W okresie międzywojennym wyjazd do Londynu to była wielka wyprawa samolotem i statkiem, która trwała 48 godzin i drogo kosztowała. Dlatego też stosunkowo niewielu naszych uczonych miało możliwość przyjazdu do tego wielkiego miasta nad Tamizą, a w tym czasie również wielkiego portu transoceanicznego.
Tym niemniej niektórzy z nich docierali do słynnej London School of Economics and Politics i innych ośrodków naukowych. Jednym z takich naukowców był inżynier Henryk Regulski (1903–1986) – adiunkt w Instytucie Technologii SGH, wykładowca technologii w latach 1934–1939, zaznajamiający studentów z organizacją produkcji w dużych przedsiębiorstwach przemysłowych. Inżynier przebywał w Londynie w sierpniu 1935 r. Do SGH wysłał widokówkę. Na odwrocie napisał: „Dziękuję za nadesłane pieniądze. Przesyłam wszystkim najserdeczniejsze pozdrowienia”. Takie kiedyś, a nawet jeszcze do niedawna panowały zwyczaje.
Pocztówka nadana przez inżyniera przedstawia British Museum – jedną z największych i najsłynniejszych galerii świata, posiadającą nie tylko dzieła wielkich mistrzów (malarzy, rzeźbiarzy, grafików), ale także wyjątkowo cenne i unikatowe zbiory archeologiczne i etnograficzne. Rozległe Imperium Brytyjskie pozyskiwało je przez długie lata, a możliwości miało naprawdę imponujące. Przyjrzyjmy się nieco tej czarno-białej widokówce. Zaskakuje brak samochodów i turystów – 1935 r. to czas, gdy na ulicach nie było zbyt tłoczno. Na rynku oferowano stosunkowo niewiele towarów, ale za to dobrej jakości. Wyroby przemysłowe służyły nabywcom przez wiele lat. Procesem produkcji kierowali inżynierowie technolodzy, tacy jak Henryk Regulski, a nie księgowi zarządzający wartością przedsiębiorstwa, dbający przede wszystkim o szybkość obrotów i stopę zysku. Transportowano zatem niewiele, port w Londynie – położony w głębi lądu – obsługiwał stosunkowo małe statki wpływające do niego Tamizą, następnie towary rozwożono lub dowożono, korzystając z wozów konnych. Samochody stanowiły rzadkość. Na pocztówce wysłanej przez inżyniera Regulskiego nie widać również przechodniów, ponieważ bardzo wielu Anglików nie miało żadnego interesu, by docierać do stolicy. Żyli, pracowali i wiedli względnie dostatnią i spokojną egzystencję w miastach i miasteczkach rozrzuconych po całej Anglii. Produkcja i usługi rozwijały się równomiernie, ponieważ nikt jeszcze nie wpadł na pomysł przeniesienia ich do Chin i gdzie indziej. Na pocztówce nie widać też tłumów turystów. Czasy masowej i taniej turystyki miały dopiero nadejść. Powstaje zatem pytanie, dlaczego inżynier przysłał właśnie widoczek ukazujący British Museum, skoro Londyn stanowił tylko jeden z etapów jego wielkiej podróży po Europie Zachodniej. Do tego muzeum docierało bardzo wielu uczonych ze względu nie tylko na unikalne zbiory, ale także wielką i zasobną bibliotekę, z której korzystali w tym czasie (w drugiej połowie lat trzydziestych) m.in. Tadeusz Grzebieniowski (1894–1973), wykładowca angielskiego w SGH w latach 1928–1939, oraz ekonomista Jan Drewnowski (1908–2000).
Tadeusz Grzebieniowski w czasie I wojny światowej służył w Legionach Polskich Józefa Piłsudskiego. W latach dwudziestych spędził sporo czasu w koloniach angielskich, chcąc lepiej poznać potoczny język angielski, a nie tylko ten wykładany na wydziałach filologii angielskiej. Jan Drewnowski to przedstawiciel już młodszego pokolenia. Wiedzę i wyższe wykształcenie zdobył w niepodległej Polsce. Robił błyskawiczną karierę naukową. Pracował i wykładał w SGH, ale prace magisterską, doktorską i habilitacyjną napisał w bibliotece British Museum jeszcze przed wybuchem II wojny światowej.
Nadszedł sierpień 1939 r. Grzebieniowski i Drewnowski przebywali w tym czasie w Londynie na wyjeździe naukowym, ale na wieść o pakcie Ribbentrop–Mołotow zawartym 23 sierpnia i groźbie wybuchu wojny postanowili natychmiast wracać do kraju. Obaj byli ludźmi honoru, a ludzie honoru zawsze zachowują się właściwie, czyli wracają do ojczyzny, gdy jest w potrzebie, a nie lękliwie „unoszą głowy” za granicę. Już w dniu 26 sierpnia obaj dżentelmeni wylądowali na lotnisku na Okęciu. Podporucznik Tadeusz Drewnowski walczył w kampanii wrześniowej, dowodząc plutonem. Został ranny. Później dostał się do niewoli niemieckiej. Przetrwał pięć lat w oflagach (skrót od Offizierslager) – niemieckich obozach jenieckich przeznaczonych dla internowanych oficerów.
