Konkurs „Zrównoważony rozwój w życiu codziennym”, część I
Na temat konkursu „Zrównoważony rozwój w życiu codziennym”, wartości dekonsumpcji oraz tego, że można zrobić wiele dla planety, nieznacznie zmieniając swe nawyki z dr hab. Agnieszką Domańską, prof. SGH, prezesem Polskiego Oddziału PRME (Principles for Responsible Management Education) i dr. hab. Tomaszem Rostkowskim, prof. SGH, z Instytutu Kapitału Ludzkiego Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie rozmawia Karolina Cygonek.
Karolina Cygonek: Idea konkursu, który Państwo organizujecie, przypomina nie tylko o wartościach takich jak zrównoważony rozwój. Idei tej przyświecają założenia dobrego, zrównoważonego życia, etyki, pozytywnego wpływu na otoczenie, jakości tego, jak postępujemy.
Agnieszka Domańska: Jak i oczywiście relacji z przyrodą; traktowania jej jak skarb, który tracimy, nie pamiętając chociażby, że każdy nowy zakup, każdy materialny nowo wyprodukowany przedmiot to surowce, ubytki naturalnego krajobrazu, chemia, plastik w zupełnie zbędnym opakowaniu, które zaraz trafi na „śmietnik naszej Planety”, a nierzadko nieakceptowalne w krajach bogatej Północy nadużycia wobec pracowników, naruszenia ich godności czy fizycznego bezpieczeństwa. Oczywiście, jest to pewna przenośnia. To zagregowana produkcja jednostkowych dóbr przynosi wszystkie te szkody, ale wynika ona przecież właśnie ze zagregowanego popytu, na który składają się nasze własne zakupowe wybory. Najważniejsze jest to, co chcielibyśmy poprzez konkurs pokazać, a tak naprawdę po prostu przypomnieć, umieszczając w kontekście tego, co dotyczy każdego człowieka: jego codziennego życia. Bo przecież ani ekologia, ani oszczędność zasobów, ani ograniczenie konsumpcji, zrównoważone życie w zgodzie z naturą czy zdroworozsądkowy umiar, które to przynoszą spokój ducha i fizyczne zdrowie, nie są absolutnie niczym nowym. Poprzez konkurs „Zrównoważony rozwój w życiu codziennym” chcemy unaocznić , że sposobów i pomysłów na realizowanie idei zrównoważonego rozwoju (ang. sustainability) przez każdego z nas jest bardzo wiele, nie tylko co do zrównoważenia naszej konsumpcji.
Na czym dokładnie polega Państwa akcja?
Tomasz Rostkowski: Uczelnie służą temu, aby kreować nową wiedzę. Byłaby ona całkowicie bezużyteczna, gdybyśmy się nią nie dzieli. W SGH mamy wiele lat tradycji nie tylko w kształceniu i kształtowaniu studentów, ale także w szerokiej edukacji społeczeństwa. Znaczenie omawianych przez nas tematów jest ogromne i wielkim wyzwaniem jest dotarcie do możliwie największej grupy osób. W tym przypadku jednak nie chodzi o osiągnięcia teoretyczne, ale przede wszystkim o stosowanie wiedzy w praktyce. Mam zatem nadzieję, że uda się wykształcić konkretne, dające się stosować w praktyce rozwiązania.
Przypomnę, że inicjatywa jest ogólnopolska; organizuje ją Polski Oddział PRME, który skupia kilkanaście polskich wyższych uczelni o profilu ekonomicznym i biznesowym. Wśród nich, obok SGH są m.in. Uniwersytet Ekonomiczny (UE) w Krakowie, UE w Katowicach, UE w Poznaniu, UE w Gdańsku, Uniwersytet Rzeszowski, Uniwersytet Białostocki, czyli wszystkie wiodące ośrodki w kraju. Chodziło nam o stworzenie pewnej sieci, „networku”, aby studenci z różnych miejsc w Polsce podzielili się swoimi doświadczeniami i praktykami. Myślę, że to bardzo fajna inicjatywa, wymaga trochę kreatywności, ale też, oczywiście, szczerości w mówieniu o zrównoważonym rozwoju w najbliższym otoczeniu każdego z nas. A przede wszystkim – o naszych faktycznych działaniach w tej sferze.
