Polska po pandemii z gospodarką zamkniętą? Dr Piotr Maszczyk: „To nieracjonalna i niekorzystna idea”

Z drem Piotrem Maszczykiem z Kolegium Gospodarki Światowej rozmawiamy o pojawiającej się w debacie publicznej idei przekształcenia Polski – po pandemii – w gospodarkę zamkniętą. Czy autarkia jest możliwa, racjonalna i jak na ten pomysł zareagowałby XIX wieczny popularyzator teorii korzyści komparatywnych David Ricardo?

Magdalena Święcicka: – W mediach pojawiają się wezwania do uniezależnienia się gospodarki polskiej po pandemii od wymiany zagranicznej, w szczególności tej z Chinami. Czy taki plan jest pana zdaniem możliwy do zrealizowania?

Dr Piotr Maszczyk: – Wszystko zależy od tego jak zdefiniujemy uniezależnienie, ponieważ całkowite zamknięcie gospodarki, czyli to, co się nazywa autarkią gospodarczą, wydaje mi się po prostu niemożliwe. A nawet jeżeli byłoby możliwe, to jest to absolutnie niewskazane. Oznaczałoby to bowiem drastyczne obniżenie poziomu życia obywateli w Polsce, wzrost cen i zmniejszenie, lub nawet uniemożliwienie dostępu do wielu artykułów. W związku z tym, nawet jeżeli można by było sobie wyobrazić sytuację kompletnej autarkii gospodarczej, czyli realizowanie północnokoreańskiej doktryny politycznej dżucze w Europie w XXI wieku, to jest to absolutnie niewskazane i szkodliwe dla gospodarki.

Większość teorii dotyczących ekonomii międzynarodowej, wskazuje na korzyści z handlu zagranicznego, oczywiście przy założeniu symetrycznych relacji gospodarczych (żaden z krajów nie ma uprzywilejowanego dostępu do rynku kraju drugiego). Jeżeli bowiem rozmawiamy o realnie istniejącej gospodarce, w której ewentualne bariery celne są ograniczane w ramach porozumień międzynarodowych, to handel jest korzystny.

Handel przede wszystkim pozwala na specjalizację, osiąganie korzyści skali, czyli dużego wolumenu produkcji, dzięki czemu koszty maleją. Dodatkowo, z wymianą handlową łączą się korzyści komparatywne, czyli teoria sformułowana jeszcze w XIX wieku (dokładniej w książce pt.: „On the Principles of Political Economy and Taxation” z 1817 r.) przez Davida Ricardo.

Co by pan zatem odpowiedział zwolennikom autarkii, których głos coraz mocniej przebija się w debacie publicznej?

– Powtórzę: handel przynosi korzyści wszystkim stronom, a nawoływanie do autarkii jest moim zdaniem nieracjonalne. Szczególnie jeśli spojrzymy na ostatnie 30 lat historii gospodarczej Polski, gdy m. in. dzięki otworzeniu gospodarki osiągnęliśmy tak spektakularne wyniki w zakresie wzrostu gospodarczego. Gospodarka w szybkim tempie ewoluowała, a dzięki importowi w domach Polaków pojawiły się dobra wcześniej reglamentowane, trudno dostępne, uchodzące u schyłku lat 80. ubiegłego wieku za luksusowe. Przykładem niech będą cytrusy, które w okresie PRL widzieliśmy kilka razy w roku (przede wszystkim jako nieodłączny element tzw. „zakładowych” paczek świątecznych dla dzieci). Gdyby nie zmiana ustroju 30 lat temu, nie mielibyśmy obecnie powszechnego dostępu do towarów z całego świata, których uprawa, pozyskiwanie lub produkcja jest w Polsce niemożliwa.

Otwartość na handel międzynarodowy, który również Polsce – jako eksporterowi dóbr – przynosi olbrzymie dochody, stanowi clue dynamiki rozwoju Polski po 1989 roku. Obecnemu konsumentowi nawet nie przyjdzie na myśl, że w sklepie mogłoby zabraknąć bananów czy pomarańczy, nie wspominając o surowcach energetycznych (ropa naftowa, gaz), których wydobywamy w Polsce ilość dalece niewystarczającą w stosunku do potrzeb. Ścisła autarkia byłaby ogromnym i trudnym do uzasadnienia krokiem wstecz w stosunku do wypracowanych modeli i porozumień o międzynarodowej wymianie dóbr, jak dotąd skutecznej i owocnej dla wszystkich zainteresowanych stron.

Produkowanie wszystkiego w kraju, czy tzw. niezależność gospodarcza jest obecnie ideą utopijną, bardzo niekorzystną tak dla gospodarstw domowych, jak i przedsiębiorstw importujących surowce do swojej produkcji.

Mówi się, aby koncepcję gospodarki zamkniętej realizować, ale tylko w pewnych strategicznych sektorach.

