Eustachy Jaroszenko był odważny i z refleksem. Miał też dużo szczęścia. Spotykał w życiu wielu życzliwych ludzi, którzy również pomagali mu w trudnych sytuacjach.
W roku 1940 w Irkucku na Uralu wyskoczył z transportu Polaków na Syberię i z kilkoma rublami w kieszeni szybko odszukał piekarnię. W kolejce stało około 30 osób, a każdej z nich wydawano po 2 kg chleba. Kobiecie stojącej przed nim powiedział, że jest z transportu. To wystarczyło. Niewiasta szybko pobiegła na początek kolejki i powiedziała, kto stoi na końcu. Kolejka go przepuściła i dostał 6 kg chleba! Wiadomo, co to był stalinowski transport na Syberię. Wielu szybko ginęło z głodu, chorób, katorżniczej pracy i zostało już na zawsze w kraju wiecznej zmarzliny. Na szczęście, stojący w kolejce po chleb okazali się jeszcze ludźmi a nie ludźmi radzieckimi.
Innym razem, już w sowchozie Pawłodar (położonym niedaleko miasta o tej samej nazwie w Kazachstanie), pokazał doświadczonym rybakom, jak łowić ryby w rzece, której wody płynęły wśród licznych zakoli porośniętych nadbrzeżną roślinnością. Kazachowie tak długo manewrowali siecią, aż coś złowili. Młody Jaroszenko wskoczył bez namysłu do zimnej wody, z którą był obyty, i tak zaczepił sieć, że on i jego rodzina (matka z młodszą siostrą przebywające razem z nim na zesłaniu) od tej pory mieli zapewnione regularnie kilka kilogramów ryb w podzięce za pomoc przy łowieniu.
Jeszcze innym razem (a to już była sprawa bardzo poważna z udziałem NKWD) w sowchozie Pawłodar pracowali Polacy pod nadzorem Kazachów, a pilnowali ich NKWD-ziści. W pewnym momencie Kazach rzucił się na Jaroszenkę, co zauważył pilnujący ich strażnik. Obu natychmiast zaprowadził na posterunek. Sprawa mogła się zakończyć tragicznie dla Kazacha, ale Polak powiedział, że ten wcale na niego nie napadł, tylko że to było udawane. Mężczyzn zwolniono z posterunku, a wdzięczność Kazacha nie miała granic.
Któregoś dnia, w tym samym sowchozie Pawłodar, odwołano wyprawę po łozinę na zamarznięte bagna, gdyż zanosiło się na burzę śnieżną. Kazachowie nie jechali, a Jaroszenko powiedział, że sam pojedzie – w dwa wozy i dwie pary wołów. Daleko nie ujechał, a już zerwała się śnieżna nawałnica. Na domiar złego pojawiło się stado wilków. Miał przy sobie bicz, którym tak uderzył zbliżającego się wilka, że ten tylko skulił się i uciekł, a całe stado przestało być groźne. Pojawił się jednak pewien problem – w drodze powrotnej zmylił drogę i nie mógł trafić do sowchozu. Była godzina 6 po południu. Gdzieś w oddali zobaczył jakieś światełka w ciemnościach, które po chwili znikły. To Kazachowie wyruszyli, żeby go szukać. Wrócili do sowchozu i powiedzieli, że zaginął. On jednak też powrócił – niczym zjawa nie z tego świata, tyle że trzy godziny później. Co to było za powitanie! Matka i siostra wprost rzuciły mu się na szyję. W tym przypadku to chyba woły bardzo mu pomogły. Dzielne zwierzęta, w przeciwieństwie do koni, nie bały się ognia ani wilków i świetnie znały drogę powrotną. Widać uznały, że najwyższy czas już wyruszyć do domu, więc wróciły wraz z łoziną i woźnicą.