A.D.: Każdy z nas ma swoje „domowe”, lokalne praktyki i działania, za pomocą których wdraża bliskie nam idee i wartości. Przecież nie inicjowalibyśmy dużego projektu, nie mówilibyśmy o nim z pasją i nie przekonywalibyśmy do niego innych, gdybyśmy sami ze szczerego serca nie podążali za wzorami zrównoważonego rozwoju właśnie w życiu codziennym. To byłoby bezsensowne i nieszczere, a w efekcie – pewnie bezskuteczne.
T.R.: W praktyce już teraz można zaobserwować wiele interesujących lokalnych inicjatyw. Przykładem mogą być „dzielnie”, gdzie każdy może oddać niepotrzebne rzeczy, włącznie ze sprzętem domowym. Rzeczy te trafiają do osób, które będą je dalej wykorzystywać. Po co kupować nowe rzeczy w plastikowych opakowaniach? Lepiej mieć potrzebny przedmiot i to za darmo. Wiele osób kojarzy takie ponowne wykorzystanie z biedą. To jednak nieprawda. W Polsce dostrzegamy istotne zmiany w modzie i także osoby zamożne często używają mebli „z drugiej ręki”, które jeszcze 10 lat temu wylądowałyby na śmietniku. Powtórne wykorzystywanie, odnawianie i upcycling (przetwarzanie odpadów w przedmioty o wyższej wartości – red.) to doskonale widoczny trend. Co więcej, niektóre stare, solidne i estetyczne przedmioty uzyskują status kultowych i ludzie decydują się za nie płacić więcej niż musieliby wydać na nowy egzemplarz.
Jest to zachowanie ekonomiczne w co najmniej trzech znaczeniach. Po pierwsze, zazwyczaj jest znacznie taniej. Po drugie, z racji trwałości wychodzi jeszcze taniej, bo wtedy liczymy koszt jednorazowego użytkowania, który jest znacznie niższy w przypadku fotela, który posłuży przez 20 lat niż podobnego, nowego, który się rozpadnie za pięć lat. Po trzecie, mamy szansę „wskoczyć” na wyższą krzywą obojętności z racji satysfakcji, że zrobiliśmy coś, co posłuży środowisku i że dzięki temu nasz fotel nie będzie musiał zostać zutylizowany (dodatkowe emisje itp.).
Idea rzeczywiście jest świetna, ale czy wystarczy tylko chcieć odważyć się w ten sposób funkcjonować? Czy w Polsce mamy możliwość takiego organizowania się na większą skalę czy wciąż jest to sprawa niszowa?
A.D.: Oczywiście, że najważniejsze są działania systemowe, ale jeśli politycy są „odporni” na konieczność tworzenia lepszego proekologicznego prawa, to pozostaje nam obywatelskość. Wróćmy jednak do tego, co jest celem naszej akcji. Chcemy pogłębiać świadomość tego, jak wiele jest destrukcyjnych aspektów rozwoju gospodarczego i jaką siłą sprawczą są nasze codzienne działania i wybory. Jestem ekonomistą i, proszę mi wierzyć, wiem co to PKB i wiem że to, co powiem, może spotkać się z krytyką. Ale może to właśnie jest odwaga i spójność życia, dobrego życia, w którym istnieje synergia między tym, co się myśli, mówi, czuje i robi? Ja osobiście wprowadzam w domu antyplastikowy terror (śmiech).
Uznajmy, że właściwie żaden terror nie jest dobry, Pani Profesor (śmiech). Być może włożę teraz kij w mrowisko, ale tak realnie patrząc, czy można odwrócić na znaczną skalę zdobycze cywilizacji? Czym zastąpić wszechobecny plastik, wykorzystywany w wielu gałęziach gospodarki, stosowany powszechnie i na dużą skalę w licznych obszarach naszego życia? Jak bardzo w imię zrównoważonego rozwoju jesteśmy w stanie ograniczyć naszą konsumpcję?
A.D.: Świadomość, z reguły nieodwracalnych zniszczeń przyrody i krajobrazu wynikających z rozwoju gospodarczego, jest już mocno rozpowszechniona. Podobnie jak wiedza na temat tego, w jaki sposób świat jako rynek rozdzielony został między siebie przez wielkie korporacje bez skrupułów drenujące jego przyrodniczy i ludzki potencjał. Wiemy też ponad wszelką wątpliwość, że odpowiedzialność za taki stan ponosi ludzka zachłanność, pazerność na zysk i egoizm.
