Ad astra po mandaryńsku

zdjęcie księżyca

SGH jest członkiem Akademickiej Sieci Kosmicznej, a więc i na warszawskim Mokotowie oczekuje się na rezultaty lotu dr. Sławosza Uznańskiego-Wiśniewskiego, astronauty ESA na Międzynarodową Stację Kosmiczną. Stacja – największy pokojowy projekt badawczy w historii ludzkości – jest efektem postzimnowojennej kooperacji USA, Europy i Rosji. W niniejszym felietonie skupię się jednak na innym, wykluczonym z tej współpracy graczu. Opowiem o zanurzonym w dalekowschodniej symbolice programie kosmicznym Chin, które z każdym rokiem mają coraz więcej do powiedzenia w astropolityce.

Eksperymenty rakietowe Państwo Środka realizowało już od lat 60. w ramach tajnego programu „Dwóch bomb i satelity”. Chociaż rakieta kosmiczna Długi Marsz z satelitą wystartowała 24 kwietnia 1970 r., historyczne zawirowania zahamowały program praktycznie u jego zarania. Dopiero lata rządów Hu Jintao (2003–2015) – mniej reformatorskie niż era jego poprzedników i mniej skoncentrowane na ideologii niż obecnie – faktycznie zapoczątkowały aerokosmiczny rozkwit. To wtedy ucywilniono wojskowe kosmodromy, zainicjowano program misji załogowych oraz rozwój systemu nawigacji satelitarnej BeiDou odpowiadającego amerykańskiemu GPS. Stworzono też podstawy narodowej strategii innowacji, w sercu której osadzono alternatywną energię, aplikacje cyfrowe i kosmos właśnie. Hasło „naukowego rozwoju”, choć może dziś brzmieć anachronicznie, otworzyło drzwi do modernizacji nie tylko szybciej, ale i mądrzej.

Nieprzypadkowo właśnie wtedy Chiny stały się drugą gospodarką świata. Ekspansja infrastruktury, wzrost eksportu, galopująca urbanizacja – to wszystko działo się równolegle. Rósł gospodarczy wpływ Pekinu, narastały również wyzwania: nierówności, problemy środowiskowe i demograficzne. Kolejne chińskie sukcesy w kosmosie są bez wątpienia efektem budowy kompetencji w zakresie najbardziej zaawansowanych technologii. Mogą być także odbierane jako próba odpowiedzi prestiżem osiągnięć państwa na wewnętrzny i światowy polikryzys, z którym chińskie przywództwo się mierzy.

Dziś Chiny kreują się na „cywilizację inżynierską”. Pokazują, że potrafią nie tylko nadrabiać dystans, ale i wyznaczać własne ścieżki. Udane misje ostatniej dekady jeszcze dobitniej akcentują zwrot w kierunku kosmosu. Dla przykładu w ramach programu lunarnego chińskie lądowniki eksplorują zasoby Księżyca, w tym jego niewidoczną stronę. Są to badania, których nikt, z USA włącznie, w historii nie prowadził. Od 2020 r. trwa też misja naukowa na powierzchni Marsa, a od 2022 r. nad naszymi głowami orbituje samodzielnie zbudowana stacja kosmiczna Tiangong – Niebiański Pałac. Przebywający na jej pokładzie w półrocznych turach tajkonauci* prowadzą doświadczenia astrofizyczne i medyczne. Łączą się także z Ziemią w ramach dużych imprez, jak Telewizyjna Gala Noworoczna lub Narodowy Dzień Kosmosu (24 kwietnia) czy transmitowanych do szkół w całym kraju lekcji z orbity.

Plany na przyszłość, które w ramach doktoratu badamy, są jeszcze ambitniejsze. Od maja br. przestrzeń przemierza sonda Tianwen2 mająca za zadanie badać możliwości górniczej eksploracji planetoid i komet. W wielkim tempie rośnie odpowiedź ChRL na STARLINK – konstelacja Qianfan. Wreszcie, dzięki długo zbieranym danym, Chiny przymierzają się do wysłania przed rokiem 2030 załogowego lotu księżycowego. Mają już nazwaną kapsułę! Mengzhou – Statek ze snów.

Być może najciekawsze w tej historii jest to, że Chiny wcale nie chcą już tylko kopiować. Ich model ustrojowy – hybrydowy, autorytarny, ale i technokratyczny – nie mieści się w zachodnich szufladkach. Ale wciąż działa. A to wystarczy, by świat musiał spoglądać w niebo, poszukując na nim chińskich satelitów, sond i tajkonautów.

*Nazwa członków personelu kosmicznego wynoszonych w przestrzeń przez Chiny. Słowo pochodzi od chińskiego określenia taikōng ren – ludzie w kosmosie, chociaż sama Państwowa Administracja Kosmiczna CNSA preferuje określenie hangtiān yuan – nawigatorzy niebios.


KRZYSZTOF KARWOWSKI doktorant 3. roku, przewodniczący Samorządu Doktorantów SGH