SGH na wzburzonym morzu, czyli jak przetrwaliśmy czas pandemii

grafika przedstawiająca dłoń trzymającą ekran na którym sa umieszczeni ludzie

Stwierdzenie, że pandemia i jej konsekwencje (praca zdalna, wymuszona izolacja, transkrypcja stacjonarnych metod i form nauczania na elektroniczne) zmieniła nasze życie, brzmi jak banał... Być może jest to ostatni moment na uchwycenie zmiany dokonującej się na naszych oczach, z którą nieomal zżyliśmy się na dobre i na złe od ponad roku. Niewykluczone, że ta zmiana, którą już w jakiś sposób oswoiliśmy niczym nieposkromioną bestię, niedługo stanie się częścią historii, pewnym mniej czy bardziej zamkniętym etapem albo też początkiem nowej, jeszcze nieznanej jakości, u progu której stoimy.

Kryzys pandemiczny nie zatrzymał uczelnianej „fregaty”, sprawnie i pewnie podążającej naprzód. Wręcz unaocznił, ile niedostrzeganych do tej pory czynników ma wpływ na ten niepoddający się okolicznościom, a czerpiący z nich siłę, konsekwentny kurs w wyznaczonym kierunku. To również pretekst, żeby pokazać pracę ludzi za kulisami, zazwyczaj nie do końca zauważaną w czasach przedpandemicznych, kiedy przestronne korytarze SGH tętnią życiem, kłębią się tłumy studentów, a pracownicy odpowiedzialni za całą uczelnianą aparaturę są jakby mniej widoczni.

KTO Z NAMI PŁYNIE W CZASIE SZTORMU?

Spróbujemy opisać ten moment zawieszenia, ten przez chwilę uchwycony poniekąd rewolucyjny czas, kiedy kończy się pewna epoka, po której nic już nie będzie takie samo. Wyobraźmy sobie zarazem, że podąża za nami kamera i wędruje od jednego miejsca do drugiego, niczym na porywającym początku filmu „Sing”, przywracającego wiarę w siłę marzeń.

Przyjeżdżamy rano do SGH. Cieszymy się, bo wiemy, że w naszej sali okna wychodzące na parking główny są już wypełnione widokiem zieleni, w tym kwitnących kasztanowców.  Jednak zanim wejdziemy do budynku G, mija nas żwawo podążający patrol kierowników serwisu, a przy bliższym poznaniu już wiadomo, że to sprawny team składający się z administratora budynku i koordynatorki serwisu. Efekty ich troskliwej pieczy nad budynkami są dostrzegalne od samego wejścia (wcześniej, być może, takie rzeczy uchodziły uwadze) – pachnące cytrusami korytarze, wypucowane podłogi, cogodzinna kontrola dezynfekcji miejsc ogólnie dostępnych. Na koordynatorkę serwisu natkniemy się jeszcze kilka razy w ciągu dnia. Dowiemy się od niej m.in., że istnieje precyzyjny grafik dbania o kwiaty w salach pracy zdalnej. Tak samo kilka razy w ciągu dnia spotkamy przedstawiciela Straży Akademickiej, zaopatrzonego w rozmaite elektroniczne urządzenia i monitorującego budynek.

Zauważymy też informatyka z Helpdesku, którego właściwie dość dobrze znamy, bo zawsze przemierza stałą trasę od swojej siedziby w sali nr 7 w Bibliotece SGH do budynku G lub A, by pomóc nauczycielowi prowadzącemu zajęcia zdalne (np. wtedy, kiedy okazuje się, że ekran z 20 awatarami studenckich twarzy „zamarza” i nieruchomieje). Do Helpdesku można się dodzwonić na dwa sposoby – wybierając przycisk „Heldpesk” na telefonie zainstalowanym na stole w sali wykładowej bądź wybierając nr 22 564 64 64, wpisany do własnej komórki. W obu przypadkach, po błyskawicznej wędrówce przez rozmaite centrale, następuje bezpośrednie przekierowanie na telefon konkretnego informatyka, który z budynku B spieszy z pomocą.