Profesor Jan Drewnowski pracował i wykładał w SGH, ale prace magisterską, doktorską i habilitacyjną napisał w bibliotece British Museum jeszcze przed wybuchem II wojny światowej
Tyle na razie reminiscencji historycznych. Powróćmy jednak do dzisiejszego Londynu. Nadchodzą wakacje. Pandemia zwolna przemija. Powracają możliwości wyjazdów i dłuższych pobytów zagranicznych. Najlepiej zwiedzać Londyn (nadający się do tego wprost idealnie!) jak flaneur – osoba lubiąca krążyć i kontemplować miejsce, w którym akurat się znajduje, obojętnie, czy jest to jej stałe miejsce zamieszkania, droga do pracy, czy miejsce czasowego pobytu związane: z delegacją, konferencją, ze szkoleniem, stypendium, z działalnością charytatywną, wolontariatem, wyjazdem na jakąś misję. Flaneur lubi czytać, czasem fotografować, nade wszystko chłonąć otaczającą go rzeczywistość. Wie mniej więcej, gdzie się znajduje i na co patrzy, ale nie musi być żadnym znawcą historii czy sztuki. To po prostu osoba inteligentna, wrażliwa, obdarzona zmysłem obserwacji. Wszystko ją cieszy, najprostsza czynność w życiu, choćby zwykła codzienna droga do pracy, która wcale nie musi być trasą najszybszą ani najkrótszą, ale za to pełną ciekawych rzeczy napełniających takiego osobnika albo osobniczkę radością życia i odczuwania. A jak się dobierze para flaneurów, to już po prostu bajka pod każdym względem!
W Londynie jest mnóstwo miejsc znanych z setek przewodników. Kto chce je zobaczyć, łatwo do nich trafi. W tym historyczno-wakacyjnym artykule proponuję dwie trochę nietypowe trasy.
Pierwsza z nich to spacer wzdłuż Tamizy w zachodnim Londynie (w drugiej strefie metro), w okolicy mostu Hammersmith. Cicho tu, przyjemnie i kameralnie. Człowiek natychmiast zapomina, że znalazł się w wielkiej metropolii. I dobrze.
Druga trasa to przejazd linią napowietrzną londyńskiego metro Docklands Railway Line. Pociągi tej linii otwartej w 1987 r. są sterowane tylko przez komputery i nie ma w nich maszynistów. Przy odrobinie szczęścia możemy usiąść na miejscu maszynisty i cieszyć oczy widokami niedostępnymi dla innych podróżnych. Dla pewności jednak w każdym składzie jest konduktor, który w razie zaistnienia nieprzewidzianej sytuacji może nas przeprosić i zająć miejsce maszynisty. W ten sposób uratuje siebie i pozostałych pasażerów. Kiedyś pod tą linią istniały prawdziwe doki i cumowały statki. Po dokach pozostała już tylko nazwa – Dockland. W roku 1942 Niemcy dokonali wielkiego nalotu na londyński port, który po ataku już się nie podniósł ze zniszczeń. Dzisiejszy Dockland to głównie dzielnica biurowców, kanałów, napowietrznej linii metro i kładek dla pieszych. Przeciętnych turystów raczej tu niewielu, bo biurowce i kanały mają oni u siebie, w krajach, z których przybyli. My jednak nie jesteśmy przecież przeciętni. Należy zatem wsiąść na stacji Bank (znajdującej się w londyńskiej City rządzącej z tego miejsca całym światem, nawet nowojorską Wall Street) i przejechać, a raczej przelecieć nad dokami. Jak nam się coś spodoba, to wysiadamy na najbliższej stacji, podchodzimy do tego miejsca, a następnie znów wsiadamy do kolejki. W ten sposób przejedziemy nad Tamizą i dotrzemy do końcowej stacji Lewisham. W Lewisham przesiadamy się do miejskiej kolejki zintegrowanej doskonale z metro, ale formalnie do niej nienależącej. Z Lewisham nasza trasa wiedzie przez Catford → Lower Sydenham → New Beckenham → Clock Ho → Elmers End → Eden Park → West Wickham → Hayes.
W Hayes wysiadamy i wędrujemy po West Wickham, gdzie w latach 1980–2000 mieszkał wspomniany już prof. Jan Drewnowski, który pracował po wojnie w SGPiS, ale ostatecznie wybrał życie na emigracji politycznej. Jego towarzysz podróży z sierpnia 1939 r., prof. Tadeusz Grzebieniowski, w czasie okupacji działał w konspiracji, a w PRL został znanym anglistą, wykładowcą Uniwersytetu Łódzkiego, autorem wielu słowników. Nadawca kartki pocztowej, inżynier Henryk Regulski, przeżył wojnę w Warszawie, uczył chemii na tajnych kompletach, gimnazja Niemcy bowiem zamknęli, a po wojnie (w latach 1945–1949) pracował jeszcze w łódzkiej filii SGH. Ostatecznie, podobnie jak Grzebieniowski, został wykładowcą na Uniwersytecie Łódzkim i dydaktykiem zajmującym się metodologią nauczania chemii w szkołach średnich. Inżynier Regulski był przez wiele lat redaktorem naczelnym czasopisma „Chemia w Szkole”. Chemia w szkole, ale za to duch wielki u tych, którzy lubią wędrować z dala od utartych szlaków.
DR PAWEŁ TANEWSKI, starszy kustosz dyplomowany, Biblioteka SGH