Nie zapominamy o zbrodni wołyńskiej

kwitnący len

W 2016 roku na mocy uchwały Sejmu RP 11 lipca został ustanowiony Narodowym Dniem Pamięci Ofiar Ludobójstwa, dokonanego przez ukraińskich nacjonalistów na obywatelach II Rzeczpospolitej. Szkoła Główna Handlowa w Warszawie nie zapomina o zbrodni wołyńskiej. Ogromne poparcie, jakiego SGH udziela Ukraińcom w związku z agresją Rosji na ten kraj, nie sprawia, że nie widzimy konieczności kontynuowania badań nad wydarzeniami na Wołyniu, które pozostają otwartą raną i trudnym problemem dla obu stron. Wypracowanie porozumienia w tej sprawie, ze względu na ważne i długofalowe relacje naszych krajów, jest bardziej konieczne niż kiedykolwiek. Z drugiej strony, zdajemy sobie sprawę, że okres trwającej straszliwej wojny w Ukrainie nie jest dobrym czasem do dokonywania rozliczeń historycznych. 

Pierwszego masowego mordu na Polakach Ukraińska Armia Powstańcza (UPA) dopuściła się 9 lutego 1943 roku we wsi Parośla (Wołyń, powiat sarneński). „Najgorsze – jak się mogło wydawać – dla Polaków już minęło” – pisze o sytuacji w kolejnych miesiącach historyk, profesor Grzegorz Motyka, w książce pt. „Od rzezi wołyńskiej do akcji »Wisła«. Konflikt polsko-ukraiński 1943-1947” (Kraków 2011).

Jednakże 11 i 12 lipca oddziały UPA i OUN (Organizacja Ukraińskich Nacjonalistów) przystąpiły do realizacji skoordynowanej akcji, której istotę opisuje prof. Motyka: „Zgodnie z planem sotnie UPA po wymordowaniu ludności danej miejscowości miały szybko przemieszczać się do następnej, by dokonać kolejnej masakry. Zamierzono dzięki temu osiągnąć jak największe zaskoczenie i zminimalizować szansę ucieczki”. W ten sposób – jak podaje portal Dzieje.pl – tylko podczas tych dwóch lipcowych dni ukraińscy nacjonaliści uderzyli na 150 polskich wsi, mordując i niszcząc gospodarstwa, jak i kościoły, do których wchodzili, kiedy miejscowa ludność brała udział we mszach. Sprawcy wykazywali się nierzadko trudnym do wyobrażenia okrucieństwem.

Profesor Motyka zwraca uwagę na podobieństwo pomiędzy masakrami na Wołyniu i w Galicji Polskiej a akcjami antyżydowskimi – dodajmy przy tym, że wśród ukraińskich nacjonalistów byli tacy, którzy wcześniej w szeregach Ukraińskiej Policji Pomocniczej, będącej narzędziem w rękach Niemców, pełnili rolę strażników w obozach koncentracyjnych i brali udział w egzekucjach oraz akcjach likwidacyjnych gett.

Polscy i ukraińscy badacze zbrodni wołyńskiej różnią się w ocenie wydarzeń z 1943 roku. W rozmowie opublikowanej 11 lipca br. w portalu Onet mówią:

Ukraiński historyk, były szef ukraińskiego IPN, dr Wołodymyr Wiatrowycz: Moim zdaniem to była wojna, wojna dwóch podziemnych armii, Ukraińskiej Powstańczej Armii i polskiej Armii Krajowej, czasami zmieniała się ona w wojnę chłopską. Polacy uważali, że walczą o swoje wschodnie tereny, Ukraińcy uważali, że walczą o swoje zachodnie tereny.

W pewnej mierze nasze pozycje są zbieżne. Trzeba przecież pamiętać, że nie da się oddzielić wojny od zbrodni wojennych. Uważam, że zabójstwa ludności cywilnej, które miały miejsce zarówno ze strony ukraińskiego podziemia, jak i polskiego, są zbrodnią. Szczyt tego konfliktu przypada na 1943, 1944 rok. Wtedy każda ze stron zdała sobie sprawę, że Niemcy przegrywają i najważniejsze pytanie było, do kogo będą należały te tereny, czy do Polski, tak jak to było do 1939 r., czy do niepodległej Ukrainy, która powstanie dzięki UPA. Każda ze stron uważała, że obecność na Wołyniu i Galicji innej narodowości może być zagrożeniem i dlatego chciała wypędzić tę ludność.

Szef Zakładu Badań nad Historią i Pamięcią Europy Wschodniej PAN, prof. Grzegorz Motyka: W 1943 r. banderowska frakcja ukraińskich nacjonalistów podjęła decyzję o rozpoczęciu walki partyzanckiej jednocześnie przeciwko Niemcom, Sowietom, Polakom. Stworzona przez nią Ukraińska Powstańcza Armia, prowadząc walkę z Niemcami, sowiecką partyzantką i polskim podziemiem, podjęła decyzję o przeprowadzeniu „antypolskiej akcji" polegającej na fizycznym usunięciu polskiej ludności cywilnej. W jej wyniku wymordowano 100 tys. Polaków. Natomiast ze strony polskiego podziemia miały miejsce akcje zemsty, w których ginęła także ukraińska ludność cywilna, w tym kobiety i dzieci. Te straty oceniane są na 10-15 tysięcy ludzi.  

Symbol pamięci

Symbolem pamięci o ludobójstwie na Wołyniu i Kresach Południowo-Wschodnich II RP jest kwiat lnu. Lipiec to miesiąc kwitnienia lnu, dlatego kwiat tej rośliny – powszechnie uprawianej na Wołyniu przed II wojną światową, używanej przez rolników w gospodarstwie domowym, stosowanej w kuchni i lecznictwie, symbolicznie przywołuje pamięć o tych wydarzeniach.

Dwie historie, które się łączą

W 1942 roku Maria Hromiak, ukraińska niania, wyprowadziła z getta w Brodach czteroletnią Renatę Präminger, którą po wojnie wychowała jako swoją córkę, nadając jej imię Irena.

W 1943 roku Fedor Bojmistruk i jego żona Katerina wzięli na wychowanie małą polską dziewczynkę, która przeżyła rzeź mieszkańców maleńkiego Gaju na Wołyniu. Swoją historię Hania opowiedziała kilkadziesiąt lat później Witoldowi Szabłowskiemu („Opowieści z Wołynia”, Notatnik Reportera 2023).

Amerykański historyk Hayden White pisał w tekście „Zdarzenia modernistyczne”, że „dwudziesty wiek naznaczony jest zdarzeniami »holokaustycznymi«”, do których zaliczył m.in. dwie wojny światowe i ludobójstwo jako politykę świadomie praktykowaną przez „nowoczesne” reżimy. Dwie historie przytoczone na samym początku są do siebie w tym znaczeniu podobne. Profesor Timothy Snyder nazwał okupowane ziemie położone pomiędzy Moskwą a Berlinem „skrwawionymi” – w okresie II wojny światowej przetaczały się przez nie kolejne niewysłowione tragedie o różnej skali, które przyniosły śmierć rodzinom Ireny i Hanny.

Współpraca: Gazeta SGH.