Jeszcze nie wojna, ale też nie pokój. Obronność Europy - część 1

Rysunek parasola, chroniącego przed spadającymi niczym deszcz bombami

Po 80 latach względnego pokoju po wojnie totalnej nastał czas naruszenia porządku globalnego. Jedno ze światowych mocarstw – Rosja – brutalnie atakując w 2022 r. sąsiednią Ukrainę, z całą mocą ujawniło od lat nieskrywane imperialne zapędy, dążąc do odtworzenia wpływów terytorialnych i politycznych. Ta napaść zmieniła w stosunkach międzynarodowych wszystko. Nie tylko na Ukrainie, ale także w Europie i na świecie, w relacjach transatlantyckich. Oto pierwsza część tekstu o tym, jak na świecie jeszcze nie ma wojny, ale nie ma też pokoju.

Rosyjski atak na suwerenną Ukrainę 24 lutego 2022 r. doprowadził do fundamentalnej zmiany paradygmatu w polityce bezpieczeństwa i obrony na kontynencie europejskim, przewartościowując w zasadniczy sposób dotychczasową konstelację polityki bezpieczeństwa i obrony Europy. Inwazją na Ukrainę Kreml zerwał nieodwołalnie dotychczasowo obowiązujący europejski porządek pokojowy, opierający się na suwerenności, nienaruszalności granic państwowych i innych fundamentalnych zasadach regulujących stosunki między państwami, określonych w Akcie końcowym z Helsinek z 1975 r. i Paryskiej Karcie Nowej Europy z 1990 r. Jednocześnie Stany Zjednoczone administracji prezydenta Donalda Trumpa, które dotychczas gwarantowały militarnie bezpieczeństwo swoich europejskich sojuszników, stwierdziły ustami sekretarza obrony Pete’a Hegsetha z 24 kwietnia 2025 r., że „nie będą w stanie robić tego w takim zakresie jak dotychczas”. „USA mają większe zmartwienia, niż bezpieczeństwo Europy. Europejczycy będą musieli w przyszłości zapewnić swoje bezpieczeństwo we własnym zakresie, ponieważ USA nie mogą być jedynym gwarantem bezpieczeństwa Europy. Te czasy minęły. Oczekujemy od sojuszników, by stanęli na wysokości zadania. To pozwoli osiągnąć pokój poprzez siłę” – oświadczył Hegseth. Ponadto wskazał, że uwzględniając obecne zagrożenia, członkowie NATO muszą zacząć myśleć o wydatkach na obronę rzędu 3 do 5% ich PKB, strona amerykańska nie zamierza wycofać się z NATO, ale redukuje jego znaczenie. W grudniu 2023 r. w USA została przyjęta ustawa, która zabrania prezydentowi jednostronnego wycofania się z NATO bez zgody 2/3 głosów w Senacie lub ustawy Kongresu. W tym kontekście wypowiedzi w Brukseli sekretarza stanu USA Marco Rubio z 3 kwietnia 2025 r., że „obawy przed wyjściem USA z NATO są nieuzasadnione”, ale „w przyszłości siły USA na kontynencie europejskim będą redukowane”, są odzwierciedleniem sytuacji prawno-politycznej w Stanach Zjednoczonych i nic więcej. Już teraz myśli się docelowo o wycofaniu ok. 10 000 żołnierzy z Europy Wschodniej i 20 000 na kontynencie europejskim, jak i o planach rezygnacji Stanów Zjednoczonych z obsadzania stanowiska Naczelnego Dowódcy Sił Sojuszniczych NATO w Europie (SACEUR-Supreme Allied Commander Europe, od 4 lipca 2025, gen. Alexus Grynkewich). W końcu Biały Dom zrezygnował z tego pomysłu.

