jest bowiem tylko ochrona przed ubóstwem, ale także ochrona przed szokami, które raptownie wpływają na dochód i siłę nabywczą obywateli. Użycie subsydiów daleko wykracza poza te cele.
To znaczy?
Ujmę to tak: ludzie bogaci są beneficjentami użycia wszystkich tych czterech rodzajów subsydiów, nie tylko w takim samym stopniu jak ludzie biedni, ale w znacznie większym stopniu, ponieważ bogaci konsumują więcej energii, więcej żywności i ich opłaty stałe za takie rzeczy jak elektryczność, woda czy wywóz śmieci są znacznie wyższe niż ludzi biednych. Twierdzę więc, że użycie subsydiów do tego celu jest niezgodne z celami polityki publicznej i że nie powinno było mieć miejsca. Powinniśmy więcej badać tę kwestię, dlaczego do niej doszło i zapobiegać jej w przyszłości.
Moja pierwsza hipoteza jest taka, że usiłowano wspomagać ludność przed skutkami szoku cenowego. Chciano nie tylko pomóc tym biednym, zagrożonym i stratnym, ale również obniżyć szok inflacyjny, żeby kontrolować ceny. Używając subsydiów, chciano przerwać potencjalną spiralę inflacyjną. A druga, niewykluczająca się hipoteza jest taka, że tak naprawdę ci, którzy decydowali w większości krajów o subsydiach, wcale nie chcieli pomóc biednym, zagrożonym czy stratnym. Chcieli pomóc wszystkim, bo to jest politycznie użyteczne. Oczywiście, pomagając wszystkim, nie pomaga się nikomu.
Jak z punktu widzenia rachunku ekonomicznego państwa ocenia Pan właśnie zasadność wprowadzenia po pierwsze, tych programów pomocowych w reakcji na szok pandemiczny, a po drugie, tych subsydiów w reakcji na szok inflacyjny?
Wydaje mi się, że to, co jest kwestią fundamentalną, to jest długość trwania, czy to zasiłków pieniężnych czy to subsydiów. Jest niezwykle ważne, aby była to tymczasowa reakcja po szoku inflacyjnym i żeby nie przeradzała się w reakcję permanentną. Chcę podkreślić, że tymczasowość jest tutaj niezwykle istotna.
Dlaczego?
Tak jak podkreślono na konferencji, inflacja miała charakter podażowy. Wynikała z wywołanego wojną na Ukrainie wzrostu kosztów związanych z surowcami. I bardzo ważne jest, żeby teraz ta kosztowa inflacja nie przekształciła się w inflację popytową, która jest napędzana oczekiwaniami inflacyjnymi. Dlatego bardzo ważne jest, aby te ramy czasowe czy to subsydiów czy to zasiłków pieniężnych, nie przekraczały limitu.
I muszę wyznać, że jak dotąd wnioski płynące ze świata nie są zbyt obiecujące, przy czym dotyczą one przede wszystkim subsydiowania paliwa i żywności. Trzeba pamiętać, że ta cała fala subsydiów rozlała się po okresie dwudziestu lat stopniowego ograniczania subsydiów na świecie. Uznano, że nie jest to dobra polityka, że jest to polityka regresywna, bo jeszcze bardziej zwiększa nierówności. A z politycznego punktu widzenia bardzo trudno jest wycofać subsydia. Mówię tu głównie o krajach uboższych, gdzie subsydia do żywności i do paliw grają podstawową rolę. W krajach europejskich jest to o tyle prostsze, że tu główną rolę odgrywały zwolnienia z opłat stałych, które wprowadzono tylko na pewien okres i potem zostały wycofane. Sumując, wydaje mi się, że lepiej odpowiedzieć na szok inflacyjny za pomocą transferów pieniężnych niż subsydiów, ale niezależnie od tego, którego instrumentu się użyje, bardzo ważne, żeby to był instrument czasowy, a nie permanentny.
