Budować Mieszkać Myśleć

Konferencja Budować - Mieszkać - Myśleć

O tkance i przestrzeni miejskiej, filozofii mieszkania, etyce na rynku nieruchomości, sztuce w mieszkaniu i budowaniu, zrównoważonych inwestycjach w mieście oraz o drugim domu – SGH opowiada prof. Marek Bryx

Prof. Marek Bryx

Karolina Cygonek: Panie Profesorze, czy mógłby Pan rozszyfrować motyw przewodni konferencji „Budować, mieszkać, myśleć”?
Marek Bryx: Hasło wzięło się od Martina Heideggera, który na swej konferencji na początku lat 50. XX w. wygłosił referat „Budować, mieszkać, myśleć”, próbując pokazać, jak bardzo różnie możemy patrzeć na kwestię mieszkania i zamieszkiwania, i że proces myślowy w tym wszystkim jest najważniejszy. Zazwyczaj konferencje organizowane przez katedry zajmujące się rynkiem nieruchomości są dość wąskie tematyczne. Spodobał mi się pomysł, żeby ten temat rozszerzyć na kwestię zamieszkiwania, myślenia o mieszkaniu w różnych aspektach. Przez 45 lat pracy zawodowej zajmowałem się bowiem różnymi atrybutami mieszkalnictwa. Zaczynałem od kwestii polityki mieszkaniowej, przez finansowanie po zagospodarowanie przestrzenne i rewitalizację. Pierwszy podręcznik rewitalizacji miast powstał, kiedy byłem prezesem Urzędu Mieszkalnictwa. Staraliśmy się wówczas pokazać mieszkanie i zamieszkiwanie w szerokim kontekście, poczynając od kwestii filozoficznych, etycznych, poprzez finansowe, aż do tego, że mieszkanie – jak kiedyś mówili nasi profesorowie Adam Andrzejewski czy Juliusz Goliński – to nie jest tylko obudowana klatka, w której żyjemy, ale to wszystko, co jest dookoła, relacje, które budujemy z sąsiadami, z otoczeniem.

Idea miasta pieszego czy piętnastominutowego nie jest nowa, ale wciąż do nas wraca.
Zapomnieliśmy o tym, co jest najprostsze i najważniejsze. W okresie socjalizmu budowano osiedla, w których przedszkola, sklepy musiały być w stosownej odległości od mieszkańców. Taka próba tu i ówdzie się powiodła. Najciekawiej wyszła architektowi Markowi Budzyńskiemu na północnym Ursynowie. Ale też na Bródnie, gdzie mieszkałem 40 lat temu, przedszkole było w odległości spaceru z moim dzieckiem. Tak samo było ze szkołą czy kościołem.

Na kwestię zamieszkiwania należy patrzeć szeroko, kompleksowo, przewidując tendencje.
Faktycznie, jeśli o tym zapominamy na etapie planowania, to rodzą się problemy, bo np. nie ma dokąd wyjść z takiego mieszkania, nie ma gdzie zaparkować. Jak budowano Ursynów, nikt nie przewidywał takiego rozwoju motoryzacji. Dzisiaj zresztą ją ograniczamy. Wracamy do idei, które nazywaliśmy kiedyś socjalistycznymi, a które w gruncie rzeczy są ideami zrównoważonego rozwoju, np. przestawienie się na transport publiczny. Faktem jest, że socjalizmowi nie wystarczyło wiary ani pieniędzy dla realizacji tego wszystkiego. Ursynów miał być od początku przecięty metrem, ale to wymagało innego ustroju, który był w stanie to sfinansować. Kiedyś, jak spółdzielnia oddawała osiedle, nie mogło zabraknąć na nim placu zabaw czy ławki. Dzisiaj deweloperzy oddają jeden–dwa bloki i żal im przeznaczyć więcej ziemi na takie elementy.

