Anioł SGH

Rzeźba anioła symbolizującego wolność (motyw często występujący w sztuce sakralnej), zdobiąca ambonę w kościele pod wezwaniem Najświętszego Zbawiciela przy placu o tej samej nazwie, w pobliżu stacji Metro Politechnika, a więc całkiem blisko nas, fot. PAWEŁ TANEWSKI

Historia uczelni dokonuje się tu i teraz

Historia Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie dokonuje się tu i teraz. Jesteśmy jej współtwórcami i świadkami.
Nazwa uczelni jest bardzo adekwatna w stosunku do rzeczywistości społecznej i gospodarczej, w której funkcjonuje. Mamy więc w kraju handel i produkcję przemysłową, opanowane w dużym stopniu przez międzynarodowe korporacje. Jak z tą produkcją będzie w najbliższej przyszłości, to jeszcze do końca nie wiadomo, gdyż dążenie do klimatycznej neutralności może spowodować jej likwidację bądź przeniesienie do państw, które żadnej polityki klimatycznej nie prowadzą i najprawdopodobniej prowadzić nie będą, za to nie mają nic przeciwko temu, żeby ich potencjalni konkurenci likwidowali swoje gospodarki. Do tego dochodzą jeszcze rodzima produkcja rolnicza, produkcja małych i średnich przedsiębiorstw, usługi i gdzieniegdzie rzemiosło (niestety, w wielu przypadkach upadające). Nazwa uczelni jest więc bardzo dobra, bo jakiś handel zawsze będzie funkcjonował, w skrajnych sytuacjach choćby pokątny lub naręczny. Podobnie było i przed II wojną światową. Mieliśmy w II Rzeczypospolitej nieco produkcji przemysłowej, dławionej wysokim kursem złotego i zabójczymi podatkami. W tej sytuacji ani eksport, ani rynek krajowy nie mógł się rozwijać, bo nie miał do tego podstaw. Za to panoszyły się monopole, kartele i syndykaty, krajowe i międzynarodowe, które rujnowały przeciętnego nabywcę zapałek, cukru, nafty, benzyny, węgla, wyrobów metalowych. Jakiś handel musiał być, choćby dumpingowy eksport, więc była i Wyższa Szkoła Handlowa, a od 1933 r. (kiedy nasz kraj przeżywał największe kryzysowe załamanie gospodarki) – Szkoła Główna Handlowa. Historia tej ostatniej dobiegła końca w 1949 r., gdy powstała Szkoła Główna Planowania i Statystyki. I znów mieliśmy wielkie szczęście do nazwy uczelni.

Gospodarka socjalistyczna, którą SGPiS współtworzyła, opierała się bowiem na planowaniu i statystyce. Centralne władze planowały, plan docierał do przedsiębiorstw, a te składały sprawozdania statystyczne na podstawie rozbudowanej statystyki i rachunkowości, kreując nieraz odpowiednie dane. Gdy w 1990 r. „dogorywał” dawny system socjalistyczny, ówczesne władze uczelni zwróciły się do pracowników z inicjatywą zaproponowania nowej nazwy dla naszej szkoły. Padały różne propozycje, wśród nich Szkoła Główna Gospodarstwa Narodowego. Trudno nie dostrzec podobieństwa ze Szkołą Główną Gospodarstwa Wiejskiego, zlokalizowaną w okresie międzywojennym i w latach PRL w naszym najbliższym sąsiedztwie, po drugiej stronie alei Niepodległości, gdzie planowano utworzenie rozległego miasteczka akademickiego sięgającego aż po Plac Narutowicza i Ochotę, z czego nic nie wyszło, gdyż SGGW, zwana Akademią Rolniczą, ostatecznie opuściła Mokotów, lokując się na Natolinie. Dziś wędrując ulicą Rakowiecką, możemy jedynie podziwiać historyczny napis na zabytkowym frontonie jednego z budynków tej uczelni: Szkoła Główna Gospodarstwa Wiejskiego, ale dobre i to. Propozycja utworzenia Szkoły Głównej Gospodarstwa Narodowego, w miejsce SGPiS, przepadła w 1991 r. Nie była to jednak propozycja nowa. Taka nazwa naszej uczelni funkcjonowała około 1946 r. Można ją znaleźć na drukach uczelnianych z tego okresu, przechowywanych m.in. w teczkach osobowych studentów, którzy w tym czasie akurat trafili do SGH. Samo pojęcie gospodarki narodowej jawi się, przynajmniej niektórym niby to ekonomistom, jako bardzo anachroniczne i nieprzystające do rzeczywistości w globalnym świecie. Tyle o nazwie naszej szkoły, która w przyszłości może się jeszcze zmienić, nic bowiem nie jest dane albo nadane raz na zawsze – zmieniają się nazwy ulic, miast, państw, więc uczelni także.

