Podsumowanie Światowego Forum Ekonomicznego w Davos 2023 – rozmowa z prof. Elżbietą Mączyńską
Z prof. dr hab. Elżbietą Mączyńską, prezes honorową Polskiego Towarzystwa Ekonomicznego (PTE), o globalnej recesji, w tym prognozach dla Polski, o nierównościach dochodowych na świecie i apelu najbogatszych, by ich opodatkować rozmawia Karolina Cygonek. Podsumowanie wątków tegorocznego Światowego Forum Ekonomicznego w Davos.
Karolina Cygonek: W dnia 16-20 stycznia odbywało się Światowe Forum Ekonomiczne (WEF) w Davos, jedno z ważniejszych wydarzeń ekonomicznych na świecie. Można powiedzieć, że perspektywa globalnej recesji położyła się cieniem na tegorocznym WEF, gdy zgromadzeni na inauguracji forum uczestnicy obliczyli prawdopodobne koszty dla swoich gospodarek i przedsiębiorstw. Otóż, dwie trzecie głównych ekonomistów sektora prywatnego i publicznego ankietowanych przez WEF, w tym przedstawicieli MFW, banków inwestycyjnych, korporacji międzynarodowych i grup reasekuracyjnych, spodziewa się w tym roku globalnej recesji, a około 18 proc. uważa ją za „niezwykle prawdopodobną” – ponad dwa razy więcej niż w poprzednim badaniu przeprowadzonym we wrześniu 2022 r. Jak Pani odniesie się do tych prognoz? Z czego wynikają te pesymistyczne oceny?
Prof. dr hab. Elżbieta Mączyńska: Zaczęłabym naszą rozmowę od hasła „Współpraca w podzielonym świecie”, jakie przyświeca tegorocznemu Światowemu Forum Ekonomicznemu w Davos. Obecnie świat jest wysoce spękany i to spękany po wielekroć, na różne sposoby. Obecnie mamy bowiem do czynienia z nakładającymi się na siebie kryzysami, z kryzysową multiplikacją, w tym z kryzysem globalizacji. Wracają nastroje protekcjonistyczne. Zerwane w czasie kryzysu pandemicznego, a także w czasie kryzysu związanego z wojną na Ukrainie, łańcuchy dostaw pokazują, że globalizacja wymaga innego spojrzenia.
Ale zarazem spękanie świata przejawia się też w niezwykle asymetrycznym podziałem bogactwa. Może warto tu przypomnieć, że Forum w Davos zostało założone w 1971 roku jako instytucja, która ma zajmować się kształtowaniem racjonalnych rozwiązań przyspieszających rozwój społeczno-gospodarczy. Zbiegło się to z początkiem dominacji neoliberalnej doktryny w krajach Zachodu. A równocześnie corocznym obradom w Davos towarzyszy dyskusja inspirowana przez organizację Oxfam, zajmującą się przeciwdziałaniem nierównościom i zapobieganiem zjawiskom głodu w świecie. Podczas gdy Forum w Davos to spotkania i debaty głownie najbogatszych, najbardziej wpływowych osób i środowisk. Sam udział w tym Forum, umożliwiający wpływ na jego program, kosztuje około ćwierć miliona dolarów rocznie. Niestety, jest spore rozczarowanie co do rzeczywistego wpływu Forum na harmonizowanie rozwoju globalnego społeczno-gospodarczego. Ważne wnioski i rekomendacje, które stanowią syntezę corocznych debat, nie przekładają się w dostatecznym stopniu na rzeczywistość społeczno-gospodarczą. Dotyczy to m. in. od lat formułowanych wniosków i rekomendacji ukierunkowanych na przeciwdziałanie narastaniu nierówności społecznych.
Pani pyta o zjawiska recesyjne, które zagrażają światu. Moim zdaniem są one w znacznym stopniu związane także, a może nawet przede wszystkim, właśnie z tym wysoce asymetrycznym rozkładem bogactwa. Czy światu rzeczywiście zagraża recesja? Według analiz Banku Światowego (BŚ) globalny wzrost gospodarczy wyniesie w 2023 r. 1,7 proc. Jeszcze w czerwcu 2022 r. BŚ prognozował wzrost 3-procentowy, więc to jest gwałtowne pogorszenie prognozy. Wzrost na poziomie 1,7 proc. to jest niski wzrost, który zbliża się do recesji, czyli kurczenia się gospodarki, zmniejszania produkcji i zatrudnienia. W dodatku, według BŚ wzrost gospodarczy w USA i UE będzie jeszcze niższy, bo 0,5 proc., a w Polsce 0,7 proc. To są wskaźniki niskie.