Nauczycieli pracujących zdalnie z uczelni nie ma może zbyt wielu, ale chyba jest ich coraz więcej i to nie tylko w zwyczajnych salach wykładowych. Chcąc mieć po prostu komfort i ciszę do pracy z widokiem na zieleń, wolą pracować w tzw. Teams Rooms oraz Flip Room – specjalnie przygotowanych i wyposażonych w najwyższej klasy sprzęt do pracy zdalnej. W pomieszczeniach tych, mając do dyspozycji dwa wielkie ekrany, tablicę interaktywną oraz kamerę podążającą za prowadzącym z różnymi stopniami jego ekspozycji (równocześnie rzutującą tekst/rysunki tworzone na tablicy na jeden z projektorów), nie mają żadnych ograniczeń, zwłaszcza związanych z monitorem. Z kolei dużo bardziej kameralna sala wyposażona w interaktywny flipchart pozwala rzutować rozmaite pliki z komputera na Flip i ponownie z niego na ekran podczas spotkania zdalnego, umożliwiając zaproszenie uczestników do wzięcia udziału w wielowymiarowym doświadczeniu edukacyjnym. W ten sposób można kreatywnie tworzyć na flipcharcie tzw. rolkę składającą się z przesuwanych ekranów, do których przykleja się dowolne pliki – zdjęcia, teksty (również na bieżąco znajdowane w Internecie), pisząc na nich kolorowymi pisakami, a nawet flipchartowymi farbami olejnymi. Tak opracowuje się niekończącą się, rozgałęziającą się na wiele stron, nowoczesną notatkę, którą następnie można udostępnić uczestnikom jako plik w formacie pdf.

W takich sytuacjach ponownie nieoceniona okazuje się pomoc specjalistów z CTIiI oraz COE, kiedy praktyka dydaktyczna „wymyka się” gładko przyswojonym teoretycznym formułom. Stanięcie oko w oko samemu z technologią na czas półtoragodzinnych zajęć jest inspirującym wyzwaniem, zachęcającym do nieustannych poszukiwań, kiedy hipernowoczesne sprzęty „odkrywają” swoje niezgłębione dotychczas oblicze. Niestrudzenie w poszukiwaniach tych towarzyszą nam zawsze pracownicy COE, którzy pomagają np. w rozwiązywaniu problemów z dźwiękiem (jak podłączyć równocześnie aparaturę sali do Teamsa, własny laptop, a czasem inne urządzenia przenośne, balansując między najbardziej optymalnymi źródłami dźwięku) lub w prawidłowym wyodrębnieniu, a następnie przyklejeniu plików do flipchartowej rolki, by dało się ją linearnie czytać, bez zakłóceń.

Jak się okazuje, szkolą się nie tylko nauczyciele. Późną wiosną można było być świadkiem wszechstronnych przygotowań Straży Akademickiej do radzenia sobie z różnymi warunkami pogodowymi, np. nagłymi opadami deszczu, stwarzającymi bezpośrednie zagrożenie dla cennych sprzętów umieszczonych na najniższych kondygnacjach uczelnianych budynków. Strażnicy na parkingach rozkładali swoje akcesoria (łącznie z potrzebnym obuwiem i sztormiakami), niezbędne do strategicznych ćwiczeń przeciwpowodziowych w podziemiach budynku A, i z poczuciem humoru zachęcali zainteresowanych ochotników do współuczestnictwa.

grafika przedstawiająca dłoń trzymającą ekran na którym są umieszczeni ludzie

OD TERAZ TYLKO Z NOWĄ NAWIGACJĄ!

