![kontury Chin na wyciągniętej dłoni](/sites/gazeta.sgh.waw.pl/files/styles/width_col_8/public/AdobeStock_96463696.jpeg?itok=LxwN2YIV)
Światowa gospodarka wyczekuje w tej chwili daty 20 stycznia 2025 r., kiedy to Donald J. Trump zostanie zaprzysiężony na 47. prezydenta Stanów Zjednoczonych. Ostra narracja prezydenta-elekta względem nierzetelnych partnerów, dużo bardziej agresywna niż za jego poprzedniej kadencji, nie umyka uwadze sojusznikom w NATO, rzekomo uprawiającymi free ridership (darmową przejażdżkę – red.) pod parasolem amerykańskiej armii, czy Chinom prezentowanym jako wróg handlowy nr 1. Nie są tajemnicą nieuczciwe praktyki Chińczyków w zakresie dotacji państwowych dla przemysłu czy kradzieży własności intelektualnej. Z drugiej jednak strony, amerykańskie elity, których Trump jest przedstawicielem, przez dekady bogaciły się, przenosząc produkcję w tanie, chińskie ręce i zyskując na sprzedaży amerykańskich obligacji chińskiemu kapitałowi.
Spoglądając na zaprezentowane nominacje rządowe, możemy spodziewać się rosnącej podejrzliwości Waszyngtonu względem Pekinu. Kilku kandydatów do gabinetu, w tym nominat na stanowisko sekretarza stanu Marco Rubio i doradca ds. bezpieczeństwa Mike Waltz, to głośni krytycy chińskiego rządu. Dość powiedzieć, że sam tylko przyszły szef dyplomacji Rubio jest od 2020 r. objęty zakazem wjazdu do ChRL.
Grożenie Chinom taryfami celnymi, jakich wojna handlowa nie widziała wcześniej, jest tylko jednym z szeregu potężnych dział wytoczonych przez formującą się nową administrację USA. W ich kontekście Trump zaskoczył, ogłaszając 12 grudnia 2024 r., że na inaugurację prezydentury zaprosi przywódcę ChRL Xi Jinpinga. Ten potwierdzający nieprzewidywalność stylu Trumpa ruch wywołał spekulacje. Chociaż zazwyczaj przedstawiciele innych państw (zwykle ambasadorowie) uczestniczą w zaprzysiężeniu prezydenta USA, to według zapisów Departamentu Stanu nie zdarzyło się, aby zagraniczny przywódca wziął udział w inauguracji. Zaproszenie rodzi pytanie, czy w jej trakcie liderzy by się spotkali i o czym ewentualnie mieliby rozmawiać w gęstniejącej atmosferze.
Przeszkód w amerykańsko-chińskim dialogu jest wiele i nie dotyczą one wyłącznie chińskiej produkcji zalewającej globalny rynek. Media za oceanem wielokrotnie donosiły o atakach hackerskich na amerykańskie urzędy i operatorów komunikacyjnych, niezgłoszonych lotach balonów obserwacyjnych czy prowokacjach względem sojuszników amerykańskich w Azji. W toku dwóch poprzednich kadencji (Trumpa i Joe Bidena) wielokrotnie padały też oskarżenia o wspieranie przez Pekin rynku narkotykowego w USA przez zaopatrzenie dilerów w komponenty do produkcji owianego złą sławą fentanylu. Z drugiej strony, solą w chińskim oku pozostaje amerykańskie wsparcie dla Tajwanu, chociaż ten jest również krytykowany przez prezydenta-elekta za zbyt skromne dbanie o własne bezpieczeństwo. Otwartym pozostaje pytanie, jak na tej płaszczyźnie przebiegać będzie dialog z nowym przywódcą Republiki Chińskiej Lai Ching te (od 20 maja 2024 r. Tajwan również ma nowe, w dalszym ciągu antychińskie, władze)?
Decydentom z Pekinu doskwiera także proces decouplingu, tj. odcinania kluczowych rozwiązań technologicznych, który administracja trumpowska może wręcz zaostrzyć. Nie można tutaj nie zauważyć jawnego sojuszu z technofeudałami z Doliny Krzemowej: wchodzącym do rządu Elonem Muskiem, obejmującym kierownictwo NASA Jaredem Issacmanem czy formułującą swoje postulaty „PayPal Mafią” (grupą byłych pracowników i założycieli PayPal, którzy stworzyli lub rozwinęli firmy technologiczne z siedzibą w Dolinie Krzemowej, takie jak Tesla, Inc., LinkedIn, Palantir Technologies, SpaceX, Affirm, Slide, Kiva, YouTube, Yelp i Yammer – red.). Mimo krytyki ich wpływu na proces polityczny środowisk demokratycznych, nie można nie dostrzegać szansy, jaką może wykorzystać amerykańska gospodarka szczególnie w dziedzinie rozwoju AI czy technologii kosmicznych – w obydwu toczy się już zażarty wyścig z Chińczykami, a Amerykanie zdają się rozwijać żagle na tych polach.
Podsumowując, objęcie steru rządów przez starego-nowego prezydenta USA rodzi wiele pytań i jak w soczewce skupia narastające skomplikowanie światowego (nie)ładu. Jego powrót do Białego Domu oznaczać może kontynuację polaryzacji zarówno wewnątrz kraju, jak i wzrost nieprzewidywalności w relacjach z Chinami już od 2025 r.
KRZYSZTOF KARWOWSKI jest doktorantem II roku nauk o polityce i administracji, odbył roczne stypendium na Politechnice Południowochińskiej w Kantonie. Pracę doktorską poświęconą promocji innowacji w Chinach realizuje pod kierunkiem dr hab. Anny Visvizi, prof. SGH, kierownik Zakładu Międzynarodowej Polityki Ekonomicznej.