Pani Staszka – ocalona z Ravensbrueck

Na zdjęciu Pani Staszka

Czy można było w życiu wszystko stracić? Można, ale co wtedy pozostało? Garść blaknących wspomnień, kilka czarno-białych amatorskich fotografii i samotność złagodzona nieco kręgiem bliższych i dalszych przyjaciół i znajomych.

Pani Staszka, tak bowiem lubiła się przedstawiać, wszystko straciła. Pytana o przyczynę smutku, odpowiadała z lekkim westchnieniem. Przeżycia. Przeżycia albo raczej nieprzeżycia.

Wszystko zaczęło się od tragicznej śmierci ojca pani Staszki Henryka Cajznera (1877–1931), przemysłowca, właściciela wytwórni kafli piecowych na ul. Płockiej w Warszawie, obywatela miasta stołecznego Warszawy. Kafle piecowe, jednostronnie szkliwione, znajdowały powszechne zastosowanie przy obudowywaniu pieców opalanych węglem. Piece stawiano w rogu pomieszczenia, tak by najmniej zawadzały. Dawały mieszkańcom niezbędne ciepło w ciągu całego sezonu grzewczego. Centralne ogrzewanie należało do rzadkości i instalowano je jedynie w najzamożniejszych domach. Kafle stanowiły nieraz przejaw wysokiego poczucia estetyki czy nawet artyzmu, a po latach, gdy piece ostatecznie znikały z dawnych kamienic, starali się je pozyskiwać do swoich zbiorów miłośnicy dawnej sztuki użytkowej i kolekcjonerzy. I dziś wznosi się jeszcze czasem kaflowe piece w luksusowych rezydencjach.

Tak więc pan Henryk Cajzner wytwarzał w Warszawie na Płockiej kafle piecowe, a oprócz tego służył społecznie w Milicji Obywatelskiej, wspomagającej Policję Państwową w zapewnieniu porządku publicznego w mieście stołecznym. Pewnego dnia podczas pełnienia tych właśnie obowiązków został napadnięty i ciężko pobity. Cierpiał potem bardzo i wkrótce zmarł. Pozostawił żonę Stanisławę (1890–1944) z trojgiem dzieci: Władysławem (1918–1944), Stanisławą (1909–1998) i Zofią (1914–1944). Stanisława i Zofia, piękne, dorodne panny, szybko powychodziły za mąż, a Władysław kształcił się. Ukończył prawo na Uniwersytecie Warszawskim. Według niepotwierdzonych do końca informacji podjął później, już podczas okupacji niemieckiej, studia w Miejskiej Szkole Handlowej, kontynuującej działalność zawieszonej SGH.

W latach 30. pani Staszce powodziło się jak na ówczesne realia wyjątkowo dobrze. Jej mąż Marian Kowalczyk (1910–1942) zarabiał miesięcznie ponad 900 złotych (odpowiadało to w przybliżeniu obecnym 9000 zł) na kierowniczym stanowisku w aparacie skarbowym.

Wybuchła druga wojna światowa. W 1942 roku Staszkę i Mariana Kowalczyków aresztowało Gestapo. Po śledztwie na Pawiaku pani Staszka trafiła do obozu koncentracyjnego w Ravensbrueck, a jej mąż został wkrótce rozstrzelany w Lasach Sękocińskich. Pani Staszka przeżyła Ravensbrueck i powróciła do Warszawy, ale nikogo ze swoich bliskich już nie zastała. Matka, siostra, brat i szwagier Marian Gabryelski (1906–1944) zostali rozstrzelani 5 sierpnia 1944 roku w masowych egzekucjach, jakich dokonywali Niemcy na cywilnej ludności Woli w pierwszych dniach powstania warszawskiego zgodnie z rozkazem Hitlera zgładzenia wszystkich mieszkańców Warszawy.

Trzeba było jednak jakoś żyć w nowej pod każdym względem rzeczywistości. Pani Staszka pracowała początkowo w Polskim Czerwonym Krzyżu w biurze poszukiwań osób zaginionych w czasie wojny, potem krótko w domu rekonwalescencyjnym ravensbruczanek, a następnie w kilku bibliotekach, najdłużej w Bibliotece Muzeum Ziemi. Ostatecznie w roku 1962 podjęła pracę w Bibliotece Szkoły Głównej Planowania i Statystyki. Posiadała średnie wykształcenie, ale w 1965 roku ukończyła studia bibliotekarskie na wydziale polonistyki Uniwersytetu Wrocławskiego im. Bolesława Bieruta. W 1970 roku przeszła na emeryturę. Bardzo chciała jeszcze u nas pracować na pół etatu. Napisała w tym celu obszerne pismo do rektora SGPiS Wiesława Sadowskiego (1922–2010). Popierała ją w tym bardzo ówczesna dyrektor biblioteki dr Hanna Uniejewska (1921–1988). Ostatecznie profesor Sadowski odrzucił starania pani Staszki, uzasadniając swoje stanowisko brakiem podstaw prawnych do pracy w niepełnym wymiarze godzin.

Odmówiono zatem pracy w naszej bibliotece osobie sumiennej i ambitnej, będącej w pełni sił, posiadającej fachowe wyższe wykształcenie, które zdobyła zaledwie przed kilku laty, a które wtedy należało jeszcze do rzadkości, nade wszystko samotnej i ciężko doświadczonej przez wojnę. Pani Staszka nie poddawała się. Starała się żyć normalnie przez długie jeszcze lata, kulturalnie spędzając czas i oddając się wspomnieniom. Mieszkała w jednym pokoju w secesyjnej kamienicy tuż przy placu Unii Lubelskiej. Duże mieszkanie zajmowało kilka rodzin wspólnie korzystających z kuchni i łazienki.

Samotna współlokatorka dość często wyjeżdżała w góry lub nad morze, skąd przysyłała kartki pocztowe z pozdrowieniami.  


DR PAWEŁ TANEWSKI, starszy kustosz dyplomowany, Biblioteka SGH