Dzisiaj przestrzeń musi przynieść dochód.
To jest oczywiście cel deweloperów i ja to rozumiem. Także wśród nich upowszechnia się jednak powoli pogląd, że dobrze zrobione mieszkanie, ładny budynek z funkcjonalnie zagospodarowaną przestrzenią podnosi jego cenę. Czy to dobrze, że ta cena jest wyższa? Pewnie nie, ale przynajmniej mamy enklawy, które są ładne, zadbane, dobrze zorganizowane. Są to przykłady, które warto upowszechniać. Nasza konferencja m.in. stawiała sobie za cel, by teoretycy i praktycy mogli wymieniać się wiedzą i formułować wnioski mające na uwadze dobro mieszkańców.

Jak by Pan podsumował kondycję polskich miast, zagospodarowania przestrzennego? Czy zmierzamy w dobrym kierunku czy mamy się martwić?
To jest trudne pytanie, dlatego że każde miasto jest nieco inne. Bardzo duże miasta mają większe możliwości finansowe. Z kolei mniejsze miasta wyludniają się, co sprawia, że zarządzające nimi władze mają coraz trudniejszą sytuację finansową.

W Polsce mamy piękną sieć osadniczą miast, które w średniowieczu były zlokalizowane w odległości przejazdu koniem w ciągu jednego dnia. I ta sieć osadnicza jest bardzo cenna. Natomiast ona się nam obecnie trochę chwieje, gdyż młodzi ludzie odpływają z małych miast, bo nie ma tam dla nich pracy. W socjalizmie nie można było tak łatwo zameldować się w Warszawie. Chodziło o to, żeby zatrzymać ludzi w małych miastach; stworzono specjalne programy rozwojowe dla tych miast, były zakłady pracy, które przyciągały możliwością zatrudnienia. W okresie transformacji coś nam umknęło. Mamy tendencję parcia młodych ludzi do dużych miast, gdzie zyskują wykształcenie, dostają pracę i osiedlają się.

Drenaż mózgów.
I to nie jest dobre. Natomiast w miastach dużych, które się rozwijają, od kilku lat tendencja – polegająca na budowaniu przestrzeni publicznych i przez to międzyludzkich relacji – jest prawidłowa, choć są wyjątki. Tendencję widać w strategii dla m.st. Warszawy, zakładającej wiele bardzo dobrych rozwiązań do 2030 r., a projekty realizowane są w jej ramach. Ale w niektórych miastach władze po prostu realizują projekt, rozliczają go, nie uzyskując dodatkowych wartości. Oczywiście, trudno to stawiać jako zarzut, ale warto upowszechniać wzorce tych miast, którym się to udało. Burmistrzowie Grodziska Mazowieckiego i Podkowy Leśnej, którzy uczestniczyli w panelach naszej konferencji, zwracali uwagę, jak z jednego projektu można wygenerować, uzyskać więcej wartości niż tak naprawdę ten projekt zakładał, że jest to możliwe przy właściwym sterowaniu taką działalnością.

Poruszył Pan tutaj aspekt dobrego zarządzania i rozporządzania środkami.
Znaczenie mają decydenci, przywództwo i przyjmowane strategie. Wielokrotnie na naszej konferencji powracała kwestia mentalności, np. przy zagospodarowaniu przestrzennym. Otóż, ja nie podzielam poglądu, że mamy złe prawo. Łatwo tak powiedzieć i w niektórych przypadkach tak się zdarza, ale biorąc pod uwagę Ustawę o planowaniu i zagospodarowaniu przestrzennym, mogę powiedzieć, że w gruncie rzeczy pozostawia ona ogromną swobodę samorządom w podejmowaniu kluczowych decyzji. Rodzi się tylko pytanie, czy samorządy ją dobrze stosują? Po co dzisiaj w gminach mamy zaplanowane miejsca na 40 milionów mieszkań? Duża część gmin zadziałała tu niestety sztampowo: skoro będziemy mieli przestrzeń na mieszkania, to mieszkania powstaną, ludzie zamieszkają i będą płacić podatki. Ale jak ściągnąć ludzi, żeby chcieli zamieszkać w danym mieście, już nie pomyślano.