Na konferencji pokazywał Pan m.in. slajdy dotyczące struktury odpowiedzi na inflację z podziałem na kontynenty, regiony świata i również strukturą tych subsydiów. Jak to jest w Ameryce Północnej, Azji, na Bliskim Wschodzie, a jak w krajach europejskich?
Podstawowym wnioskiem wynikającym z tego obrazu jest to, jak bardzo Europa jest na czele, jeżeli chodzi o odpowiedź na szok inflacyjny w postaci wspomagania ludności zarówno za pomocą transferów pieniężnych, jak i za pomocą subsydiów. Europa jest liderem i za nią długo, długo nie ma nikogo. Potem są Stany Zjednoczone i Kanada, a więc Ameryka Północna, następnie Azja Wschodnia.
Europa jest w tej kwestii liderem, co jest konsekwencją faktu, że państwo dobrobytu (ang. welfare state) jest najbardziej rozwinięte właśnie na Starym Kontynencie, gdzie występuje dbałość o redystrybucję przez budżet. Drugą rzecz, którą widać na porównaniach międzyregionalnych, jest to, że w wypadku Europy, w tym Polski, rola subsydiowania cen żywności i nawozów jest bardzo, bardzo mała lub prawie żadna. Rola subsydiowania energii jest trochę większa. Największe zaś są zwolnienia z opłat stałych. To była główna metoda odpowiedzi, która dotyczyła wszystkich: bogatych i biednych. Według mnie lepiej byłoby wspomóc transferem pieniężnym biednych, a nie zwalniać bogatych z opłat za wywóz śmieci czy za energię elektryczną, ale padają tu argumenty, że była to najszybsza administracyjna reakcja.
W Stanach Zjednoczonych 60–70% stanowiło zwolnienie z opłat stałych. Z kolei jak się popatrzy na Amerykę Łacińską to 70% stanowią subsydia do energii. Z kolei w Azji Południowej, Indiach i Bangladeszu 70% to subsydiowanie żywności.
Widać więc wyraźnie, że w zależności od regionu inny towar czy też inna kategoria staje się centralną z punktu widzenia ochrony konsumentów, co jest oczywiście związane ze strukturą konsumpcji i z poziomem dochodu na tych kontynentach.
Ale mówił Pan też o tym, że są dylematy, które są mniej więcej jednakowe dla wszystkich na wszystkich kontynentach, jeśli chodzi o obszar zabezpieczeń społecznych. Czy może Pan przybliżyć te dylematy?
Tych dylematów faktycznie jest kilka, ale wymienię tylko te główne. Pierwszy to konstrukcja systemu zabezpieczenia społecznego i związany z tym tzw. „trójkąt dobrobytu”: adekwatność – podtrzymywalność finansowa – zachęty do pracy. Jeśli system jest i adekwatny, i podtrzymywalny, to nie zawiera zachęt do podejmowania pracy. Jeśli je zawiera (tzn. za zarobionego grosza traci się mniej niż grosz w zasiłkach) i jest finansowo podtrzymywalny to trudno o niezbędny poziom wsparcia, czyli adekwatność. A jeśli mamy i zachęty do pracy, i adekwatność, to ograniczenia fiskalne nie pozwolą zachować tego na dłuższą metę.