Kuriozalne i groteskowe staje się grożenie przez USA użyciem siły militarnej Grenlandii, autonomicznemu terytorium państwa NATO, Danii. To może wzmacniać obawy, że Stany Zjednoczone planują porzucić swoich długoletnich europejskich sojuszników, którzy postrzegają Rosję jako rosnące zagrożenie. W tymczasowych wytycznych dotyczących Strategii obrony narodowej (Interim National Defence Strategic Guidance) Departament Obrony USA wskazuje na skoncentrowanie się sił zbrojnych USA na zagrożeniach w regionie Indo-Pacyfiku (wzrost konfrontacji z Chińską Republiką Ludową) oraz na bezpieczeństwie krajowym przy jednoczesnej akceptacji większego ryzyka na innych teatrach działań, w tym europejskim. Nie ulega wątpliwości, że charakter zmian w porządku międzynarodowym wynikający z polityki obecnej administracji Trumpa, ale także w wyniku działań państw autorytarnych i odwrotu od dotychczasowego modelu globalizacji ma trwały i długofalowy, a nie incydentalny charakter. Potwierdziła to m.in. wizyta sekretarza generalnego NATO Marka Ruttego w Waszyngtonie, gdzie przedstawiciele Pentagonu dali mu jasno do zrozumienia o zamiarze redukcji wojskowej obecności w Europie. W październiku 2025 r. Stany Zjednoczone ogłosiły decyzję o redukcji liczebności swoich sił zbrojnych na wschodniej flance NATO. W Rumunii pozostanie tysiąc żołnierzy z USA, a wycofanie rotacyjnej brygady ma dotyczyć, takich krajów jak Węgry, Słowacja oraz Bułgaria. Według Ruttego „europejscy sojusznicy muszą dokonać skoku kwantowego, jeśli chodzi o wkład i możliwości. Aby to zrobić, potrzebne będą większe inwestycje” w obronność Europy. Sekretarz generalny NATO zaproponował państwom Sojuszu, aby wydatki na obronę osiągnęły poziom 5% PKB, tzn. wydatki na obronę miałyby osiągnąć poziom 3,5% ich PKB, a na inne wydatki związane z obronnością pozostałych 1,5%. Wiele krajów europejskiej części NATO ocenia poziom wydatków na obronność rzędu 5% za niemożliwy do spełnienia. 

W tej sytuacji Europa musi przygotować się na najgorsze możliwe scenariusze i przede wszystkim definitywnie zerwać z dotychczasową praktyką pacyfistyczną swojej narracji dotyczącej bezpieczeństwa i obrony oraz prezentowania się jako tzw. siła pokojowa na arenie międzynarodowej. Rosja w przewidywalnej przyszłości pozostanie głównym zagrożeniem dla bezpieczeństwa europejskiego i stabilności międzynarodowej. W marcu 2025 r. opublikowano dwa ważne strategiczne dokumenty określające kierunki współpracy obronnej w UE: „Joint Paper for European Defence Readiness 2030” oraz plan „ReArm Europe/Readiness 2030”, który obejmuje również możliwość wykorzystania tzw. klauzuli wyjścia w celu uniknięcia procedury nadmiernego deficytu (powyżej 3% PKB), uelastycznienie procedur w zakupach obronnych (EU Defence Omnibus), szersze wykorzystanie środków na projekty czysto wojskowe oraz kapitału prywatnego. Wartość całego projektu oszacowana jest na 800 mld euro. Oba dokumenty zawierają jednocześnie konkretne propozycje dotyczące: redukcji krytycznych luk w zdolnościach obronnych, utworzenia silnej europejskiej bazy przemysłowo-technologicznej sektora obronnego, rozwoju współpracy przemysłów obronnych UE z przemysłem Ukrainy oraz pozyskanie nowych środków finansowych. 

Uzgodniono również (podczas polskiej prezydencji w Radzie UE) tzw. Instrument na rzecz zwiększenia Bezpieczeństwa Europy (SAFE), zatwierdzony przez Radę ds. Ogólnych UE 27 maja br., przewidujący szeroki zakres możliwości pożyczkowych (150 mld euro), wsparcie dla inwestycji obronnych, wspólne zamówienia, długoterminowe pożyczki, wsparcie dla Ukrainy. Polska jest największym beneficjentem tego programu (43,7 mld euro). 