Musi być praca, w dodatku atrakcyjna.
Ludzie pytają, co w tym miejscu jest takiego atrakcyjnego, dlaczego mam się przenieść z miasta A do miasta B? Czego miasto B zaoferuje mi więcej? Obserwuję kilka miast, które starały się przyciągnąć mieszkańców poprzez ograniczenie ruchu ulicznego, zamknięcie części ulic, tworzenie enklaw dla pieszych, żeby mogli się spotkać, porozmawiać, budować relacje. Temu powinno służyć miasto i w tym aspekcie możemy szukać właśnie jego atrakcyjności. Ta atrakcyjność miejsca to przecież także placówki kultury, kina, teatry, muzea.

Rozumiem, że dla włodarzy miast ważny jest wodociąg, kanalizacja, ulica, bo to jest pierwsza potrzeba, z której ich rozliczają mieszkańcy. Ale gdy taki mieszkaniec wraca z pracy, poszedłby do teatru. I musi znowu wrócić do Warszawy. Trochę to nie ma sensu. Dziwię się, że władze niektórych miast tego nie widzą. Bo właśnie to kino, teatr, klub sportowy, dom kultury zatrzymałyby tych ludzi w mniejszych miastach, nie mówiąc o tym, że takie instytucje generują miejsca pracy.

Są też elementy, których zmiana wymaga więcej czasu. Miasta nie zmieni się z dnia na dzień, ale ważna jest strategia realizowana krok po kroku.

Wróćmy teraz do podstawowego prawa człowieka do mieszkania. Jak to prawo jest według Pana realizowane w Polsce?
Mój pogląd na prawo do mieszkania jest jasno określony i nie zmienił się od lat. Uważam, że państwo powinno zadbać, aby każda rodzina mogła godnie mieszkać. Jednocześnie mieszkanie jest towarem: ktoś je musi zbudować, w związku z czym ma ono swoją cenę. PRL, które chciało to robić za darmo, poniosło klęskę. Potem wymyślono spółdzielnie, gdzie dopłacano 50% do kosztu wybudowania mieszkania. I to też było jedną z przyczyn kryzysu tego państwa. W związku z tym mieszkanie jest i pozostanie towarem. Ale fakt, że jest towarem, nie zmienia sytuacji, że ma swoją rangę socjalną. Chodzi o to, żeby każdemu to mieszkanie umożliwić.

Dzisiaj ponad 80% mieszkań w Polsce to są mieszkania własnościowe. Nie oceniam, czy to dobrze czy źle, tak po prostu jest. Dopóki nas stać, dopóki nam państwo jest w stanie pomóc, młodzi ludzie w Polsce chcą być właścicielami mieszkań, co potwierdzają nasze ankiety. Ale są też ludzie, którzy wolą wynajmować. To są przeważnie młodzi, którzy przyjeżdżają na studia, nie wiedzą, z czego będą żyli, ale muszą gdzieś mieszkać, w związku z tym wynajem jest bardzo dla nich korzystny.

Ankiety potwierdzają, że ludzie do 25. roku życia nie skłaniają się ku własności, natomiast już starsi – zdecydowanie tak. Chcą być właścicielami, bo to daje im poczucie bezpieczeństwa. Jeżeli spłaci się kredyt, zostaje wartość rezydualna, mieszkanie ma wartość, stąd zresztą też pomysł odwróconej hipoteki.