Drugi dylemat wiąże się z tym, jak finansujemy system zabezpieczenia społecznego. I tu jest wiele możliwości. Na przykład ktoś argumentuje, że akcyza od papierosów i alkoholu powinna pójść na jakiś zbożny cel. Ja jestem temu zdecydowanie przeciwny, jak chyba każdy ekonomista. Bo my nie znosimy wiązania konkretnego przychodu z konkretnym wydatkiem. Pojawia się zatem pytanie: jaką rolę w finansowaniu powinny odgrywać składki na ubezpieczenie społeczne? Czy one powinny dominować czy też powinno dominować finansowanie z budżetu? No, i tu można bez końca dyskutować, przy jakich rodzajach transferów pieniężnych lepsze są składki, a przy jakich rodzajach lepsze jest finansowanie z budżetu. Chciałbym podkreślić, że ewolucja na świecie jest taka, że coraz bardziej te różne źródła mieszają się ze sobą. Klasycznym przykładem są emerytury. Emerytury powinny być finansowane ze składek, bo to jest odroczenie konsumpcji w cyklu życia. Ale w ogromnej większości krajów to, co jest zbierane ze składek, nie jest w stanie sfinansować emerytur z powodu starzenia się populacji. W rezultacie jest rosnące subsydium z budżetu, czyli faktycznie finansowanie jest mieszane: składki i budżet. W związku z czym nasze podręcznikowe rozgraniczenie między systemami opartymi na składkach, systemami opartymi na opiece państwa bez składek, systemem opiekuńczym czy zaopatrzeniowym coraz bardziej nie mają na świecie znaczenia, jak się patrzy na to od strony praktycznej.
Nawiązywał do tego prof. Michalski, który mówił o konieczności rozróżniania strumieni zasilania.
A ja chciałem powiedzieć, że te różne strumienie zasilania zacierają się w praktyce i że powinniśmy wyciągnąć z tego wnioski.
A ten trzeci główny dylemat?
Trzeci dylemat dotyczy inwestowania w kapitał ludzki. To było widoczne podczas konferencji w znakomitej prezentacji (prorektor ds. nauki) dr hab. Agnieszki Chłoń-Domińczak, prof. SGH, w której m.in. poruszyła sprawy tzw. złotej reguły, jeżeli chodzi o finansowanie zabezpieczenia społecznego. „Złota reguła” to jest znalezienie optymalnego rozwiązania dotyczącego tego, jak pomagać ludziom w danym momencie, a zarazem inwestować w ludzki kapitał, żeby mogli oni bardziej produktywnie uczestniczyć w rynku pracy w przyszłości. I ten dylemat narasta.
Czy może Pan to wyjaśnić?
Kiedyś inwestowaliśmy w kapitał ludzki w szkole, a „zużywaliśmy” go w pracy. Jednak obecnie ze względu na zmieniającą się naturę pracy i szybkość postępu technicznego, w tym sztuczną inteligencję i inne aspekty z tym związane, coraz więcej uczenia się, inwestowania w kapitał ludzi ma miejsce w miejscu pracy, a nie w szkole. Ponadto, przyspieszony postęp techniczny i przyspieszone nabywanie nowych umiejętności i amortyzacja starych umiejętności powodują, że w naszym kapitale ludzkim udział tego, czego nauczyliśmy się w ciągu ostatnich dziesięciu lat, w porównaniu z tym, czego nauczyliśmy się wcześniej, jest znacznie wyższy niż u naszych rówieśników pięćdziesiąt lat temu. W związku z tym uczenie się w pracy jest inwestowaniem w kapitał ludzki. Jeżeli ktoś idzie na bezrobocie, otrzymuje zasiłek, to należy myśleć nie tylko o tym, jak mu pomagać przetrwać, ale jak pomagać w zmianie nowego miejsca pracy, żeby to inwestowanie w kapitał ludzki ciągle miało miejsce.
Gdzie na świecie trudno zakończyć programy pomocowe, wprowadzone tymczasowo podczas pandemii, i dlaczego?