Wreszcie nadszedł 16 października 1941 r. Jaroszenko pożegnał najbliższych, czyli matkę i siostrę, i ruszył z Pawłodaru do formującej się armii generała Władysława Andersa (1892–1970). Droga trwała kilka tygodni, gdyż podczas realizacji polsko-radzieckiej umowy Majski-Sikorski napotykano pewne trudności. W końcu władze radzieckie doszły do wniosku, że żadnej armii polskiej w ZSRR nie będzie. Ostatecznie Jaroszenko, już w Uzbekistanie, trafił do ekipy budującej most na rzece Syr-darii, płynącej w kanionie o 30-metrowej głębokości. Nad rzeką przerzucono szynę i robotnicy siedzący na niej okrakiem powoli przesuwali się na drugi brzeg, transportując niezbędny budulec. Ale od czego był niecierpliwy Jaroszenko? Nie dla niego były powolne akcje. Wskoczył na szynę i po prostu przeszedł po niej wraz z materiałem na drugą stronę, dokonując tego… 30 metrów nad przepaścią.
Za liczne dokonania podpułkownik Eustachy Jaroszenko został uhonorowany wieloma odznaczeniami państwowymi i wojskowymi oraz zagranicznymi, m.in.: Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski, Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski, Medalem Wojska, Medalem „Pro Patria”, Medalem „Pro Memoria”. Nasz bohater to także Kawaler Orderu Legii Honorowej
Armia Polska w ZSRR jednak powstała i pod dowództwem generała Andersa opuściła „państwo robotników i chłopów” w połowie 1942 r. Jaroszenko zdołał wreszcie do niej dotrzeć. Wstąpił do 4. Dywizji Piechoty i wraz nią wsiadł na statek, który płynąc po Morzu Kaspijskim, dotarł do Iranu. Po Iranie były Irak, Palestyna, Egipt. Wreszcie Jaroszenko wraz z innymi żołnierzami polskimi wszedł na pokład brytyjskiego statku, płynącego wokół południowych wybrzeży Afryki aż do Wielkiej Brytanii. W kraju tym formowała się od pewnego czasu 1. Dywizja Pancerna, dowodzona przez doświadczonego pancerniaka – generała Stanisława Maczka (1892–1994). Polaków przybywających do Anglii różnymi drogami pytano, do jakiej formacji chcą wstąpić. Jaroszenko nie miał specjalnych preferencji, ale oficerowi werbunkowemu, który okazał się przyjacielem jego wuja (zawodowego oficera kawalerii w II RP), odpowiedział, że chce do ułanów. Ułanów na koniach już wprawdzie nie było, ale były różne pojazdy mechaniczne, na które większość żołnierzy chętnie się przesiadła. Jaroszenko po odbyciu kilku kursów zdobył wszelkie możliwe prawa jazdy. Szczególnie dobrze prowadził motocykl. W ten sposób więc trafił do plutonu reprezentacyjnego dywizji, który odgrywał rolę eskorty honorowej dla osób odwiedzających jednostkę. Byli wśród nich i królowa angielska Elżbieta (1900–2002), i brytyjski marszałek Bernard Montgomery (1887–1976), ale największa przygoda spotkała Jaroszenkę, gdy dywizję zaszczycił generał Dwight Eisenhower (1890–1969), późniejszy prezydent Stanów Zjednoczonych.
Żołnierz 1. Dywizji Pancernej witany owacyjnie w Bredzie w 1944 r. po wyzwoleniu
Było to w szkockich górach, gdzie droga wiła się licznymi serpentynami. Wraz z drugim ułanem chcieli ustalić, z jaką prędkością będzie się przemieszczał konwój. Kierowcą samochodu okazała się młoda atrakcyjna kobieta, która powiedziała, że to nie jej „ból głowy”, gdyż oni – motocykliści mają dwa koła, a ona cztery. Nasi ułani postanowili dać jej nauczkę. Ustalili między sobą prędkość na 60 mil/godz., czyli około 90 km/godz. I tak ruszyli, jadąc ramię w ramię. Odległość pomiędzy kierownicami motocykli wynosiła 1 m. Gnali na złamanie karku, nie oglądając się za siebie, aż iskry szły z rur wydechowych na zakrętach. Wreszcie szczęśliwie dojechali. Pani kierująca pojazdem Eisenhowera na koniec podeszła do nich i przeprosiła za niestosowne zachowanie. Powiedziała, że strasznie się o nich bała, widząc, jak pędzą. A swoją drogą też pokazała, że potrafi prowadzić auto.