– Utrzymywanie strategicznych sektorów – zakładów przemysłowych, zbrojeniowych, krytycznych elementów infrastruktury, już jak najbardziej można sobie wyobrazić i uznać za zasadne. Zwróćmy jednak uwagę, że to się w gruncie rzeczy dzieje. Wiele krajów utrzymuje swój przemysł zbrojeniowy, czyli nie kupuje broni od swoich potencjalnych przeciwników. Taka sytuacja ma miejsce również w Polsce. Przykładem jest Gazoport w Świnoujściu, który ma uniezależnić nas od dostaw gazu z Rosji, zapewniając możliwość dostaw surowca z innego źródła. Obecna epidemia COVID-19 sprawiła, że redefiniowaliśmy pojęcia tego, co jest krytycznym elementem gospodarki, pozwalającym na jej utrzymanie „w ruchu” czy troskę o zdrowie publiczne. Nagle okazało się, że np. jeśli pewne medykamenty, niezbędne do walki z chorobą są wytwarzane przede wszystkim w Chinach (np. Paracetamol), a reszta świata jest w tej chwili uzależniona od dostaw tego leku, pierwsze co przychodzi na myśl, to potrzeba przynajmniej częściowego przeniesienia produkcji farmaceutycznej do Polski, albo przynajmniej do krajów członkowskich UE. Jest to naturalne. Dlatego możliwość krajowej produkcji, np. komponentów medycznych może być uznana za strategiczny sektor, szczególnie po doświadczeniach związanych z obecną sytuacją epidemiczną.

Sytuacja szerzenia się epidemii obnażyła ogromną zależność Europy i świata od Chin, brak magazynowania kluczowych dla gospodarek poszczególnych państw zasobów. Czy pana zdaniem takie uzależnienie to błąd? Czy w warunkach europejskich (relatywnie wysokie koszty pracy i surowców) tak silna współpraca z Chinami była i nadal będzie konieczna?

– Przy obecnych preferencjach konsumentów i funkcjonującym modelu gospodarczym, trudno sobie wyobrazić uniezależnienie się od Chin z kilku powodów.

Po pierwsze, konsumenci są przyzwyczajeni do konsumpcji pewnego rodzaju towarów, których nie produkujemy lub nie jesteśmy w stanie wytworzyć przy koszcie porównywalnym z importem. Mając tę wiedzę wkroczyliśmy w epokę szerokiej wymiany handlowej po 1989 r. Obecnie liczy się nie tylko dostępność towaru, ale również cena.

Chiny przyzwyczaiły konsumentów europejskich do wysokiej dostępności wszelakich dóbr, a także do ich niskiej ceny. Zmiana preferencji i nabywanie tylko produktów krajowych – droższych i wytwarzanych nie na masową, a lokalną skalę – wydaje się bardzo trudne. Zresztą chyba nikt nie życzy sobie powrotu do czasów (słusznie minionych), w których jeden z przywódców politycznych argumentował, że cytryny nie są Polakom potrzebne, bo równie dużo witaminy C ma kiszona kapusta.

Po drugie, przedsiębiorcy dążą do maksymalizacji zysku i zawsze liczą na wysoką rentowność działalności. Towarzyszy im także silna presja na obniżkę kosztów. Trudno sobie wyobrazić, aby zrezygnowali z kontaktów handlowych z Chinami, jeśli chcą utrzymać rentowność swoich firm na satysfakcjonującym właścicieli (akcjonariuszy) poziomie.

Po trzecie – wracając do idei utrzymywania zasobów strategicznych. Pamiętajmy, że utrzymywanie każdego strategicznego zasobu z jednej strony zapewnia bezpieczeństwo, ale oznacza też koszt, na którego poniesienie nie każde państwo się zdecyduje. Koszt, który może się nigdy nie zwrócić, trudno bowiem przewidzieć wszystkie kataklizmy, które teoretycznie mogą mieć miejsce. Zawsze więc pojawia się pytanie: „jakie strategiczne zasoby należy magazynować?” i porównywać koszt z potencjalnymi korzyściami. W przypadku Covid-19 są to medykamenty, w przypadku „zimy stulecia” w Wielkiej Brytanii z przełomu 1962 i 1963 r. był to ciężki sprzęt do odśnieżania ulic, którego państwo nie miało, za co zebrało „tęgie baty” ze strony opinii publicznej. Jeśli jednak będziemy pamiętać, że tak ciężka zima nie powtórzyła się w tym kraju do dziś (i weźmiemy pod uwagę jak kosztowne byłoby utrzymywanie infrastruktury niezbędnej do walki z opadami śniegu), czy nadal słusznym byłoby twierdzenie, że sprzęt ciężki do odśnieżania ulic na wypadek powtórki sytuacji sprzed ponad pół wieku powinien być strategicznym zasobem, utrzymywanym i finansowanym przez brytyjskich podatników? Nie sądzę. Dlatego tak trudno w tej chwili określić zakres tzw. strategicznych zasobów, aby nie okazało się, że na „wszelki wypadek” powinniśmy magazynować niemal wszystko. Tak się po prostu nie da.

Zatem autarkia to utopia. Strategiczne zasoby: tak, ale z pewnym zastrzeżeniem. Czy wiemy coś „na pewno” w kontekście gospodarki po pandemii?

– Wydaje mi się, że ludzie będą chcieli mimo wszystko konsumować tak, jak wcześniej, cieszyć się życiem, nabywać dobra zgodnie ze swoim dotychczasowym przyzwyczajeniem. Jestem przekonany, że jak tylko minie obecny lęk związany z realną groźbą utraty zdrowia i życia, a rzeczywistość post-pandemiczna (ewentualny kryzys gospodarczy) nie będzie powtórką sytuacji z 1929 roku, to będziemy mimo wszystko dążyć do jak najszybszego powrotu do dotychczasowego modelu gospodarczego. Czy to się uda? Czas pokaże. Jednego jestem pewien, zamykanie gospodarki nie jest w tym względzie żadnym rozwiązaniem.

Dziękuję za rozmowę.


PIOTR MASZCZYK

DR PIOTR MASZCZYK,
Prodziekan w Dziekanacie Studium Magisterskiego,
adiunkt w Zakładzie Makroekonomii i Ekonomii Sektora Publicznego,
Katedra Ekonomii II
Kolegium Gospodarki Światowej