Trzeba jednak zastrzec, że mamy do czynienie z ogromnym zakresem niepewności co do możliwych scenariuszy, dotyczy to zwłaszcza niepewności co do przyszłej sytuacji geopolitycznej, w tym losów wojny w Ukrainie. Ma to szczególne znaczenie dla Polski jako kraju przyfrontowego. Prognoza BŚ dotycząca poziomu wzrostu gospodarczego, wzrostu produktu krajowego brutto (PKB) na rok 2023 jest identyczna jak prognoza NBP i wynosi 0,7 proc. Ale to jest istotny spadek w porównaniu z rokiem ubiegłym o wzroście PKB przekraczającym 4 proc. Tym niemniej z większości prognoz wynika, że nasz kraj jednak uniknie recesji. Decyduje o tym przede wszystkim wciąż bardzo dobra sytuacja na rynku pracy i niskie bezrobocie, sytuując nas pod tym względem na drugiej, medalowej pozycji w Europie. Niskie bezrobocie oznacza, że ludzie mają pracę i zarabiają; a jeśli zarabiają, to kupują, kreują popyt na produkty, przedsiębiorcy mają dla kogo produkować. Trzeba jednak zarazem brać pod uwagę, że wysoka obecnie inflacja i nienadążanie za nią płac, czyli spadek płac realnych, wpływają niekorzystnie na popyt i konsumpcję. Tym niemniej korzystna sytuacja na rynku pracy i rekordowo niskie bezrobocie w naszym kraju daje podstawę do oceny, że nie dotknie nas recesja. Istnieją nawet prognozy, że wzrost gospodarczy będzie wyższy niż rzeczone 0,7 proc. PKB.
Przeszła Pani płynnie do sytuacji w Polsce. Ale wrócę do tego, że ekonomiści w Davos są pesymistyczni co do tempa wzrostu gospodarczego na świecie. Dlaczego?
Przede wszystkim właśnie dlatego, że panuje ogromna niepewność co do rozwoju sytuacji geopolitycznej. Jeżeli wojna na Ukrainie, by się skończyła, to powstałyby nowe możliwości inwestowania, spokój rynkowy, a zarazem możliwości bardziej trafnego, realistycznego prognozowania i inwestowania. W sytuacji narastającej niepewności – a niepewność jest gorsza od ryzyka, bo ryzyko przynajmniej można zmierzyć – przedsiębiorcy powstrzymują się z inwestycjami, co nie sprzyja wzrostowi gospodarczemu.
Kluczową barierą rozwoju społeczno-gospodarczego jest jednak – co jeszcze raz podkreślam – rozkład bogactwa i narastanie nierówności społecznych, w tym dochodowych. Dzięki alarmistycznym raportom Oxfam na Forum w Davos od lat mówi się o tych problemach, ale od lat właściwie nic się nie zmienia, sytuacja się nie poprawia, a pandemia COVID-19 istotnie wpłynęła na wzrost nierówności. Jeszcze przed pandemią ówczesna szefowa Międzynarodowego Funduszu Walutowego (MFW) Christine Lagarde alarmowała w Davos, że nierówności rosną i trzeba się tym problemem zająć na poważnie, bo to bomba z opóźnionym zapłonem. Skarżyła się zarazem, że jej apele na ten temat wciąż pozostają bez echa.
A więc, co zrobić, żeby te nierówności zasypać? Na ile możliwy do zrealizowania jest sprawiedliwy podział dóbr?
Obecną sytuację na świecie można porównać do huśtawki, na której po jednej stronie siada stukilogramowy osobnik, a z drugiej – kilkukilogramowe dziecko. Grozi to katapultowaniem ze względu na nierównowagę. Obecny nierównomierny podział bogactwa zagraża albo wojnami albo groźnymi rewoltami społecznymi, czego przedsmakiem były m.in. protesty „żółtych kamizelek” we Francji w 2018 i 2019 roku.