A co z etyką na rynku nieruchomości? Wydaje się, że architekci pracują w służbie deweloperów. Podam przykład: człowiek wyprowadza się pod Warszawę, do lasu, a tutaj nagle, pomimo że wcześniejsze plany tego nie zakładały, na sąsiedniej działce wyrasta pięć budynków. Wiadomo, że rynek rządzi się swoimi prawami. Z drugiej strony, architekt na studiach uczy się, że budynek ma być funkcjonalny, estetyczny, zapewniać mieszkańcom dobrostan. Ale jak to pogodzić?
Ustawa o zagospodarowaniu przestrzennym określa jednoznacznie, co to jest dobre sąsiedztwo. Zapis ten był sformułowany po to, żeby właśnie budując plomby w mieście, można było skorzystać z zasady dobrego sąsiedztwa, czyli postawić budynek, który ma podobną wysokość, wielkość okien itd. Ale ostatecznie sądy wypaczyły tę ideę i pozwoliły deweloperom budować, co im przyjdzie do głowy, skoro nie ma w pobliżu sąsiedztwa w postaci innego osiedla. Tak samo władze lokalne uzyskały swobodę i mogą zmieniać plany, wydawać warunki zagospodarowania terenu i zabudowy i w ten sposób kształtować przestrzeń de facto, jak chcą, zamiast trzymać się założeń, które są w studium zagospodarowania przestrzennego. W planach bowiem trzeba pokazać, że jest jakaś przestrzeń publiczna. Żyjemy w państwie kapitalistycznym, w którym rządzi pieniądz, ale musimy też pamiętać o naszych niefinansowych odczuciach i potrzebach. Uważam, że można zachowywać się etycznie. Mamy przykłady takich deweloperów, którzy potrafią zbudować przyzwoity plac zabaw dla dzieci, nadać budynkom jakiś sensowny i estetyczny kształt.

Pani mówi, że wszystko zależy od dewelopera i to jest prawda. Kiedyś najważniejszy był inwestor. Przed wojną nasza Szkoła Główna Handlowa w Warszawie jako inwestor właśnie pozwoliła sobie na wybudowanie pięknego budynku przy ulicy Rakowieckiej (gmach A) czy budynku biblioteki, choć przy tym ostatnim miała problem z finansowaniem. Dzięki temu pozostały wybitne dzieła architektoniczne, którymi do dzisiaj się szczycimy, we wnętrzach których kręcone są filmy.

Wydaje mi się, że mentalność deweloperów powoli zmienia się na lepsze. Wiele zależy też od stanowiska władz miasta, które ostatecznie wyrażają zgodę na dany projekt.

Postulowałbym, żeby zacząć pracować nad zmianą mentalności. Dopóki ktoś, kto wydaje jakąś kuriozalną zgodę, czuje się bezkarny, to wciąż jest ryzyko, że nadal będzie tak robił. A jeżeli ukróci się takie zachowania, jeżeli od urzędników będzie się wymagało odpowiedzialności, to coś się zmieni.

Podczas konferencji zwrócili Państwo także uwagę na syndrom samotności w dużych miastach. Czy są w tym obszarze prowadzone jakieś badania pokazujące, że samotność jest jakaś szczególna w dużych miastach?
Myślę, że wynika to bardziej z obserwacji. Ale to jest cenne pytanie, warto by w takim razie takie badania zrobić.

Żeby móc odpowiedzieć na to pytanie nie tylko na podstawie własnych obserwacji i doświadczeń, ale zobiektywizować to zjawisko, musiałbym odpowiedzieć tak: samotność nie dotyczy tylko dużych miast, dotyczy też miast małych, dlatego że te ostatnie się wyludniają, zostają w nich głównie ludzie starzy. Okazuje się, że człowiek po 80-tce nie ma z kim porozmawiać. W dużych miastach ten syndrom jest jeszcze bardziej dotkliwy.

Żyjemy coraz szybciej i miasto też żyje coraz szybciej razem z nami?
Tak. Właśnie dlatego wydaje mi się, że przestrzenie publiczne są tak potrzebne, żebyśmy mieli możliwość zwolnienia tempa. Możliwość tego, że człowiek ma gdzie wyjść z psem, pograć w szachy na podwórku, poćwiczyć na siłowni plenerowej, cieszy, sprawia przyjemność.

