Biblioteka SGH po powstaniu

Biblioteka SGH

Strzępy wspomnień

Październik 1944 roku. Warszawa skapitulowała. Ustały strzały i detonacje. Ucichła ostatnia pieśń, z którą przemaszerował idący A1. Niepodległości do niemieckiej niewoli oddział powstańczy. Wokół pusto. Puste stoją Staufer Kaserne. Stacjonujący tam dotychczas oddział formacji SS wymaszerował podobno na front zachodni. Straszy opuszczeniem gmach szkolny od ulicy Rakowieckiej, w którym mieszczą się akta państwowe dwudziestolecia.  W czasie powstania Niemcy urządzili tu stajnie. Puste jest więzienie, wokół puste wypalone domy. Nigdzie żywego ducha. Wszystkich mieszkańców stałych i przygodnych wypędzono z terenu. Puste ulice. Od czasu do czasu widać tylko gromadę ludzi z łopatami, idą gdzieś kopać okopy pod eskortą niemieckich żołnierzy. Na całym terenie szkoły i sąsiednim zostaliśmy samotrzeć – oficjalnie jako opiekunowie zbiorów bibliotecznych.

Było lato kiedy przyszliśmy na teren Szkoły, aby pozostać na długie tygodnie. Teraz jest jesień. Nadchodzi zima. Trzeba pomyśleć o ciepłym ubraniu i o zapasach na zimę. Z porzuconej przez mieszkańców garderoby kompletuję ubranie i bieliznę. Opuszczone ogródki działkowe dostarczają warzyw i ziemniaków. W kotłowni hodują się króliki – należy pomyśleć o pożywieniu dla nich na zimę. Na terenie nie ma studni a wodociągi od dawna nie dostarczają wody – trzeba więc gromadzić zapas deszczówki. Nieczynne centralne ogrzewanie należy zastąpić żelaznym piecykiem. W budynku nie ma przewodów kominowych, a więc rury od pieca trzeba wypuścić przez okno. Coprawda gdy będziemy palić w piecu, to wychodzący przez okno dym zdradzi naszą obecność. Ale trudno… Czy to wszystko jest jednak potrzebne? Czy uda się nam pozostać na miejscu? Czy nie wypędzą nas tak jak innych, a budynek i zbiory nie zostaną się pastwą płomieni? Pytania te nieustannie nas dręczą. Rychło wszystko się wyjaśnia. 26 października pojawia się na terenie konny patrol „blacharzy” (żandarmeria polowa). Zdradził nas dym, który wydostawał się z komina tak kunsztownie wprawionego w okno. Żadne pertraktacje nie pomagają. Nie skutkują oświadczenia, nie poparte dostatecznymi papierami, że jesteśmy opiekunami dobra państwowego Rzeszy Niemieckiej. Wypędzają nas z Warszawy.

W drodze do pruszkowskiego Dulagu „urywam się”.

4 listopada odnajdują mnie koledzy bibliotekarze w Ożarowie. Mam się stawić w Pruszkowie, gdzie z ramienia RGO organizuje się akcję ratownictwa dóbr kulturalnych. Wchodzę do ekipy, która zajmie się ratowaniem zbiorów bibliotecznych. 5 listopada jestem w Warszawie i od tego dnia codziennie przyjeżdżać tu będziemy z Pruszkowa. Gdy przyjechaliśmy na Rakowiecką dogorywał budynek frontowy, gdzie mieściły się archiwa: budynek biblioteczny stał cały. Widać było w nim tylko akcję szabrowników.

Mamy więc ratować zbiory. Ratować to chyba wywozić. Ale dokąd? Wywozić na teren G.G.? Niemcy się nie godzą. Mamy ładować do pociągów i wysyłać do Niemiec, do nieznanych miejscowości. Czy stamtąd jednak zbiory wrócą, czy nie ulegną w drodze zniszczeniu? Trzeba szukać możliwości umieszczenia zbiorów na terenie G.G. Nic nie wychodzi z rozmów o umieszczenie zbiorów w podziemiach kościoła w Żbikowie. Aby wywieźć gdzieś dalej trzeba pieniędzy na najęcie samochodu. Jadę do Częstochowy, gdzie przebywa część kolegów, profesorów szkoły. Obiecują mi pieniądze. Istnieje możliwość ulokowania części zbiorów w klasztorze na Jasnej Górze. Miejsce dobre. Niema oczywista mowy o wywiezieniu całej biblioteki – najwyżej 10-15 tysięcy tomów najcenniejszych i najważniejszych pozycji.

Po powrocie do Warszawy zabieram się do wybierania książek i do pakowania ich w worki. Robota ciężka, bo w magazynach zimno, a ręce marzną przy wybieraniu książek. Worki z książkami znosi się na dół skąd łatwo i prędko załadować je będzie można na samochody. Już wszystko gotowe. Należy decydować się – wywozić czy jeszcze czekać. Rozstrzygają wydarzenia. 14 stycznia do Warszawy nie jedziemy. Okazuje się, że rozpoczęła się radziecka ofenzywa. Od południa słychać niemilknący pomruk artylerii. Z Pruszkowa w panice uciekają Niemcy. Nareszcie.

18 stycznia. Piękny zimowy dzień. Wracam do wyzwolonej Warszawy. Wraz ze mną ciągną do rodzinnego miasta warszawiacy. Idę pełen niepokoju. Czy zostało co na Rakowieckiej? Czy jest poco wracać? Idę przez wyludnione miasto – ul. Wawelska, Aleja Nieodległości. Nic jeszcze nie widać, bo zasłaniają drzewa. Chyba jednak biblioteka stoi, inaczej bowiem widać byłoby osmalone drzewa…. Przez rozwalony płot wchodzę na teren. Szyby w oknach są, nie widać śladów pożaru, a więc nie spalony. Wchodzę do budynku – przy drzwiach leżą przygotowane do wywiezienia worki z książkami. W gmachu są już szabrownicy. Z zawiedzionymi minami wychodzą, patrząc podejrzliwie na intruza.

Bierzemy się do pracy. 25 lutego biblioteka udostępniona będzie czytelnikom. Wkrótce po tym rozpoczną się zajęcie w Szkole.  


ANDRZEJ GRODEK

Źródło: Grodek A., Biblioteka SGH po powstani. Strzępy wspomnień, w: Gazeta Młodego Ekonomisty 1956, nr 2., s. 3. Zapis zgodny z oryginałem.