na zdjęciu: ozdobna metaloplastyka nad drzwiami głównymi, budynek A oraz grafika umieszczona na tablicy poświęconej pamięci założyciela Wyższych Kursów Handlowych – Augusta Zielińskiego, budynek A

Ozdobna metaloplastyka nad drzwiami głównymi, budynek A oraz grafika umieszczona na tablicy poświęconej pamięci założyciela Wyższych Kursów Handlowych – Augusta Zielińskiego, budynek A.

Równie ważną rolę odgrywa godło uczelni, które w swojej zasadniczej wymowie nie zmienia się od ponad stu lat, kiedy kursy handlowe przemieniły się w Wyższą Szkołę Handlową. Jest nim płynący pod pełnymi żaglami statek handlowy. Zmieniają się za to kurs, który obiera, i jego wygląd. W latach dwudziestych ubiegłego wieku żaglowiec płynął ze Wschodu na Zachód, ale już w latach trzydziestych, i tak jest do tej pory, podąża z Zachodu na Wschód. Ma to swoją wymowę i historyczną, i bardzo aktualną. Kurs z Zachodu na Wschód symbolizuje dawną wymianę handlową dokonywaną przez Gdańsk i inne miasta hanzeatyckie, kiedy nastąpił i pogłębił się dualizm w rozwoju gospodarczym Europy. W zachodniej Europie zaczęła się rozwijać masowa produkcja dóbr przemysłowych, przeznaczonych także na wywóz, i narodził się kapitalizm, a na Wschodzie wszystko jakby pozostało bez zmian – kwitła produkcja rolnicza i w najlepsze trwał feudalizm. Obie te części Europy wzajemnie się dopełniały, ktoś bowiem np. potrzebował wyrobów żelaznych i w zamian oferował zboże, które płynęło Wisłą do spichrzów nad Motławą. W sensie społecznym i politycznym Zachód był bardziej postępowy, a Wschód oczywiście konserwatywny, co też stanowiło istotne dopełnienie istniejącego porządku w Europie. Aktualna wymowa tego kursu z Zachodu na Wschód jest bardzo konkretna. Od lat trzydziestych ubiegłego wieku w całej pełni – pomimo zmian nazwy naszego statku, nawet w latach SGPiS – jesteśmy jakby częścią Zachodu. Z tego kierunku docierają do nas główne prądy, idee i obce kapitały. Ten kurs można oczywiście zmienić, np. z Północy na Południe, co – w sensie politycznym i ekonomicznym – mogłoby symbolizować koncepcję Trójmorza albo Międzymorza. Nabrała ona szczególnej aktualności wobec toczącej się wojny w Ukrainie i możliwych zmian w geopolityce europejskiej i światowej. Wtedy widzielibyśmy nasz statek jakby dopiero co wyłaniający się zza linii horyzontu, w pięknym ujęciu płynący wprost na nas. Już raz taki kurs przybrał – w 1925 r., gdy wzniesiono Budynek A, tyle że vis-à-vis znajdowało się akurat czynne więzienie, słynny zakład karny przy ulicy Rakowieckiej. Dziękuję za taki „port docelowy”, ale o tym może przy innej okazji. Zdecydowanie gorszy, przynajmniej ze względów psychologicznych, byłby kierunek z Południa na Północ. W takim przypadku obserwowalibyśmy tylko rufę statku. Nasz żaglowiec oddalałby się od nas, a może uciekał, gdzieś w siną dal. Niedoczekanie! Jednak jest jeszcze najgorsza możliwość. Nasz statek, w wyniku działania potwornych sił z Zachodu i Wschodu, znalazłby się w „oku cyklonu” i nie wiadomo, czy ktokolwiek by przetrwał. Warto, żeby mieli to na uwadze „sternicy” i „kapitanowie” naszego żaglowca i naszego państwa. Miejmy nadzieję, że do tego nie dojdzie.