To teraz pomówmy o zrównoważonych miastach i zrównoważonym rozwoju. Obecnie wiele mówi się o aspektach środowiskowych. Jak te działania ku ochronie klimatu i środowiska naturalnego pogodzić z kosztami technologii, które są przyjazne dla środowiska, ale drogie?
To prawda, że zrównoważenie w budownictwie, w mieszkalnictwie to jest pewien szkopuł. Ale ja próbuję studentom na wykładach wyjaśnić, że chodzi o kilka aspektów, które muszą ze sobą współgrać. Są miasta, gdzie to się udaje, np. szwedzkie Malmö. W mieście średniej wielkości jest łatwiej. Duże miasta dzielone są na rejony i w każdym z nich można zapanować nad zrównoważeniem, a wtedy będzie zrównoważona całość. A więc zrównoważenie nie zależy od wielkości miasta, tylko od sposobu podejścia. Rzeczywiście, nowe technologie są drogie, mamy coraz wyższe wymagania dotyczące np. przenikalności cieplnej, ograniczenia śladu węglowego. Zastosowanie nowych technologii kosztuje więcej, ale jest mniej kosztowne w eksploatacji. Tylko, że my dzisiaj wciąż myślimy, ile musimy wydać w danej chwili. Nie patrzymy w taki sposób, że efektem zastosowania najnowszej technologii przyjaznej środowisku będzie w dalszej perspektywie zmniejszenie kosztów utrzymania domu czy mieszkania. Każda nowa technologia z czasem staje się tańsza, bo się upowszechnia.

Byle tylko technologia służąca środowisku naturalnemu powstawała także z poszanowaniem tego środowiska, a z tym bywa różnie. Sądzi Pan, że jest to do pogodzenia?
Twierdzę, że to trzeba pogodzić, dlatego że to jest nasza przyszłość. Kiedyś w jednym z podręczników przedstawiłem piramidę pokazującą podstawowe elementy, jak czyste powietrze, czysta woda, komunikacja, mieszkanie, które muszą być zapewnione, żeby jakość, komfort życia, nasz dobrostan mogły być coraz większe. Ale ludzie pytają, dlaczego mają płacić za to, żeby deweloper zbudował park? I jest to pytanie uzasadnione, bo być może działkę pod ten park powinno wydzielić miasto i ono powinno ten park stworzyć. Wiele miast tak robi. Czyli niech każdy robi to, do czego ma predyspozycje, na czym zna się najlepiej i do czego go zobowiązuje prawo. A prawo nakłania samorząd do tego, żeby dbał o mieszkańców. Na przykład zbudowanie parku w pewnym mieście spowodowało, że wokół niego zaczął tworzyć się mały biznes. Ludzie są kreatywni, ale czasami potrzeba im jakiegoś impulsu, który powinny zapewnić władze miejskie, bo to one powinny mieć strategię i pieniądze na jej realizację.

Wspomniał Pan Profesor o potrzebie ponoszenia przez gminy, ale też przez mieszkańców kosztów utrzymania czy ochrony środowiska naturalnego. Czy ludzie mają tę świadomość?
Nie mają, ale wiedzą na przykład, że płacą podatki, z których miasto powinno coś dla nich robić.

Segregujemy śmieci.
Osiągnęliśmy tu dość dużo. Coraz więcej śmieci jest segregowanych i to jest akurat bardzo dobra wiadomość.

Na konferencji mówili Państwo o nowych 2-procentowych kredytach. Skoro brakuje tych trzech milionów mieszkań, to co by Pan powiedział jako ekspert, co trzeba zrobić, żeby te mieszkania powstały?
Najpierw zakwestionuję brak trzech milionów mieszkań. W socjalizmie mogliśmy jasno powiedzieć, jaki jest deficyt mieszkaniowy, bo każdy mógł mieć tylko jedno mieszkanie. Jak była jakaś liczba gospodarstw domowych, to się mówiło, że brakuje tyle i tyle mieszkań, żeby każdy miał jedno. Dzisiaj ludzie mają po kilka mieszkań. Według GUS mamy prawie milion mieszkań więcej niż faktycznie gospodarstw domowych.