Co dziś znaczy „żyć na poziomie”, mieć życie dobre i spełnione, pełne codziennego komfortu i samozadowolenia? W społeczeństwach wysoko rozwiniętych, wśród klas albo raczej grup społecznych reprezentowanych przez ludzi wykształconych, a więc teoretycznie mądrych i świadomych, których standard bytowania jest naprawdę wysoki, dobrostan czy dobrobyt wcale nie oznacza bezmyślnego gromadzenia dóbr materialnych. Przeciwnie, „ludzie myślący” wiedzą, że luksus życia to właśnie wyjście ponad zaspokajanie potrzeb materialnych, patrząc racjonalnie niewielkich potrzeb, na które składa się trochę ubrań, butów, kosmetyków, niezbędne medykamenty czy kilka praktycznie przydatnych i pożytecznych sprzętów. Prawdziwy luksus życia to samorozwój, czas wolny, czas czytania, czas kontaktu z drugim człowiekiem, rodziną, dziećmi, naturą, pogodą, jaka by nie była (uśmiech), krajobrazem. To czas na dbanie o siebie, o swoje zdrowie, sprawność fizyczną i piękno swojego ciała, sprawność i siłę intelektu, rozwijanie pasji i zainteresowań – samorealizacja. Wiele z tych sposobów opisano w wydanej w 2021 r. książce „Jakość życia – na co masz wpływ”, której autorami są m.in. członkowie Polskiego Oddziału PRME.
T.R.: Moim zdaniem winna jest nie tyle chęć poprawienia bytu, np. poprzez zysk, ale złe ukierunkowanie ambicji. Pod określeniem „złe” rozumiem manipulowanie ludźmi celem namówienia ich do kupowania zbędnych rzeczy i lekceważenia najważniejszych wartości. A te wartości to pielęgnowanie kontaktów z innymi ludźmi, dbałość o dobre, przynoszące nam radość relacje. Komfort życia i właśnie „życie na poziomie” to wreszcie możliwość kontaktu z samym sobą i swoimi wewnętrznymi pragnieniami. Można to podsumować jednym prostym słowem: „świadomość”. W tym nade wszystko świadomość tego, że żyć szczęśliwie i luksusowo możemy, gromadząc dobre przeżycia, przyjaznych ludzi wokół siebie czy wiedzę dającą satysfakcję z bycia oczytanym, „mądrzejszym od innych”, nie zaś rzeczy materialne, których powstanie zawsze związane jest z jakimś nadużyciem wobec przyrody.
A.D.: Nadmiar wszystkiego, bylejakość, bezmyślne kupowanie i wyrzucanie, nieszanowanie żywności, szkodzące zdrowiu jedzenie w ilościach większych niż potrzebuje nasz organizm, zaśmiecanie (czy to przez wyrzucenie na chodnik papierka czy wybudowanie niepasującego do innych budzącego wizualny zgrzyt budynku) to właśnie współcześnie oznacza moim zdaniem bycie prymitywnym czy prostackim. Jesteśmy studentami SGH i innych polskich uczelni. Bądźmy więc przykładem dla innych, że właśnie tego się nie robi, jeśli chce się należeć do elity, która będzie chciała i mogła zmienić ten świat. Wręcz – jeśli chce się być tym mądrzejszym – warto prowadzić życie skromne, czasem w imię wolności prowadzone „off the grid” – poza systemem, co zresztą staje się coraz popularniejsze, coraz bardziej „modne” i widoczne choćby w przekazach w mediach społecznościowych.
Ale czy w ogóle w dzisiejszych czasach da się tak naprawdę żyć poza systemem?
A.D.: To, o czym mówimy – ta samoświadomość, a raczej autokrytyka społeczeństw wysoko rozwiniętych krajów zachodnich – ma bardzo wiele przyczyn realnych, wynikających z doświadczenia i podsumowanych w wynikach badań, ale też podstaw światopoglądowych. Wchodzimy tu w sferę tej niezwykle szerokiej, bo dotykającej tak fundamentalnych kwestii jak wartość ludzkiego życia w perspektywie otoczenia, dyskusji. Klamrą jest właśnie pojęcie zrównoważonego rozwoju.
Bardzo widoczne jest to choćby w mediach społecznościowych czy na YouTube. Nagle okazuje się, że ludzi zainteresowanych jakością życia, samorozwojem, zdrowym odżywianiem, wegetarianizmem, swoistym minimalizmem (właśnie w kupowaniu), jogą, technikami odstresowującymi, medytacją, filozofiami Wschodu, mindfullness itp. są miliony. Widać to po liczbie odtworzeń i wejść na te kanały, podcasty. W to wpisałabym też nawet odrodzenie duchowości. Widać, jak bardzo ludzie szukają wartości ponadmaterialnych, niezależnie od źródła, poglądów itd.