Dzień jak co dzień, wydawałoby się, że wciąż to samo. Mając świadomość, że od roku następują zmiany, jednak nie zawsze wyrażamy to explicite…

Przeszliśmy długą drogę od 26 marca 2020 r., który był pierwszym oficjalnym dniem zajęć w formie zdalnej na naszej uczelni i wielu innych. Niepokój poznawczy, który zapewne towarzyszył wielu z nas tamtego dnia, można uogólnić w jedną prymarną przyczynę: wszystkich dręczyło pytanie, jak dokonamy skutecznej transpozycji narzędzi i metod nauczania znanych z sytuacji stacjonarnej na narzędzia tzw. kształcenia na odległość. Stosowane dotychczas metodologie ulegały przyspieszonej wielorakiej cyfryzacji. Choć już przed pandemią korzystaliśmy z narzędzi elektronicznych, internetowych i różnych interaktywnych aktywności, wiedzieliśmy, że teraz staną się one wiodącym instrumentarium. Minimalizacja użycia papieru w czasie zajęć zdalnych jeszcze bardziej wyzwoliła i podkręciła nauczycielską kreatywność. Zachłannie korzystaliśmy z warsztatów MS Teams, ucząc się w teorii i praktyce zajęciowej, szybko weryfikującej niemalże wszystkie działania. Zamiast rozdawać papierowe kserówki, edytowaliśmy ze studentami dokument Word „na żywo” – w czasie rzeczywistym. To był jeden ze sposobów radzenia sobie z brakiem fizycznej tablicy. Pisaliśmy na Whiteboardzie Microsoftu, czystej stronie w Notesie Zajęć, a czasem nawet podłączaliśmy do komputera tablet graficzny. W miarę upływu czasu nasze nauczanie zdalne stawało się coraz bardziej wyrafinowane. Uczyliśmy się na różne sposoby: ustawiać terminy zakończenia i zamknięcia w zadaniach w Assignments; udoskonalać testy w MS Forms, wzbogacając je o pliki audio i wideo; robić twórcze, inspirujące notatki w Notesie Zajęć; zapraszać studentów do interaktywnej współpracy w tzw. obszarze wspólnym.

Kurs naszej „fregaty”, na której uczyliśmy się my – nauczyciele, zdawał się nie mieć końca. Mieliśmy wrażenie, że coraz bardziej fascynujące wtajemniczenie technologiczne staje się naszym drugim – obok wykładanego przedmiotu – zawodem. Studenci razem z nami odbywali ten „rejs”. Ich prezentacje/projekty/wystąpienia siłą rzeczy coraz bardziej opierały się na interaktywności i multimedialności, co wiązało się z inkorporacją linków do audycji, plików wideo, prowadzących do kolejnych zagadnień hiperlinków. One również cechowały się kolejnym poziomem wtajemniczenia, kiedy uczestnik prezentacji stawał się jej aktywnym współtwórcą i skanował udostępniony kod QR, który potrzebny był do testu w MS Forms, gdzie – w zależności od wybranej odpowiedzi – otrzymywało się dostęp do innej treści.

grafika przedstawiająca dłoń trzymającą ekran na którym są umieszczeni ludzie

W CZASIE SZTORMU LICZY SIĘ NIE TYLKO TECHNOLOGIA…

W tym trudnym czasie dzieliliśmy się doświadczeniami, z każdym tygodniem odkrywaliśmy coraz to nowe intrygujące niuanse aplikacji elektronicznych służących do zdalnego uczenia się, osiągaliśmy coraz wyższy stopień uszczegółowienia. Choć byliśmy wyizolowani w kontekście pandemicznych restrykcji, stając się współczesnymi „cyfrowymi samotnymi żeglarzami” (przełączającymi się coraz sprawniej między różnymi światami elektronicznymi, spotkaniami, aplikacjami), odkrywaliśmy równocześnie radość z najmniejszych skrawków i okruchów relacji z drugim człowiekiem. Nawiązywaliśmy kontakty, znajomości, przyjaźnie ponad granicami uczelnianych jednostek (biur, działów, centrów, katedr, instytutów), co byłoby – być może – znacznie trudniejsze w niepandemicznej rzeczywistości.