Jest wiele książek i analiz pokazujących, jak bardzo nierówności szkodzą rozwojowi społeczno-gospodarczemu. Przy tym ważne jest tu odróżnianie rozwoju społeczno-gospodarczego od samego wzrostu gospodarczego. To nie są synonimy. Wzrost gospodarczy, czyli wzrost PKB, nie zawsze bowiem przekłada się na postęp społeczny i postęp ekologiczny. A jeśli się nie przekłada to jest to tzw. dziki wzrost gospodarczy. System społeczno-gospodarczy opiera się bowiem na trzech filarach: jeden filar to właśnie wzrost gospodarczy, drugi to postęp społeczny, a trzeci to postęp ekologiczny. Jeżeli któryś z tych filarów jest zaniedbywany, to cały system staje się chwiejny.
Niestety, od lat mamy do czynienia z fetyszyzowaniem wzrostu gospodarczego, co nie zawsze służy postępowi społecznemu. W pogoni za wzrostem PKB dochodzi do grabieżczych działań dotyczących środowiska naturalnego, co przekłada się negatywnie na zdrowie i jakość życia ludzi. Jednym słowem, brak jest zharmonizowania między wymienionymi filarami.
Unia Europejska obecnie wspiera tzw. potrójnie zrównoważony rozwój, ale równowaga jest stanem chwilowym. Nierównowaga zaś wymusza zmiany, postęp, bo szukamy wyjścia. Dlatego ważne jest nie tyle równoważenie, co harmonizowanie rozwoju. Szczególnie ważne jest przeciwdziałanie narastaniu nierówności. Nie chodzi tu o nierówności pojmowane dosłownie. Nierówności były, są i będą zawsze, dlatego, że ludzie są nierówni: jedni pracują, drudzy się lenią; jedni mają wykształcenie, inni nie; jedni mają talent, innym go brakuje. Chodzi o nierówności, które nie są w żaden racjonalny ekonomicznie sposób uzasadnione.
To znaczy?
Dlaczego na przykład niektórzy szefowie banków zarabiają miliony, a nauczyciele skromne pieniądze? Kto daje większy wkład do rozwoju społeczno-gospodarczego? Są badania na temat wkładu w rozwój społeczno-gospodarczy poszczególnych dziedzin. Na ich wyniki wskazuje m.in. David Graeber w głośnej książce pt. „Praca bez sensu”. Z badań tych wynika np., że sektor finansowy, spekulacyjny ujemnie wpływa na ów rozwój. Przerost sektora finansowego generuje koszty obciążające sektor niefinansowy, sferę produkcji. Dochodzi do nadmiernej finansyzacji gospodarki, potencjał jest koncentrowany w sektorze spekulacyjnym, w bankach i funduszach inwestycyjnych. Tam też są nierzadko najwyższe zarobki i największa koncentracja bogactwa. O szkodliwości przerostu sektora finansowego przekonują liczne badania i publikacje. Kwestie te są też barwnie, krytycznie przedstawiane w świecie kultury, w wielu filmach, takich jak np. „Big Short”, obrazującym, jak wielki rozrost (BIG) spekulacyjnych operacji finansowych (Short) może doprowadzić do wielkiego kryzysu finansowego, czego dowodzi kryzys z 2008 r.
Pisze o tym m.in. Mariana Mazzucato w książce „Wartość wszystkiego. Wytwarzanie i zawłaszczanie w globalnej gospodarce”. W książce tej rozpatrywana jest m.in. kwestia, kto tworzy wartości, a kto i jak je wysysa. Otóż, istnieje wiele dowodów, że wysysający wartości zarabiają więcej niż ci, którzy wartości tworzą.
Ale najważniejsze jest to, że takie nieuzasadnione ekonomicznie nierówności zabijają popyt. W latach 90. XX w. wyjaśniał to polski ekonomista prof. Ignacy Sachs, który problem narastania nierówności dochodowych na świecie zilustrował szampanką, z której czaszy spija symboliczne 1 proc. najbogatszych, a reszcie świata przypada to, co skapnie do nóżki tego kielicha. To jest tzw. kielich wstydu. Na świecie są ludzie gromadzący coraz więcej bogactwa, a jednocześnie są obszary nędzy, głodu i wykluczenia społecznego. Ok. 800 mln ludzi w świecie cierpi głód. To jest hańba XXI wieku.
Jak zatem realizować ten sprawiedliwy podział?
Sprawiedliwość to jest bardzo dyskusyjne i pojemne pojęcie. Każdy może je inaczej pojmować. Natomiast istotna jest przede wszystkim elementarna racjonalność. Chodzi o to, żeby nierówności nie przybierały takiej formy, która zagraża rozwojowi świata i gospodarki. A obecnie tak się dzieje, o czym informują raporty Oxfam.