Pani Profesor dotknęła tu bardzo wielu spraw, łącząc zagadnienia dobra ogólnego i stanu otoczenia, zwłaszcza przyrodniczego, z dobrostanem i jakością życia jednostki. Jak jednak definicyjnie należy ten „zrównoważony rozwój” rozumieć? I jak go łączyć z innymi nurtami światopoglądowymi czy ruchami społecznymi?
A.D.: Definicji tego pojęcia jest bardzo dużo, a sama ich dyskusja toczy się w literaturze od lat. Zrównoważony rozwój może być wręcz postrzegany jako idea „szeroka jak życie", ponieważ dotyczy lub może dotyczyć większości zagadnień, problemów i aspektów działalności człowieka w jego społecznej, środowiskowej i gospodarczej perspektywie. Tak zresztą grupowane są wszystkie wchodzące weń zagadnienia, mierniki, wskaźniki czy kwantyfikatory: w podziale na ekonomiczne, społeczne i środowiskowe (w sensie środowiska naturalnego, oczywiście). Najkrócej ujmując, zrównoważony rozwój oznacza zdolność czegoś do utrzymania się lub „podtrzymania" w czasie, a jego współczesne znaczenie odnosi się do wszystkich działań, by zachować – wobec konieczności rozwoju ekonomicznego i cywilizacyjnego – zasoby naturalne, w które ludzkość została wyposażona i zabezpieczyć je dla przyszłych pokoleń. Takie rozumienie zrównoważonego rozwoju ma swoje korzenie w pracach Światowej Komisji Środowiska i Rozwoju (organem tym kierowała premier Norwegii Gro Harlem Brundtland i stąd zwykle nazywana jest „komisją Brundtland"), utworzonej w 1983 roku przez ONZ. Wnioski z prac komisji Brundtland zostały opublikowane w 1987 roku w postaci raportu zatytułowanego „Nasza wspólna przyszłość". Najnowszym etapem realizacji tych ambitnych celów jest przyjęcie w 2015 r. przez ONZ Agendy Zrównoważonego Rozwoju 2030 wraz ze znanymi wszystkim, mam nadzieję, 17 Celami Zrównoważonego Rozwoju (SDGs). Przypomnę, że do ich realizacji zobowiązały się wszystkie państwa członkowskie ONZ. Agenda 2030 skupia się na pięciu obszarach o krytycznym znaczeniu dla ludzkości i planety, tzw. 5Ps. Można ją nazwać „kompleksowym planem działania dla świata w perspektywie 2030 roku" (un.org).
Odpowiedź na to drugie pytanie – chociażby przybliżona – musiałaby dotknąć naprawdę dużej liczby różnych prądów, myśli, poglądów, systemów wartości, które powiązane są, albo wręcz mieszczą się w pojemnej formule „zrównoważonego rozwoju”. Można tu przytoczyć chociażby cały ruch alterglobalistyczny czy ruch antyglobalistyczny, zapoczątkowane w latach 80. XX w., które aktywne były w większości państw świata i podnosiły sprawy postępującej degradacji środowiska naturalnego, wyzysku pracowników przez wielkie korporacje, pogłębianie się i tak już znacznych różnic w poziomie życia między bogatą Północą i biednym Południem czy niszczenia lokalnych kultur i społeczności. Wszystkie te szkody były i są wynikiem modelu zglobalizowania gospodarki w imię modelu liberalnej wolnorynkowej ekonomii. Modelu, gdzie w założeniach na międzynarodowym handlu skorzystać i wzbogacić miała się w przybliżeniu cała ludzkość, a w efekcie silniejsi wykorzystali słabszych i biedniejszych. Przypomnijmy chociażby doskonałą książkę Naomi Klein „No logo”, w której obnaża ona bezwzględne mechanizmy działania dużych, zwłaszcza odzieżowych, korporacji, pokazuje manipulacje dokonywane głównie w odniesieniu do ludzi młodych przez reklamę i marketing. Całe to „ogłupianie” po to, by sprzedać z kilkusetprocentową marżą.
dr hab. Agnieszka Domańska, prof. SGH, Zakład Międzynarodowej Polityki Ekonomicznej SGH
dr hab. Tomasz Rostkowski, prof. SGH, Zakład Zachowań Organizacyjnych SGH