Nasze nauczanie zdalne, na przekór płaskiemu monitorowi komputera, stawało się prawem kolejnego pandemicznego paradoksu coraz bardziej „trójwymiarowe”, oferując nieoczekiwane substytuty stacjonarności i fizycznego kontaktu. Prezentacje tworzone przez studentów nieraz zrywały z przewidywalną konwencją, płaskością ekranu, pozwalały  dostrzec skrawek rzeczywistości szerszej niż komputer stojący na biurku, a wpisana w spotkanie online eksterytorialność (brak przypisania do konkretnego miejsca) sprzyjała  łączeniu się z dowolnej, nierzadko nadzwyczajnej lokalizacji, zaopatrzonej w internetowe łącze (np. z jachtu podczas obozu sekcji żeglarskiej AZS SGH), co stawało się równocześnie pretekstem do dyskusji o różnorodnych kontekstach pracy zdalnej. Dedykowane sale pracy zdalnej poszerzały definicję spotkania online – studenci odkrywali, że twarz wykładowcy uśmiechającego się do nich z ekranu jest czymś więcej niż tylko awatarem – okazywało się, że jest on istotą cielesną, która przechadza się po sali, ma zindywidualizowany sposób komunikacji i którą można minąć na ulicy czy w parku.

grafika przedstawiająca dłoń trzymającą ekran na którym są umieszczeni ludzie

CAŁA NAPRZÓD!

Dobiega końca trzeci semestr nauczania zdalnego, być może ostatni, a może będzie to początek czegoś zupełnie innego – nowej, hybrydowej epoki, w której już nigdy nie zrezygnujemy ze stosowania narzędzi kształcenia na odległość. Już nawet trwają ku temu przymiarki. W sali 226, siedzibie COE, już w kwietniu wykonywano testy sprzętu służącego, par excellence, do pracy hybrydowej – profesjonaliści z centrum, w wesołej atmosferze, wraz z ochotnikiem testowali działanie kamery 360 stopni, która roboczo została nazwana „lampą Aladyna” i która przekazuje panoramiczny obraz sali wykładowej na ekrany uczestników spotkania, łączących się zdalnie przez MS Teams.

W ten sposób, wykorzystując połączone działania różnych narzędzi, można prowadzić zajęcia stacjonarnie, będąc fizycznie obecnym w sali wykładowej i równocześnie udostępniając uczestniczącym w nich zdalnie studentom pełny obraz tego pomieszczenia. To poniekąd zbliża nas do zajęć w formie hybrydowej, kiedy łączymy narzędzia online i offline, poszerzając możliwości dwuwymiarowego ekranu i niejako wzbogacając spotkania o pewien ekwiwalent stacjonarności, przestrzenności. „Lampa Aladyna” przypomina równocześnie „gadającą sowę” – głos osoby widocznej na ekranie w spotkaniu Teams wydobywa się niespodziewanie z owej „lampy”, wystylizowanej na głowę sowy ze świdrującymi oczami. Testerzy żartowali, że mówiący z niej student za karę został zaklęty w dżina.

NA SPOKOJNYCH WODACH…

Zbliża się południe wypełnionego obowiązkami dnia w SGH. Na bardziej opustoszałych teraz korytarzach, wcześniej obleganych przez studentów, łatwiej dostrzec m.in. pracowników administracji czy obsługi technicznej. W porze lunchu personel uczelni rozchodzi się po korytarzach z serwowanym przez bistro „Jajko” jedzeniem na wynos, w charakterystycznych pudełkach – jednym z symboli pandemicznego zamknięcia.
Dobrze nam znane uczelniane miejsca odsłaniają swoje nieco inne oblicze. Cały czas działająca Księgarnia SGH, w której można spokojnie usiąść i w przytulnym miejscu przejrzeć książkę, staje się tłem pierwszej odsłony „Rozmów o przywództwie”. W grudniu ubiegłego roku Czytelnia SGH – ze swoim pięknym sklepieniem, wspartym kolumnami – użyczyła gościny uczelnianej bożonarodzeniowej choince. Aula Główna przeobraża się w miejsce hybrydowych spotkań i konferencji transmitowanych na żywo na kanale SGH na YouTube, z kilkoma uczestnikami łączącymi się bezpośrednio z niej z innymi internautami na całym świecie. Tak oto kryzys pandemiczny łączy to, co miejscowe i bliskie, z tym, co globalne i – wydawałoby się – wręcz nieosiągalne, zacierając geograficzne granice, przenosząc wszystkich w jedną zróżnicowaną, a jednak w jakiś sposób scalającą i łączącą rzeczywistość elektroniczną.