Nierówności zagrażają światowej gospodarce, bo najbogatsi są obkupieni, a ci biedni mają wiele potrzeb, ale nie mają, za co kupować. Tworzy to bariery popytu. A to z kolei sprawia, że wśród najbogatszych kręgów, dysponujących rosnącymi zasobami kapitału, słabną motywacje do jego lokowania w sferze produkcji. Dlatego też kierują swoje nadwyżkowe kapitały do sektora spekulacyjnego. Sektor ten staje się korzystną alternatywą i przyciąga całe rzesze zdolnych ludzi, odciągając ich od gospodarki realnej. W tym właśnie przejawia się nadmierna finansyzacja. Oznacza ona, że przedsiębiorstwa sfery realnej część swoich zasobów są skłonne kierować ku spekulacjom finansowym, a nie przeznaczać na inwestycje produkcyjne.
Ale co zrobić, żeby to ukrócić?
To jest kolejne hasło, które mocno wybrzmiało podczas tegorocznego Forum w Davos. Zasypywaniu nierówności może pomóc redystrybucja dochodów poprzez progresywne ich opodatkowanie. Jest to obecnie szczególnie ważna, wręcz fundamentalna kwestia, tym bardziej, że dokonujące się obecnie w świecie przesilenie cywilizacyjne, rewolucja cyfrowa, pogłębiają nierówności. Z jednej strony, coraz bardziej bogaci się „arystokracja cyfrowa’’, czyli grupy uprzywilejowane cyfrowo, a na przeciwnym biegunie znajdują się grupy wykluczone cyfrowo i poszkodowane społecznie.
I teraz co zrobić? Zawsze rozstrzygający jest dostęp do edukacji. W warunkach obecnie dokonującego się przesilenia cywilizacyjnego ktoś, kto nie jest wyedukowany, przegrywa. Ktoś, kto nie potrafi optymalnie wykorzystywać nowoczesnych technologii, przegrywa.
Zatem przede wszystkim ważna jest edukacja, a ta wymaga podatkowych wpływów do budżetu państwa. Podstawą jest system podatkowy, który powinien być progresywny, tak jak jest np. w krajach skandynawskich. Ich doświadczenia potwierdzają, że jeżeli podatki są progresywne, to lepiej funkcjonuje cały system społeczno-gospodarczy, bo w budżecie jest dostatecznie dużo środków na edukację i inne prorozwojowe cele publiczne. Ma to kluczowe znaczenie dla kształtowania społeczno-gospodarczego rozwoju i jego harmonizacji.
W Polsce ciągle boimy się podatków progresywnych, nie wzorujemy się na krajach lepiej rządzonych pod tym względem. Niedostateczna progresja podatkowa generuje ogromne koszty społeczne i nierówności. Niestety wciąż jeszcze samo hasło przeciwdziałania nierównościom postrzegane jest jako przejaw socjalizmu. A przecież nie chodzi o „urawniłowkę”, czyli wszystkim po równo. Chodzi o efektywny podział bogactwa.
Uczestniczący w tegorocznym Forum w Davos miliarderzy i milionerzy sami stwierdzili, że albo w ogóle nie płacą, albo płacą żenująco niskie podatki. I sami wystosowali apel o ich wyższe opodatkowanie.
To może wyjaśnijmy naszym czytelnikom. Według ogłoszonego 16 stycznia raportu organizacji Oxfam podczas pandemii COVID-19 w latach 2020-22 majątek 1 proc. najbogatszych ludzi świata rósł szybciej niż w poprzednich 10 latach. W Davos ponad 200 miliarderów i milionerów wystosowało apel, żeby ich opodatkować. Czy Pani Profesor wierzy w szczerość intencji tego apelu?