Niezmiennym priorytetem i problemem dla polityki bezpieczeństwa i obrony Europy powinna pozostać intensywna i zmasowana kontynuacja wsparcia Zachodu dla Ukrainy i to już bez możliwej pomocy ze strony Stanów Zjednoczonych, pomimo zamiaru zatwierdzenia po raz pierwszy przez administrację Trumpa sprzedaży Ukrainie uzbrojenia o wartości co najmniej 50 mln USD. Stany Zjednoczone i Ukraina podpisały również 30 kwietnia 2025 r. neokolonialną, niemoralną ze strony Waszyngtonu, umowę surowcową o „partnerstwie” ekonomicznym, która zakłada powołanie wspólnego funduszu ds. odbudowy Ukrainy. Dla Kijowa jest to ostatnia deska ratunku utrzymania niepodległości państwa ukraińskiego. 

Kwestia bezpieczeństwa suwerenności i niepodległości Ukrainy jest na stałe i nierozerwalnie oraz aksjomatycznie związana z bezpieczeństwem Europy. Rosja nie osiągnie statusu mocarstwowego bez Ukrainy. W egzystencjalnym interesie ochrony własnego bezpieczeństwa Europa musi zatrzymać i przerwać na zawsze oczywiste plany Kremla odbudowy imperium na kontynencie europejskim, doprowadzenia do podziałów w UE oraz w NATO, sygnalizowane już przez Władimira Putina podczas jego wystąpienia na monachijskiej konferencji bezpieczeństwa w lutym 2007 r. (odrzucenie europejskiego systemu bezpieczeństwa i powrotu do polityki imperialnej), kosztem suwerenności i integralności terytorialnej swojej „bliskiej zagranicy”. I nie chodzi tutaj tylko o Ukrainę, ale m.in. o państwa bałtyckie, Polskę, Mołdawię oraz Gruzję. Moskwa zdaje sobie sprawę, że porażka na Ukrainie, oznaczałaby koniec reżimu kremlowskiego, Federacji Rosyjskiej, tzn. jej możliwy rozpad oraz pogodzenia się z sytuacją drugorzędnego partnera w stosunku do hegemonialnych Chin, tzn. definitywnego wykluczenia jej z triumwiratu koncertu trzech globalnych mocarstw (USA, Chiny, Rosja). Tylko zburzenie starego i stworzenie na jego zgliszczach nowego porządku międzynarodowego opartego na dominacji siły i otwartej rywalizacji, do którego Rosja dąży wraz z Chinami, Iranem i Koreą Północną, może jeszcze zapewnić ostatnim „rzutem na taśmę” realizację imperialnych celów politycznych rosyjskiej despocji wschodniej. Rosja zrobi wszystko, aby jej plany stały się strategicznie geopolityczną rzeczywistością. Ponieważ podstawą bezpieczeństwa militarno-politycznego Zachodu jest NATO, Kreml będzie dążył do fizycznej eliminacji tej jedynej wielostronnej struktury bezpieczeństwa demokracji zachodnich, kalkulując, że dzisiejsze Stany Zjednoczone nie będą już pełnowartościowym gwarantem jego bezpieczeństwa. Sojusznicze państwa pozostaną wprawdzie w Sojuszu i z niego nie wystąpią (pomimo sformułowań art. 13 Traktatu Północnoatlantyckiego, to umożliwiającego), tak jak w przeszłości Francja wystąpiła 16 października 1967 r. ze struktur wojskowych NATO i powróciła do nich 3 kwietnia 2009 r. Ale decyzja (niepewność) co do zastosowania art. 5 pozostaje, ponieważ leży w rękach nieobliczalnego i kroczącego drogą strategicznie odhumanizowanej, atawistycznej i narcystycznej ignorancji rozumienia obiektywnych procesów polityki międzynarodowej prezydenta Trumpa. Państwa członkowskie pozostaną w Sojuszu jeszcze z innej przyczyny, mianowicie w trwającej mimo wszystko naiwnej nadziei na interwencję nuklearnego amerykańskiego supermocarstwa w razie zaatakowania państwa członkowskiego NATO. Ale Sojusz nie może opierać się na braku wiarygodności ze strony największego państwa NATO i jego rzeczywistego fundamentu. W ten sposób staje się bezużyteczny operacyjnie, a sam art. 5 jest martwy. Artykuł ten nie obliguje bowiem bezwzględnie do przyjścia z pomocą militarną napadniętemu militarnie członkowi NATO. W takiej sytuacji powinna być zmieniona traktatowo zasada wzajemnej kolektywnej obrony. 24–25 czerwca br. na szczycie NATO w Hadze temat ten nie był w ogóle dyskutowany. Poruszono za to inne „standardowe” tematy, takie jak: bezpieczeństwo euroatlantyckie, wzmocnienie flanki wschodniej, zwiększenie zdolności obronnych i odstraszania, cyberbezpieczeństwo, zagrożenia hybrydowe i dezinformacja, współpraca NATO z kluczowymi partnerami na świecie. Zatwierdzony został m.in. wzrost wydatków na obronność państw członkowskich do 3,5% PKB i nowe plany operacyjne państw członkowskich Paktu. Szczyt potwierdził zobowiązania do kolektywnej obrony, zapisane w art. 5 traktatu waszyngtońskiego (atak na jednego jest atakiem na wszystkich).W deklaracji szczytu wszyscy sojusznicy potwierdzili swoje zobowiązanie do wzajemnej obrony i współpracy w obszarze bezpieczeństwa. Ponadto zgodzono się, że państwa członkowskie utrzymają silne więzi i koordynację transatlantycką jako niezbędne. Tylko wspólnie sojusznicy mogą skutecznie odpowiedzieć na trwającą agresję Rosji na Ukrainę i coraz bardziej szkodliwe i agresywne działania Moskwy wymierzone w państwa członkowskie NATO. Niewątpliwie kluczową decyzją szczytu było przyjęcie nowego zobowiązania w zakresie systematycznego zwiększania wydatków obronnych do wysokości 5% PKB i nowych planów obronnych. Wzrost nakładów na obronność powinien prowadzić do systematycznego zwiększenia odpowiedzialności Europejczyków za bezpieczeństwo transatlantyckie. W Hadze odbyło się również posiedzenie Rady NATO-Ukraina na szczeblu ministrów spraw zagranicznych, na którym potwierdzono kontynuację wsparcia dla walczącej Ukrainy. 