Na niecodziennie pustej (normalnie tętniącej życiem) Auli Spadochronowej odbywa się wieczorem, nieomal w ciszy, hipnotyzujący spektakl – przestrzeń zostaje wynajęta ekipie filmowej, która kręci reklamę z udziałem statystów akrobatów, wykorzystując ogromne blejtramy i świetlne labirynty na przenośnych panelach (w dobie pandemii to dodatkowe źródło dochodu dla uczelni). Dobiegają końca remonty, których efektem będą odnowione klatki schodowe, korytarze i sale wykładowe, zyskując nowoczesny, minimalistyczno-elegancki look.

CO CZEKA NAS JUTRO?

Tymczasem nasza metaforyczna kamera przeskakuje zza kulis do najważniejszych gabinetów – na biurkach władz uczelni dzwonią telefony, rozpatruje się „za i przeciw”, podejmuje strategiczne decyzje dotyczące przyszłości. Nie wiemy jeszcze, jaki kształt przybierze semestr jesienny 2021/2022, ale na pewno będzie to nowa jakość, inna normalność, być może spokojniejsza – kontynuacja rewolucji, której od roku jesteśmy świadkami i która tak bardzo zmieniła nasze życie na uczelni.

To, co przed nami, jest tak samo osaczająco, a zarazem intrygująco nieznane jak „bestia” zdalnego nauczania, z którą stanęliśmy ponad rok temu. To, co wówczas było niemożliwe, stało się możliwe. Uświadomiliśmy sobie po raz kolejny, że ludzkie umiejętności adaptacyjne są zdumiewające. Nauczanie – doświadczenie tak bardzo „trójwymiarowe”, wsparte o bezpośredni kontakt z drugim człowiekiem i czerpiące z pozawerbalnego bogactwa tego spotkania (gest, wyraz twarzy, mimika) – zostało przeniesione do płaskiego monitora.

Z uporem godnym wilka morskiego podjęliśmy wyzwanie. Wyczarowywaliśmy światy w głowie, poszerzaliśmy spektrum narzędzi elektronicznych, mieszkaliśmy w różnych wirtualnych przestrzeniach, przekraczaliśmy granice geograficzne, a także swoje ograniczenia i słabości. Przekraczaliśmy siebie. Byliśmy w stanie dokonać rzeczy, o które wcześniej siebie nie podejrzewaliśmy. Być może zobaczyliśmy nowego siebie, a teraz – po tej epoce zachwycających odkryć – wrócimy pewnie za jakiś czas do rzeczywistości sprzed pandemii, a jednak zupełnie innej. Po długim, obfitującym w przygody rejsie wyjdziemy w końcu na ląd i zobaczymy, jak wygląda świat po sztormie. Rejsu – niczym nierzeczywistego snu – nie zapomnimy. Wierzymy, że dzięki niemu będziemy bogatsi o pasję uczenia się i pokonywania trudności, o nowe przyjaźnie i o ciekawość, co przyniesie jutro.

grafika przedstawiająca dłoń trzymającą ekran na którym są umieszczeni ludzie

TAK TRZYMAĆ…

Kończy się kolejny pracowity dzień w SGH. Na korytarz wyjeżdża wszechstronnie sprzątająca maszyna. Spośród krużganków 2. piętra brygadzistka serwisu, w krótkiej chwili przerwy, monitoruje z uśmiechem swój personel – pracowite, uwijające się po rozległych przestrzeniach uczelni „mrówki”. Pracownik Straży Akademickiej „odbija” tzw. punkty kontrolne podczas kolejnego skrupulatnego obchodu.
Choć korytarze coraz bardziej opustoszałe, wre praca niewidoczna na zewnątrz, ale zapewniająca sprawne funkcjonowanie uczelni – w zaciszach gabinetów, na łączach internetowych, na migających ekranach komputerów...
Pustoszeje parking. Do jutra.


IZABELA GODLEWSKA, Studium Języka Angielskiego, Centrum Nauki Języków Obcych SGH