Teraz kształt statku. Najładniejszy jest na tablicy pamiątkowej zamieszczonej w Budynku A w 1949 r., czyli dwa lata po jego odbudowie ze zniszczeń wojennych, gdy szkoła była jeszcze SGH, a nie SGPiS. Obecne godło to rysunek żaglowca z pieczęci uczelni z lat dwudziestych ubiegłego wieku. Kadłub przypomina kłodę drewna unoszącą się na wodzie, do której jakimś cudem przyczepiono maszty z żaglami. To nie tyle żaglowiec, ile raczej ratunkowa tratwa. Sprawę „ratuje” widoczna rufa, tyle że ją i burtę widzimy na wprost, co przeczy elementarnym pojęciom perspektywy. Tak oko ludzkie nigdy nie widzi, chyba że mu wszczepią jakieś chipy (albo do mózgu). To godło kiedyś, na początku lat dziewięćdziesiątych, bardzo skrytykowano w „Gazecie SGH”, ale za to zasugerowano zaprojektowanie naprawdę ładnego klasycznego żaglowca. I na tym się skończyło, więc cieszmy się tym godłem, jakie mamy, traktujmy je z należytym szacunkiem i prezentujmy możliwie najczęściej. Uczelnia powinna też pomyśleć, żeby jakiś wielki kontenerowiec nazwać jej imieniem. Taki statek powinien posiadać kajuty dla pasażerów, w tym różnych obieżyświatów, w pierwszej kolejności pochodzących oczywiście z SGH. Swego czasu pływał pod polską banderą M/S „Uniwersytet Warszawski”, należący do Polskiej Żeglugi Morskiej. Statku tego dawno już nie ma. Ciekawe, czy Uniwersytet Warszawski przechowuje po nim jakieś pamiątki.

Teraz rzeczy najważniejsze, które zdarzyły się w naszej najnowszej historii. Na początku lat dziewięćdziesiątych pojawił się pomysł sprywatyzowania szkoły. Kolejną wielką koncepcją, polegającą na zasadniczym zreformowaniu uczelni, było przeorganizowanie Szkoły Głównej Handlowej na zespół kilku szkół ją tworzących, na wzór np. Uniwersytetu Londyńskiego, w którego skład wchodzi słynna London School of Economics. Propagowano m.in. Szkołę Nauk Społecznych czy Szkołę Ekonomii i inne. Obu projektów nie zrealizowano, gdyż nie zyskały wystarczającego poparcia wśród pracowników. W zmian za to mamy, zgodnie z krajowymi i międzynarodowymi normami, punktację osiągnięć naukowych, akredytację kierunków kształcenia i algorytmy, według których zarządza się uczelnią i przydziela środki. Najnowsze osiągnięcie w tej dziedzinie, forsowane od kilku lat, to parametryzacja. To wszystko ma zapewnić wysoką jakość kształcenia. Tak naprawdę są to jedynie środki i narzędzia, a jakość kształcenia zależy przede wszystkim od studentów i pracowników naukowo-dydaktycznych uczelni.

Już na etapie szkoły podstawowej, a na pewno średniej, wyraźnie można rozróżnić uczniów, którzy lubią się uczyć i dostawać dobre stopnie, i uczniów chcących wiedzieć. Dla nich stopnie, a w przyszłości i inne nagrody, nie mają tak wielkiego znaczenia. Podział ten pogłębia się wśród studentów, a z całą ostrością występuje wśród kadry naukowo-dydaktycznej. Jedni się uczą i potem uczą innych, inni zdobywają wiedzę. Ci pierwsi, pomimo doktoratów i habilitacji, to nauczyciele akademiccy. Ci drudzy to prawdziwi uczeni – umiejący myśleć w sposób niestereotypowy i mający odwagę wywrócić wszystko do „góry nogami”, a może po prostu postawić z „głowy na nogi” i w ten sposób przywrócić właściwy porządek rzeczy. Nie ma co ukrywać, często ponoszą oni konsekwencje swoich postaw, a czasem w ogóle zostają wyeliminowani z głównego nurtu nauki, tyle że ten nurt to zazwyczaj tylko powielanie utartych schematów i poglądów, a niekiedy po prostu „główny ściek”.  