Przygoda z plutonem reprezentacyjnym 1. Dywizji Pancernej skończyła się w momencie lądowania aliantów w Normandii w czerwcu 1944 r. Pluton z reprezentacyjnego stał się jednym z wielu oddziałów kierujących ruchem pojazdów wojskowych. Któregoś dnia Jaroszenko i pewien Ślązak biegle mówiący po niemiecku jechali na swych stalowych rumkach, gdy niespodziewanie zauważyli ładną dziewczynę dającą im znaki, by się zatrzymali. Tego nie trzeba było im powtarzać. Dziewczę powiedziało (Jaroszenko wyniósł znajomość francuskiego jeszcze z białostockiego gimnazjum, które ukończył przed wojną), że mieszka w pobliskiej leśniczówce, w której wciąż przebywa kilkudziesięciu Niemców. Ułani podjechali cichutko pod zabudowania i Ślązak, tak jak mu polecił Jaroszenko, poinformował żołnierzy Wehrmachtu, że są otoczeni, ale żeby nie doszło do masakry, niech grzecznie złożą broń i zbiorą się w dwuszeregu, co też Niemcy zaraz zrobili. Po chwili padł kolejny rozkaz „wmaszerowania” do stodoły, co również jeńcy uczynili. W końcu drzwi stodoły zamknęły się za nimi. Na straży stanął jakiś Francuz uzbrojony w zdobyczną broń niemiecką, a nasi ułani szybko powrócili na drogę, gdzie napotkali spory polski oddział, który szybko skierowali do leśniczówki. W tym momencie Niemcy rzeczywiście zostali otoczeni i do końca chyba nie wiedzieli, że do niewoli wzięło ich zaledwie dwóch ułanów.
Największa przygoda spotkała Jaroszenkę już w holenderskiej Bredzie. Wjechał do miasta na motocyklu, ale ze zdziwieniem zauważył, że nikt z mieszkańców go nie wita. Było wręcz przeciwnie – wszyscy zachowywali się na jego widok raczej powściągliwie. W pewnym momencie dostrzegł koszary i Niemca stojącego na warcie. Niewiele myśląc, wjechał do koszar i ze zdumieniem stwierdził, że wszędzie są żołnierze niemieccy. Breda pozostawała wciąż niezdobyta. Zrobił szybko kółko na placu koszarowym i czym prędzej opuścił miasto. Służył wtedy w 24. pułku ułanów wchodzących w skład dywizji Maczka. Po zdobyciu Bredy przez aliantów najlepszych pancerniaków, wśród nich oczywiście Jaroszenkę, wysłano na trzymiesięczny kurs podchorążych wojsk pancernych do Wielkiej Brytanii. W rezultacie praktycznie nie uczestniczył on w walkach w Niemczech. Końcowe strzelanie z czołgu na kursie w Anglii poszło mu znakomicie – mając do dyspozycji trzy pociski, już pierwszym trafił w sam środek tarczy.
Jaroszenko dokonał ostatniej wielkiej „szarży”, pisząc list do prezydenta Bolesława Bieruta (1892–1956), w którym poprosił o wydanie paszportu na wyjazd z kraju. Argumentował, że Polska Misja Wojskowa w Niemczech przekonywała go, że po powrocie do Polski z Zachodu nie spotkają go żadne przykrości, a stało się inaczej, gdyż w 1948 r. został skreślony z listy studentów SGH. „Szarża” zakończyła się sukcesem i Jaroszenko został ponownie przyjęty na studia w naszej uczelni. W roku 1956 Szkoła Główna Planowania i Statystyki w Warszawie wydała mu dyplom ukończenia studiów.
dr PAWEŁ TANEWSKI, starszy kustosz dyplomowany, Biblioteka SGH
Eustachy Jaroszenko urodził się w 1921 r. w Strzałkowie w Wielkopolsce. Później mieszkał w różnych miejscach, co wiązało się z pracą jego ojca – inżyniera geodety, z imienia również Eustachego. Imię to nosili także jego dziad i pradziad. W roku 1939 mieszkał wraz z rodzicami w Białymstoku, gdzie ukończył gimnazjum.