Mam słabą wiarę w apele formułowane w Davos. System podatkowy musi polegać na odpowiednich rozwiązaniach regulacyjnych, które by uniemożliwiały, a przynajmniej ograniczały manipulacje podatkowe, funkcjonowanie rajów podatkowych i wszystkich tych rozwiązań, które sprzyjają unikaniu płacenia podatków. Najbogatsi mają szerokie spektrum możliwości tzw. optymalizacji podatkowej, czyli maksymalnego obniżania obciążeń podatkowych. Stąd też podatki zgodne z urzędowymi stopami opodatkowania dochodów płacą biedniejsi. I ci biedniejsi są podwójnie poszkodowani: mniejsze przedsiębiorstwa płacą relatywnie większe podatki niż duże przedsiębiorstwa. A przecież to te duże w większym stopniu korzystają z finansowanych z podatkowych dochodów budżetu państwa dóbr publicznych, dóbr wspólnych: infrastruktury, wykształconych za państwowe pieniądze pracowników, z ochrony i bezpieczeństwa obrotu gospodarczego itp. Unikanie płacenia podatków to swego rodzaju grabież, okradanie społeczeństwa. Spektakularnym tego przejawem są ucieczki podatników do rajów podatkowych. Podatnik taki korzysta bowiem z dóbr publicznych w danym kraju, nie płacąc w nim podatków. Konsekwencje tego ponoszą uczciwi podatnicy, finansujący owe dobra wspólne.
Dlatego warto pamiętać, że podatki są niezbędną płatnością za korzystanie przez podatników, osoby prawne i fizyczne, z dóbr wspólnych: infrastruktury transportowej, sieciowej, internetu wyedukowanych ludzi, ochrony zdrowia, usług administracyjnych, bezpieczeństwa, policji, wojska, sądów i itp. To służy też efektywnemu funkcjonowaniu biznesu, bezpieczeństwu w gospodarce. Bogate firmy obficie z tego korzystają, ale mniej obficie płacą podatki, a niektóre nie płacą ich wcale, co samokrytycznie potwierdzili miliarderzy i milionerzy uczestniczący w tegorocznym Forum w Davos.
Chodzi o płacenie podatków w relacji do zarobków, do dochodów?
Relacja ta odzwierciedla, w jakim stopniu bogate firmy finansują dobra publiczne, z których wszak korzystają. Zatem podatki nie są aktem łaski pańskiej, ani też – jak to bywa niekiedy postrzegane – grabieżą firm i ludzi przez państwo. Podatki są należną daniną na rzecz finansowania dóbr wspólnych. Podatnicy z nich korzystają. Tym samym, jeśli unikają płacenia należnych podatków, to ograbiają społeczeństwo. Podatki nie są zatem karą, podatki są należytą daniną na różnego rodzaju świadczenia, jakie wynikają z funkcjonowania państwa i społeczeństwa.
Ja jednak wyczuwam fałszywą nutę w apelu bogaczy, żeby nałożyć na nich wyższe podatki.
Urzędowe podatki nie powinny polegać na dobrowolności lecz sprowadzać się do obowiązkowego świadczenia na rzecz finansowania dóbr wspólnych, publicznych. Wysokość podatków powinna być pochodną demokratycznego ustalenia tego, jaki ma być zakres świadczeń publicznych i dóbr wspólnych w cywilizowanym państwie. Jeżeli tak, to podatki – co jeszcze raz podkreślam – nie są żadnym aktem łaski pańskiej ani wyrazem dobroczynności. Stanowią należną płatność za dostęp do dóbr publicznych i za odpowiednie kształtowanie społeczno-gospodarczych warunków sprzyjających harmonijnemu funkcjonowaniu społeczeństwa i gospodarki – warunków bezpieczeństwa, infrastrukturalnych i innych, o czym już mówiłam.
Stąd wniosek, że podatnicy, którzy unikają płacenia podatków, szkodzą tym, którzy podatki płacą. Zaś niepłacący należnych podatków zyskują w sposób nieuczciwy przewagę, w tym finansową, rynkową i konkurencyjną. Dlatego też prawidłowo funkcjonujący sytemu podatkowy stanowi warunek i ważne narzędzie przeciwdziałania narastaniu nierówności społecznych.
Trzeba tu zastrzec, że wzrost nierówności nie jest równoznaczny z niedostatkiem materialnym. Dzięki bowiem postępowi technologicznemu świat się wciąż bogaci, obrastamy w dobra materialne – różne kraje, firmy i osoby w różnym stopniu. Ale chodzi o to, że mimo wzrostu materialnego bogactwa dramatycznie rośnie przepaść między najbogatszymi i najbiedniejszymi, a to szkodzi gospodarce i ludziom. Przy tym narastanie przepaści dochodowych może tworzyć podłoże społecznych rewolt, a w skrajnym przypadku nawet wojen. Obecnie świat doświadcza zarówno wojen, jak i rewolt społecznych. W dodatku nie brakuje rozmaitych, grożących nowymi wojnami, ognisk zapalnych. Nasilają się zarzewia rozmaitych buntów społecznych, to z kolei zwiększa niepewność w biznesie, co nie sprzyja inwestowaniu. W takich warunkach rośnie zaś ryzyko recesji.