W takiej sytuacji permanentnego zagrożenia bezpieczeństwa Europy i możliwego strategicznego zwrotu Stanów Zjednoczonych w relacjach z Europą i NATO, Stary Kontynent musi zagwarantować sobie sam twarde bezpieczeństwo. W przyszłości będzie prowadzić do zastąpienia Sojuszu poprzez rozwój formatu europejskiego Paktu Północnoatlantyckiego, nie rozwiązując „starego” NATO – nie w niewielkim stopniu, jak ma to miejsce obecnie, ale w sposób kompleksowy i trwały. Bo niepodległość Europy nie byłaby wtedy opcją, ale realną koniecznością. Taką zdecydowaną opcją byłoby natychmiastowe wdrożenie klauzuli wzajemnej pomocy i wsparcia, która powinna opierać się na art. 42. ust 7 Traktatu o UE (TUE), nawiązującego do art. V zmodyfikowanego traktatu brukselskiego z 1954 r. nieistniejącej już Unii Zachodnioeuropejskiej, oraz uzupełniającej ją klauzuli solidarności (art. 222 TUE), gwarantujących automatyczną pomoc militarną państw członkowskich. Na to się jednak nie zanosi w najbliższej przyszłości w sytuacji gwałtownie wzrastającego zagrożenia ze strony Rosji. W takiej sytuacji powinna być zmieniona traktatowo (w ramach NATO) zasada wzajemnej kolektywnej obrony, nie wykluczając ataku nuklearnego broniami taktycznymi przeciwko Ukrainie i krajom Sojuszu w Europie, co powinno spowodować ograniczoną geograficznie odpowiedź nuklearną Zachodu. Europa musi jak najszybciej zbudować wspólną obronę. Dzisiaj ma tylko politykę obronną. Pomimo wystarczających zdolności, Europa nie zbudowała kolektywnej woli politycznej odgrywania roli światowego mocarstwa. 


PROF. DR HAB. KRZYSZTOF MISZCZAK, kierownik Zakładu Bezpieczeństwa Międzynarodowego, Instytut Studiów Międzynarodowych, Kolegium Ekonomiczno-Społeczne SGH

Grafika: RZECZYOBRAZKOWE