Ale dane o trzech milionach brakujących mieszkań podali Państwo w komunikacie zapowiadającym konferencję.
Musimy popatrzeć na strukturę mieszkań i na pewne błędny, którymi ta struktura jest obarczona. Mamy bowiem w Polsce mieszkania socjalne, często nawet nie spełniają one warunków mieszkania. Nazywamy je lokalami socjalnymi, czyli dla ludzi, którzy nawet nie są w stanie płacić czynszu wynoszącego 50 gr z metra. Mamy też mieszkania komunalne, które właściwie od lat 50. XX w. były przydzielane ludziom spełniającym rozmaite kryteria, które od dawna większość przestała zresztą spełniać.

Część z obu tych typów mieszkań miasta posprzedawały, dlatego teraz ich brakuje. Szacuje się, że w Polsce brakuje ok. pół miliona mieszkań socjalnych i komunalnych. Trzeci rodzaj mieszkania to TBS-y, zastąpione przez Społeczne Inicjatywy Mieszkaniowe (SIM). TBS-y przynajmniej zbudowały ponad 100 tys. mieszkań i nie warto było to zmieniać. No, i wreszcie mamy wszystko to, co budują właściciele indywidualni. Największym graczem od 2015 r. są deweloperzy, stawiający mieszkania na sprzedaż lub wynajem.

Poprzez 2-procentowy kredyt, który został wprowadzony 3 lipca br., znowu idziemy w stronę własności, czyli dajemy szansę deweloperom na budowanie. Można powiedzieć, że został poczyniony jakiś ruch, żeby młodzi ludzi mogli na korzystnych warunkach kupić mieszkanie, poczuć się związani z naszym krajem, z danym miastem.

Trzeba mieć ideały, żeby wiedzieć do czego dążyć. I trzeba widzieć realia i dążyć do tego ideału w ramach tych realiów, bo jakbyśmy je traktowali zbyt sztywno, to byśmy niczego nie zmienili. A rzeczywistość można kształtować.

Ale w Polsce mamy jeszcze jeden problem. W zasadzie każdy, kto otrzymał mieszkanie komunalne, ma je jakby „na wieki wieków”. Właściwie nie ma żadnej rotacji tych mieszkań. Są natomiast kraje, gdzie przy spełnieniu określonych warunków dostaje się mieszkanie komunalne lub socjalne, ale w momencie, gdy sytuacja się zmienia i dochody rodziny przekraczają pewną granicę, to mieszkanie musi zostać zwolnione. W Polsce trzeba zatem zmienić przepisy.

Ale to nie wystarczy. Niezależnie od tego miasta muszą budować tego typu mieszkania. W ciągu ostatnich lat wybudowano średnio poniżej jednego mieszkania na jedną gminę na rok! Ponadto w zasadzie gmina powinna mieć zasób mieszkań zajętych przez wszystkich potrzebujących, plus jeszcze pewną nadwyżkę na sytuacje nieprzewidziane.

A co z pustostanami, tymi w starych kamienicach i mieszkaniami, które zostały przez kogoś kupione i nie są używane?
Liczbę pustostanów włodarze poszczególnych miast znają. W Warszawie jeszcze niedawno było ponad 1,5 tys. mieszkań absolutnie pustych, w starych kamieniach, w których właściciele są nierozpoznani albo gdzie niejasna jest sytuacja prawna, albo są to kamienice bardzo zniszczone i grożą zawaleniem.

Cztery lata temu sugerowaliśmy miastu, żeby porozumiało się z firmami budowlanymi, żeby taki obiekt w całości wyremontowały i połowę tej powierzchni odzyskanej przekazały miastu, a drugą połowę sprzedały, żeby móc odzyskać to, co włożyły. W gruncie rzeczy nie wymaga to wielu zabiegów ze strony miasta. Oczywiście, musi być przygotowana odpowiednia umowa, musi wejść w życie uchwała Rady Miasta, wtedy można byłoby odblokować takie rozwiązanie. Czy to rozwiąże problem mieszkaniowy? Pewnie nie, ale jakby się w Warszawie pojawiło 1,5 tys. mieszkań (przy czym połowa z tego stanowiłaby własność miasta), to byłoby odczuwalne.