Są to w większości kraje na niższym poziomie PKB na głowę mieszkańca, na niższym poziomie rozwoju; wprowadziły one wzorowane na Europie systemy rozstrzygania sporów pracowniczych. W rezultacie mają silne związki zawodowe lub też mają bardzo silne lobby, które czynią zmianę tej polityki publicznej bardzo trudną. Podam przykład kraju o średnim poziomie rozwoju, o wysokich aspiracjach i z dużym wpływem europejskich rozwiązań. Jest Republika Południowej Afryki, która tymczasowo wprowadziła tzw. społeczne zasiłki podczas pandemii i do dziś nie jest w stanie ich obniżyć. Drugim przykładem są kraje Ameryki Łacińskiej, które mają systemy mocno wzorowane na Europie, ale są zarazem krajami o znacznie wyższym udziale gospodarki nieformalnej. Tutaj z kolei nie można obniżyć subsydiów do paliwa i energii, wprowadzonych w rezultacie szoku inflacyjnego. W krajach tych niejako przedwcześnie wprowadzono europejskie rozwiązania instytucjonalne, co powoduje ogromną sztywność systemu i niemożność ich rozwiązania.
Dlaczego subsydia zastosowane w walce ze społecznymi kosztami inflacji okazały się w części krajów szkodliwe?
Przede wszystkim okazały się szkodliwe, gdy przestały być tymczasowe. Subsydiowanie jest generalnie szkodliwe, ponieważ subsydiuje ludzi zamożnych bardziej niż biednych, zwiększa nierówności, jest niesprawiedliwe, zniekształca ceny i zachęca do konsumpcji, która może być całkowicie sprzeczna z interesem społecznym.
Natomiast jeżeli subsydia już się wprowadza, to winny być adresowane do tych, którzy są ubodzy lub zagrożeni ubóstwem. A tak się właściwie nie dzieje. Na ogół subsydia wprowadza się dla wszystkich, o czym już wspominałem.
Jeżeli popatrzymy np. na szok związany ze wzrostem cen energii w Mołdawii, kraju małym i na średnioniskim poziomie rozwoju, to tam rządzący próbują adresować subsydia, jeżeli chodzi o ceny energii. Dla ubogich i zagrożonych niższym poziomem płacy – wyższy poziom subsydiów, w związku z czym grupa ta płaci mniej za energię elektryczną, ale tylko do pewnego poziomu zużycia energii (ang. lifeline tariff). Jeżeli ktoś zużywa powyżej tego poziomu, to płaci już cenę rynkową. Jednocześnie subsydiuje się najbiedniejszych i zachęca się, żeby nie zużywali więcej. I tego typu mechanizmy powinny być, moim zdaniem, częściej stosowane: czyli jeśli już używamy subsydiów, to adresujmy je do tych, którzy są najbardziej potrzebujący.
Mówił Pan o egzogenicznym charakterze inflacji na świecie. A co z endogenicznymi przyczynami?
Generalnie rzecz biorąc, szok inflacyjny obecnej inflacji podażowej, był ściśle związany ze skutkami wojny na Ukrainie: wzrosły ceny energii i ceny żywności związane z eksportem zbóż z Ukrainy. Niektóre małe kraje w Afryce, jak Czad czy Togo, miały ogromny szok inflacyjny; ogromny, gdyż w 90% importowały surowce energetyczne z Rosji i żywność z Ukrainy.
Ale są takie kraje, jak Turcja i Liban, które odnotowały szoki inflacyjne z uwagi na wewnętrzną, nieodpowiedzialną polityką monetarną. Polityka monetarna Turcji, która nie spełnia żadnych kanonów, spowodowała inflację trzykrotnie wyższą niż w innych krajach. To samo Liban, przy czym kraj ten miał dwa problemy: zależność od żywności z Rosji i Ukrainy oraz niezbyt odpowiedzialną politykę monetarną. W Turcji inflacja była na poziomie ok. 100% w sytuacji, gdy w Europie była ona na poziomie 20–25%. Liban odnotował 300% inflacji, gdy reszta Bliskiego Wschodu była na poziomie 40%.
A jak to było w Polsce?