Pani Profesor wspomniała, że w zależności od sytuacji w danym kraju definicje tego, co stanowi recesję, różnią się. Ale generalnie obejmują perspektywę kurczenia się gospodarek, z wysoką inflacją. Ekonomiści mówią o scenariuszu stagflacji. Czy zgadza się Pani z tą diagnozą i jak by Pani odniosła to do Polski?
Zwykle jest tak, że jeśli gospodarka jest rozgrzana, to pojawiają się tendencje inflacyjne. Natomiast jeśli tempo wzrostu gospodarczego spada, gospodarka „przysypia”, to mogą pojawiać się tendencje deflacyjne, czyli tendencje spadku cen. Spadek cen nie zachęca zaś do inwestowania, ani do tworzenia nowych miejsc pracy. W sytuacji gdy ma miejsce „przysypianie gospodarki”, czyli spadek tempa wzrostu gospodarczego lub jego stagnacja, a równocześnie występuje inflacja, to określamy to mianem „stagflacji”. Gospodarka wtedy nie rośnie, a przeciwnie – jest w stagnacji lub nawet się kurczy. To również ma związek z asymetriami w podziale bogactwa.
Czy taka sytuacja w Polsce nam zagraża?
Obecnie mamy do czynienia ze spadkiem tempa wzrostu PKB. W 2022 r. ten wzrost wynosił – o czym już była mowa – ok. 4 proc. w skali rocznej. Zaś prognozy na rok bieżący wskazują, że wzrost będzie oscylował wokół 1 proc. Według BŚ i NBP będzie to 0,7 proc., a według niektórych innych prognoz zaledwie 0,5 proc. Tak znacznemu obniżeniu tempa wzrostu gospodarczego towarzyszy – i z prognoz wynika, że tworzyć będzie – wysoka, dwucyfrowa inflacja. Oznacza to, że niemal ocieramy się o stagflację. Prognozy wskazują na możliwy wzrost gospodarczy, choć nader rachityczny. Inflacja jest wysoka, wzrost gospodarczy słabnie, ale wciąż jeszcze jednak ma on miejsce. Zatem gospodarka się nie kurczy. I w tym sensie nie ma mowy o recesji.
Zarazem jednak pojawiają się też bardziej optymistyczne prognozy, w których nie wyklucza się wzrostu sięgającego 2 proc., np. w przypadku wygasania wojny w Ukrainie. Zakres niepewności jest jednak tak duży, że każda prognoza obarczona jest znacznym ryzykiem, że się nie sprawdzi.
Przy tym w analizach stanu gospodarki zawsze trzeba uwzględniać fakt, na co już wskazywałam, że między wzrostem gospodarczym a inflacją istnieją współzależności. Choć w Polsce inflacja w minionym roku była bardzo wysoka, znacznie wyższa niż średni jej poziom w krajach strefy euro i UE (przy czym w krajach bałtyckich była jeszcze wyższa niż u nas), to równocześnie w naszym kraju na relatywnie wysokim poziomie kształtował się wzrost gospodarczy.
To przejdźmy teraz na grunt, który interesuje chyba każdego kredytobiorcę. Większość ekonomistów przewiduje, że będzie następowało dalsze zacieśnianie polityki pieniężnej i w USA i w UE. Jak Pani widzi Polskę w tej układance?
Trzeba tu zwrócić uwagę na duże różnice w stopach procentowych w różnych krajach i rzutujące na poziom tych stóp różnice w poziomie inflacji. W Polsce stopa podstawowa wynosi obecnie 6,75 proc. W strefie euro i w USA jest natomiast znacznie nisza i wynosi 2-2,5%. Ale zarazem inflacja w Polsce jest znacznie wyższa.