Poza tym akurat w takim układzie, gdzie część to mieszkania komunalne na wynajem, a część mieszkania własnościowe, powstaje miks, nie tworzy się getta.

Wspomniał Pan o pięknie budownictwa. Co po nas zostanie? Nie mówię akurat o kampusie SGH, bo to jest perła architektury Art Deco, ale generalnie o powstających od lat budynkach, kościołach, domach handlowych.
Myślę, że zostaną po nas wieżowce. Oby zostały po nas też przestrzenie publiczne.
Trzeba, żeby było więcej takich parków jak Łazienki Królewskie. Oczywiście, nie będą one takie duże, nie będą miały Pałacu na Wyspie, ale można wygenerować na nie przestrzeń. Park na Bemowie powstał, bo trzeba było zagospodarować wody opadowe i wyczyścić stara fosę. Instytut Rozwoju Miast SGH, jeden z mecenasów naszej konferencji, wydał książkę o tzw. błękitnej infrastrukturze. Są miasta, które kwestie wody rozwiązują znakomicie, a problem ten naprawdę staje się obecnie najważniejszy.

Jest casus Wenecji, która umiera, przestaje być prawdziwym miastem, ponieważ autochtoni uciekają ze względu na panujące tam warunki, koszty życia oraz liczbę turystów.
Wenecja staje się skansenem dla turystów, a w Barcelonie, która już nie chce być miastem turystycznym, pojawiły się ruchy społeczne broniące roli miasta. Ludzie chcą żyć w spokoju, a nie mieć wszędzie dookoła turystów.

Ale z drugiej strony, turystyki nie zatrzymamy, bo ludzie są ciekawi świata i coraz mocniejszych doznań ekstremalnych. Czy jest możliwy powrót do miasta takiego, jak pamiętam z dzieciństwa, gdzie był ryneczek, sklepy, ulice pełne ludzi? Mamy tu dwa skrajne poglądy. Jane Jacobs (amerykańsko-kanadyjska dziennikarka, publicystka, aktywistka miejska – red.) patrzyła na miasto w bardzo tradycyjnym, klasycznym znaczeniu. Jan Gehl  (duński architekt i urbanista) na swoim wykładzie zawsze wyśmiewał modernistów, że projektowane przez nich konstrukcje to bloki zrzucane z samolotu, gdzieś na trawę. A ja lubię bronić tych modernistów i tych bloków. Trzeba pamiętać, że pewne założenia, które oni przyjęli, się sprawdziły. Chodzi np. o prawo do słońca, prawo do ziemi. W modernizmie do każdego mieszkania miało dochodzić słońce. Zgadzając się z Gehlem i Jacobs, tęsknię za takim miastem, gdzie można wyjść na ulicę i spotkać sąsiada, ale staram się też dostrzegać zalety tych wielkich bloków. Odkrywamy na nowo koncepcje, które są już znane.

Panie Profesorze, w tej rozmowie wyłania się obraz Pana jako idealisty i pragmatyka.
Trzeba mieć ideały, żeby wiedzieć do czego dążyć. I trzeba widzieć realia i dążyć do tego ideału w ramach tych realiów, bo jakbyśmy je traktowali zbyt sztywno, to byśmy niczego nie zmienili. A rzeczywistość można kształtować. Cieszę się, że jest wiele młodych ludzi, którzy może czasami przesadzają, ale jednak starają się, żeby miasta były ładniejsze. Taki np. najnowszy budynek kampusu SGH, zlokalizowany przy ulicy Batorego. Niezła bryła w otulinie parku. Będzie na nim zielony dach, zielone ściany, czyli takie elementy, które jeszcze parę lat temu budziłyby dyskusje.