W Polsce inflacja zdecydowanie miała na początku charakter podażowy; mówiąc językiem premiera, była to «putinflacja». Natomiast patrząc szczegółowo na różnice między inflacją w Polsce a w innych krajach Europy, można dyskutować, w którym momencie ta polska inflacja mogła być niższa, gdyby została przyjęta inna, bardziej restrykcyjna, polityka monetarna przez NBP. Ja na to pytanie nie umiem odpowiedzieć. Ale wydaje mi się, że jest to zasadne pytanie.
Podczas konferencji zauważył Pan, że zmiany demograficzne powinny zająć takie samo miejsce w publicznym dyskursie, jak zmiany klimatu. Dlaczego?
Ponieważ podobieństwo tych dwóch obszarów jest dla mnie uderzające. I w jednym, i w drugim wypadku nic się nie dzieje ani jutro, ani pojutrze, ani za tydzień, ani za dwa, nic co by nas dotknęło. Natomiast jeśli zamkniemy oczy i przeniesiemy się 10, 30, 70 lat w przód, to zobaczymy absolutnie dramatyczne zmiany. I to dotyczy zarówno zmian klimatu, jak i demografii.
Po drugie, żeby cokolwiek zmienić, to jest to niezwykle długotrwały proces. Trzeba zrozumieć, że zmiany nadejdą pod warunkiem, że zaczniemy je wprowadzać już dzisiaj.
I tak pojawia się kwestia aktywności zawodowej ludności. Muszą odwrócić się proporcje osób aktywnych zawodowo do osób poza wiekiem produkcyjnym, czyli dzieci i młodzieży oraz osób starszych. Inaczej nie będzie żadnej możliwości finansowania osób, które nie mogą pracować. Chcę podkreślić, że kompletnie nie zależy to od metody finansowania: czy system emerytalny jest kapitałowy czy repartycyjny. Bo i przy kapitałowym i przy repartycyjnym systemie finansowania i tak wszyscy zależymy od jednej zmiennej, czyli od wyprodukowanego PKB w ciągu danego roku. I jeżeli nawet PKB będzie rósł, ale proporcja pomiędzy pracującymi a tymi, którzy są pozaprodukcyjni, też będzie rosła, to sytuacja będzie coraz trudniejsza, wręcz niemożliwa do sfinansowania. Dlatego trzeba nad tym pracować już dzisiaj. I tu jest kilka podzmiennych. Jedną z nich jest wiek emerytalny. Mogę tylko niezwykle krytycznie wypowiedzieć się o obniżeniu wieku emerytalnego w Polsce. Jest to krótkowzroczne i niewłaściwe z punktu widzenia długookresowych interesów naszego kraju w kontekście zmian demograficznych. Faktyczny wiek emerytalny musi zostać znacznie podniesiony, a wiek mężczyzn i kobiet musi zostać zrównany, ponieważ nie można zwiększać wieku emerytalnego radykalnie (najszybciej można zwiększać o pół roku raz na rok, żeby ludzie, którzy są blisko emerytury, mieli perspektywę). Tak więc obniżenie wieku emerytalnego i trwanie przy tym czyni sytuację niesłychanie trudną dla Polski w perspektywie pięciu, dziesięciu, piętnastu, dwudziestu lat.
Drugi element to aktywizacja ludzi w starszym wieku do tego, żeby uczestniczyli w rynku pracy. Powiedziałbym, że zmiany idą tu w dobrym kierunku w tym sensie, że zmiany technologiczne pozwalają na wykonywanie pracy z coraz mniejszym wysiłkiem fizycznym i bardziej produktywnie. Można powiedzieć, że wiek odgrywa coraz mniejszą rolę.
No, i trzeci element to migracja. Aby rozwiązać problem związany ze starzeniem się populacji w Polsce, samo podwyższenie wieku emerytalnego bez zmiany polityki migracyjnej nie wystarczy. I na odwrót. Nawet najlepsza możliwa polityka migracyjna, otwarcie drzwi dla wszystkich bez zmian po stronie wieku emerytalnego i po stronie aktywizacji ludności nie wystarczy do tego, żeby ten problem rozwiązać. Muszą zaistnieć oba te procesy.