Odznaczający się trafnością, ale i pesymizmem prognoz, Nouriel Roubini, słynny Doktor Doom, (Doktor Zagłada), który przewidział kryzys finansowy z 2008 r., w swej najnowszej książce pt. "MegaThreats: Ten Dangerous Trends That Imperil Our Future, And How to Survive” („Dziesięć zagrożeń dla gospodarki, które niszczą naszą przyszłość; jak przetrwać”), odnosi się m.in. do kwestii długów, wieszcząc tym razem „krach inny niż wszystkie”. Roubini podkreśla, że banki centralne są między młotem i kowadłem. Mają zadanie, by tak prowadzić politykę monetarną, by przeciwdziałać inflacji, ale też nie szkodzić wzrostowi gospodarczemu, nie dopuszczać do recesji gospodarczej i wzrostu bezrobocia. Nie ma tu łatwego wyjścia. Aby przeciwdziałać inflacji, bank centralny powinien zaostrzać politykę pieniężną, podwyższając stopy procentowe. Z drugiej zaś strony, by ograniczyć ryzyko recesji, powinien łagodzić politykę pieniężną. Trudno tu nie zgodzić się z opinią Roubiniego, że „banki centralne nie mają obecnie dobrych opcji”.
Dlatego też nie byłabym pewna, że banki centralne będą podwyższać stopy procentowe. To będzie w znacznym stopniu zależało od sytuacji gospodarczej i geopolitycznej oraz od tego, czy i w jaki stopniu ta podwyżka stóp procentowych wpłynie negatywnie na zaciągane kredyty, w tym kredyty hipoteczne. Kredyty hipoteczne z kolei wpływają na inwestycje mieszkaniowe, które mają następstwa mnożnikowe. Każde bowiem mieszkanie stwarza popyt na całe wyposażenie, AGD, urządzenia elektryczne, lampy, meble itp.; kreuje popyt na produkty wielu branż. Mawia się nawet, że jeśli „siada”, choruje budownictwo, zwłaszcza mieszkaniowe, to również „siada”, choruje gospodarka. Jeżeli zaś gospodarka „ma katar”, to budownictwo dogorywa. Ale jak już gospodarka zaczyna zdrowieć, to dopiero na końcu zdrowieje budownictwo.
Banki centralne poszczególnych państw będą zatem musiały ustalić, czy i w jakim stopniu podwyższanie stóp procentowych grozi recesją. A recesja to spadek PKB, kurczenie się gospodarki, spadek zatrudnienia, wzrost bezrobocia, w wyniku czego ludzie pójdą do państwa po pomoc. Przy tym recesja oznacza, że zarazem zmniejszają się wpływy podatkowe do budżetu państwa: VAT-owskie wpływy ze sprzedaży, oraz wpływy z tytułu podatków od wynagrodzeń i zysków przedsiębiorstw. Biednieje budżet państwa. Dlatego też bank centralny, zmieniając stopy procentowe, musi brać pod uwagę także następstwa dla gospodarki. Oczywiście, priorytetem dla banku centralnego jest jakość pieniądza, ale zarazem banki centralne nie są zwolnione z dbałości o gospodarkę.
Ale czy można liczyć na jakiegoś rodzaju przewidywalność decyzji w kwestii stóp procentowych? Gdy FED podnosił stopy procentowe, zwykle podnosił je również EBC, a następnie narodowe banki centralne. Analogicznie działo się w przypadku obniżek. Teraz trudno mówić o takiej zależności, zwłaszcza w przypadku Polski.
Wpływ USA jako pierwszej gospodarki świata na inne gospodarki jest i będzie znaczny, ale ze względu na zróżnicowaną sytuację wielu gospodarek, każda z nich będzie musiała wziąć pod uwagę przede wszystkim własne uwarunkowania wewnętrzne. A obecnie mamy do czynienia z syndromem łączenie wody z ogniem: z jednej strony, banki centralne podwyższają stopy procentowe, a z drugiej strony, rządy w ramach tarczy antyinflacyjnej uruchamiają pomoc finansową dla gospodarstw domowych i przedsiębiorstw. Wiele bowiem wskazuje, że brak takiej pomocy może zagrażać większym ryzykiem upadłości przedsiębiorstw, co skutkowałoby utratą podatkowych wpływów do budżetu i skazywaniem pracowników tych przedsiębiorstw na bezrobocie. Zatem budżet państwa tak czy siak musiałby płacić. Tym samym trudno o jednoznaczną odpowiedź w kwestii stóp procentowych. Natomiast wiele obecnie wskazuje, że proces podnoszenia stóp procentowych będzie mógł być stopniowo wygaszany wraz z obniżającą się stopą inflacji. I oby tak się stało.