Na koniec, Panie Profesorze, czym jest dla Pana SGH jako miejsce, jako przestrzeń?
Powiedziałbym, że jest dla mnie wszystkim. Czuję się tu trochę jak w domu. Czterdzieści pięć lat pracuję na naszej uczelni, do tego należałoby jeszcze dodać cztery lata studiów. Dwa lata po studiach pracowałem gdzie indziej, ale potem, o czym wspominam w księdze jubileuszowej (Idealizm a pragmatyzm współczesnego miasta, SGH 2023), udało mi się tu wrócić na dobre.

Przyjechałem z małego miasta, Wąbrzeźna (woj. kujawsko-pomorskie). Aula główna, w której pisałem pierwszy egzamin z matematyki, zrobiła na mnie wielkie wrażenie, ale potem mieliśmy ćwiczenia biblioteczne w Bibliotece SGH. Minęło kilka lat, zanim zrozumiałem, że nie wszystkie uniwersytety mają takie niezwykłe biblioteki. Jesteśmy uczelnią niedużą, ale z fajnym, naprawdę sympatycznym kampusem, doskonałymi rozwiązaniami.

Kiedy szykowaliśmy się do rewitalizacji naszego kampusu, SGH odwiedzało kilku znakomitych światowej sławy architektów i wszyscy byli pod wrażeniem zastosowanych tu rozwiązań. Jeden z nich powiedział, że jednej rzeczy nie rozumie: klatek wyjściowych na ogród, ale nie zintegrowanych ze sobą, bo przecież zgodnie z projektem Koszyca Witkiewicza główny budynek miał łączyć pozostałe dwa budynki, które powstały wcześniej. Nigdy to nie nastąpiło i tak już zostało.

Na razie uczelnia koncentruje wysiłek finansowy na dokończeniu budowy przy ul. Batorego, ale być może jeszcze kiedyś wróci do tej koncepcji połączenia wszystkich budynków kampusu w jedno. My planowaliśmy, jak to zmienić. Projekty, zakładające postawienie pawilonu niższego od biblioteki, do dzisiaj są w dyspozycji uczelni. Były też plany, które zakładały postawienie pawilonów na narożnikach kampusu, żeby się wychodziło prosto z metra na uczelnię. Pierwszym z nich miał być budynek łączący się z biblioteką i z budynkiem głównym i równocześnie na tyle niski i wykorzystujący podziemie, żeby nie zasłaniać biblioteki. Zawsze zachęcam ludzi do odwiedzenia naszego kampusu, który jest otwarty dla wszystkich. Każdy może przyjść do biblioteki, zobaczyć czytelnię główną, to piękny obiekt. Zresztą uczestnicy konferencji BMB, którzy brali udział w uroczystej kolacji w bibliotece, byli pod jej ogromnym wrażeniem. W czasie wojny bibliotekę udało się dwukrotnie ocalić przed spaleniem przez Niemców. Rektor SGH prof. Andrzej Grodek, który będzie patronem naszej uczelni w 2024, ocalił cały księgozbiór. Ta ciekawa historia opisana jest w dwóch książkach. Cieszę się, że miałem okazję rozpropagować kampus SGH wśród naszych pracowników, wśród moich kolegów, koleżanek i również na zewnątrz. Jest tego wart!

Dziękuję za rozmowę.
Ja również dziękuję. 


PROF. DR HAB. Marek Bryx, pełnomocnik rektora ds. zabytkowego kampusu

26–27 czerwca 2023 r. w SGH odbyła się konferencja naukowa pt. BUDOWAĆ – MIESZKAĆ – MYŚLEĆ zorganizowana przez Katedrę Miasta Innowacyjnego SGH. Konferencji towarzyszył Jubileusz 45-lecia pracy zawodowej w SGH i 70. urodzin profesora Marka Bryxa – kierownika Katedry Miasta Innowacyjnego, byłego wiceministra infrastruktury, byłego prezesa Urzędu Mieszkalnictwa i Rozwoju Miast oraz pierwszego dyrektora Warszawskiego Biura Programu ONZ do spraw Osiedli Ludzkich.