Ale Polska nie ma na razie polityki migracyjnej.
To prawda. Z jednej strony, tej polityki nie ma, z drugiej strony, liczba imigrantów do Polski z Wietnamu, z Nepalu, z Indii jest znacznie większa niż sądzimy. Czyli pozwala się na więcej, niż się mówi, że się pozwala. Ale faktycznie, ma Pani rację, nie ma polityki migracyjnej otwartej, dyskutowanej społecznie. Myślę natomiast, że jest to nieuniknione. W najbliższym czasie dyskusja o migracji, podobnie jak dyskusja nad aktywizacją czy wiekiem emerytalnym, będzie musiała mieć miejsce.
Zawsze wtedy pojawia się pytanie, jak to robić: czy to powinny być bezpieczne kanały migracyjne, oparte na dwustronnych umowach, z jakimi krajami takie umowy mamy zwierać, jacy migranci są dopuszczani, a jacy nie. W ostatnich latach Polska mimo wszystko otworzyła się na migrację. Oczywiście, Ukraina i Ukraińcy jest to specjalny przypadek, ale przypadek, który bardzo pomaga, jeżeli chodzi o kwestie, o których mówimy, ale jest to przypadek niewystarczający. Nie wystarczy bowiem w przypadku Polski oprzeć polityki migracyjnej na imigracji z Ukrainy. Trzeba oprzeć to na imigracji ze znacznie większej liczby krajów. Taka będzie konieczność. Ale nie jestem pewien, czy istnieje do tego proces przygotowawczy.
Używam analogii klimatu, bo mam wrażenie, że społeczeństwo polskie rozumie już, że zmiana klimatu to jest naprawdę poważna sprawa. Chciałbym, żeby społeczeństwo zrozumiało, że zmiana demograficzna to też jest bardzo poważna sprawa. Być może ta analogia pomoże w przyspieszeniu zmian w świadomości społecznej i w świadomości rządzących?
Dr Michał Rutkowski jest dyrektorem naczelnym Globalnej Praktyki Zabezpieczenia Społecznego i Pracy w Banku Światowym w Waszyngtonie, przewodzącym i nadzorującym pracę (zarządzanie operacjami pożyczkowymi, pomocą techniczną i wiedzą) w dziedzinie ubezpieczeń społecznych, pomocy społecznej, zabezpieczenia socjalnego i polityk tworzenia miejsc pracy. W trakcie jego długoletniej pracy w BŚ był on m.in. ekonomistą pracującym nad Afryką, Chinami i Rosją, kierownikiem wydziału zabezpieczenia społecznego i pracy w regionie Europy i Azji Środkowej, dyrektorem departamentu rozwoju ludzkiego i polityki społecznej w regionie Bliskiego Wschodu i Afryki Północnej oraz w regionie Azji Południowej, dyrektorem krajowym zarządzającym programami w Rosji i przedstawicielem BŚ w Moskwie oraz dyrektorem od międzynarodowych organizacji wielostronnych (np. OECD, MOP (ILO), ONZ, międzynarodowe banki rozwoju). W latach 1998–1996, pracując dla polskiego rządu, był on dyrektorem biura pełnomocnika rządu ds. reformy zabezpieczenia społecznego i współtwórcą nowego wielofilarowego systemu emerytalnego, opartego prawie w całości na zasadzie zdefiniowanej składki.
Rozmowę przeprowadziła Karolina Cygonek przy okazji konferencji „Subsydia czy transfery pieniężne: dylematy globalnej odpowiedzi na inflację”, zorganizowanej 16 maja br. przez Katedrę Polityki Gospodarczej i Teorii Pieniądza z Instytutu Ekonomii Politycznej, Prawa i Polityki Gospodarczej w Kolegium Zarządzania i Finansów SGH.