Dalszą naukę przerwał wybuch wojny. Ewakuujące się m.in. na Litwę władze II Rzeczpospolitej wyznaczyły inżyniera Jaroszenkę dowódcą Gwardii Narodowej, mającej pilnować porządku w mieście. Białystok początkowo okupowały wojska niemieckie, które po dwóch miesiącach ustąpiły w związku z ostatecznym wytyczeniem granicy niemiecko-radzieckiej. Do miasta wkroczyła Armia Czerwona, a zaraz za nią radzieckie siły bezpieczeństwa wewnętrznego (NKWD). Inżynier Jaroszenko został aresztowany już w grudniu 1939 r. Zginął w ZSRR, a jego syn, przyszły student i absolwent SGPiS, wraz z matką Heleną Jaroszenko (1895–1981) i o kilka lat młodszą siostrą Swietłaną (1928–2017) w styczniu następnego roku został przymusowo wywieziony z Białegostoku do Kazachstanu. W roku 1942 opuścił ZSRR wraz z armią generała Andersa. Przez Iran, Irak i Palestynę dotarł do Egiptu. Krótko walczył na Bliskim Wschodzie, po czym wraz z grupą żołnierzy polskich po długiej podróży dotarł do Wielkiej Brytanii. Tam wstąpił do formującej się w Szkocji 1. Dywizji Pancernej, dowodzonej przez generała Stanisława Maczka. Wraz z dywizją wylądował w 1944 r. w Normandii. Przez Francję, Belgię, Holandię dotarł do Niemiec. W roku 1947 powrócił do Polski, do będących już w kraju matki i siostry. Matka opuściła ZSRR wraz z 1. Dywizją Piechoty im. Tadeusza Kościuszki, którą dowodził generał Zygmunt Berling (1896–1980). Pełniła w niej służbę jako szefowa pielęgniarek. Do dywizji wstąpili ci Polacy, którzy nie zdołali wydostać się z ZSRR z generałem Andersem. Dywizja współdziałała ściśle z Armią Czerwoną i podlegała naczelnemu dowództwu radzieckiemu. W roku 1944 wkroczyła na ziemie polskie, wyzwalając je wraz z czerwonoarmistami spod okupacji niemieckiej.
Po powrocie do kraju Jaroszenko, podpułkownik w stanie spoczynku, podjął pracę w Spółdzielni Inwalidów „Świt”, w której przepracował wiele lat na stanowiskach kierowniczych. Zaangażował się również w pracę społeczną i działalność polityczną. Wstąpił do Stronnictwa Demokratycznego. Działał w organach ówczesnego samorządu, zasiadając w Radzie Narodowej jednej z dzielnic Warszawy. Utrzymywał żywą więź z dawnymi towarzyszami broni w kraju i na emigracji. Zmarł w 2015 r. Spoczął na cmentarzu prawosławnym na Woli, obok matki Heleny i siostry Swietłany, która po wojnie ukończyła medycynę.
Artykuł został napisany na podstawie: Eustachy Jaroszenko, relacja nagrana przez Jarosława Pałkę w 2010 roku w Warszawie, sygn. AHM_1745, Archiwum Historii Mówionej Domu Spotkań z Historią i Ośrodka KARTA.
https://audiohistoria.pl/nagranie/3136-ahm_1745
https://relacjebiograficzne.pl/audio/150-eustachy-jaroszenko