Ludzie pożądają różnych rzeczy – najczęściej władzy, pieniędzy i osoby płci przeciwnej. Rzadziej, ale też często, zwłaszcza u tych ambitniejszych i robiących rozmaite kariery, występuje nasilająca się potrzeba uznania, sławy, zaszczytów i orderów, co zasadniczo jest tożsame z władzą i pieniędzmi. Wśród tych rozpowszechnionych pragnień występują również pożądanie wiedzy, wielka ciekawość świata i ludzi (czasem, niestety, niezdrowa ciekawość), charakterystyczna nie tylko dla największych uczonych, ale także dziennikarzy, pisarzy, twórców kultury. W szkole i w życiu potrzebni są i przeciętni na swój sposób uczniowie i nauczyciele, i wybitne indywidualności twórcze. Jedni i drudzy muszą pamiętać, że potrzebują ascezy. Słowo to można różnie interpretować i w różny sposób stosować w życiu. Najogólniej rzecz ujmując, chodzi o to, aby poprzez swego rodzaju wyrzeczenia (albo przemyślaną kalkulację) koncentrować się na rzeczach w życiu najważniejszych, nie rozdrabniać swojego talentu, nie tracić czasu, sił i pieniędzy na rzeczy zbędne. Czas, a wraz z nim statek naszej uczelni, płynie szybko.

Przede wszystkim należy pamiętać, że ekonomiści nie tworzą gospodarki, a jedynie ją badają. Gospodarkę tworzą przedsiębiorcy, podobnie jak literatury nie tworzą językoznawcy i literaturoznawcy a pisarze, którzy są obdarowani talentem i którzy mają w sobie tyle siły i determinacji, by go nie zmarnować. Ekonomiści natomiast, poprzez swoje badania i propozycje rozwiązań różnych problemów, mogą się przyczyniać do powstania warunków sprzyjających rozwojowi gospodarczemu i społecznemu, ale mogą też doprowadzić, zwłaszcza wynajęci ekonomiści, do głębokich kryzysów i katastrof gospodarczych, grożących zagładą całych narodów. Człowiek jest stworzeniem wolnym i jako wolna jednostka podejmuje świadome decyzje.

Jedno z haseł na 100-lecie SGH brzmiało: „I Bóg stworzył Szkołę Główną Handlową”. Wierzę, że stworzył ludzi, którzy powołali i rozwijali uczelnię. Miałbym jednak pewne wątpliwości co do samego bezpośredniego aktu stworzenia przez Opatrzność SGH.

A może istnieje Anioł Stróż SGH? Jeśli istnieje, to ma chyba sporo pracy. Ciekawe, czy w razie jakiegoś kataklizmu dziejowego znalazłoby się na pokładzie naszego uczelnianego żaglowca wystarczająco dużo sprawiedliwych mężów i kobiet, wartych ocalenia siebie i innych.


dr PAWEŁ TANEWSKI, starszy kustosz dyplomowany, Biblioteka SGH

Niniejszy tekst został napisany na podstawie artykułów zamieszczonych w archiwalnych numerach „Gazety SGH”. Ponieważ Autor pozwolił sobie na dość swobodną interpretację zawartych w nich treści, zdecydował o niepodawaniu nazwisk autorów. Ze względu na ograniczone ramy artykułu wielu wątków nie poruszył, np.: dyskusji wokół sprowadzenia do kampusu SGH jednego z warszawskich pomników Stefana Starzyńskiego; doktoratów honoris causa naszej uczelni, które nadano wielu osobom; zagadnień związanych z modernizacją uczelni, inwestycjami, zmianami w organizacji i dydaktyce.