Samotny metaekonomista

Coraz mniej jest tych, którzy pamiętają, czym było kolokwium habilitacyjne i czym mogło być, choć nie powinno. W jego trakcie można było zadziwić erudycją, inteligencją i głębią intelektu, a można też było zostać spostponowanym z powodów bynajmniej nie merytorycznych. Tej drugiej sytuacji doświadczył niestety w latach 80. ubiegłego wieku Profesor Janusz Stacewicz, płacąc cenę za swoją cywilną odwagę i niezależność myślową, która go zawsze cechowała.

Coraz mniej jest tych, którzy pamiętają, czym było kolokwium habilitacyjne i czym mogło być, choć nie powinno. W jego trakcie można było zadziwić erudycją, inteligencją i głębią intelektu, a można też było zostać spostponowanym z powodów bynajmniej nie merytorycznych. Tej drugiej sytuacji doświadczył niestety w latach 80. ubiegłego wieku Profesor Janusz Stacewicz, płacąc cenę za swoją cywilną odwagę i niezależność myślową, która go zawsze cechowała.

Współcześnie można odnieść wrażenie, że w tamtym czasie niemal wszyscy byli zagorzałymi przeciwnikami i ostrymi krytykami realnego socjalizmu, a zwłaszcza etatystycznej centralnie sterowanej gospodarki, że dostrzegali jej absurdy i dawali temu publicznie wyraz. O ile to pierwsze jest być może prawdą, o tyle to drugie należy włożyć między bajki. Ta krytyka była bowiem raczej niema, a jeśli gdzieś wybrzmiewała, to co najwyżej szeptem.

Głośno brzmiał natomiast krytyczny głos Janusza Stacewicza. Zabrzmiał szczególnie dobitnie, wyraziście i bezkompromisowo w Jego rozprawie habilitacyjnej. Gdy przyszło do dyskusji nad jej przesłaniem, kolokwium habilitacyjne zamieniło się w inkwizycyjny sąd nad habilitantem i jego książką. Piewcy rozwiniętego społeczeństwa socjalistycznego i socjalistycznej gospodarki obłożeni apologetyzującymi ją dziełami usiłowali zanegować racje Janusza Stacewicza dowodzącego, że jest to bezładny, niewydolny system ekonomiczny o nazwie „gospodarka planowa”. Na kolokwium chwytano Go więc za słowa, wygłaszano patetycznie brzmiące ideologiczne tyrady, zadawano Mu podchwytliwe pytania, bombardowano Go złośliwościami, polemizowano, używając cytatów z jedynie słusznych dzieł, mających ex definitione niepodważalną rację luminarzy socjalistycznej ekonomii. Polemiczny zapał uczestników kolokwium był tym większy, im bardziej erudycyjne, logiczne i trudne do zakwestionowania były riposty Janusza Stacewicza.

Ten pojedynek na słowa miał wielu słuchaczy, którzy być może podzielali argumenty habilitatna i Jego sposób rozumowania. Nikt Go jednak nie poparł ani nie wziął w obronę. Gdy w końcu Janusz Stacewicz stracił panowanie nad sobą i powiedział coś złośliwego, na co zasłużyli sobie nader dobrze adwersarze, a co można było powiedzieć znacznie wcześniej, ale co wymykało się politycznej poprawności i konwencji kolokwium habilitacyjnego, dyskusję ucięto i przystąpiono do głosowania.

Janusz Stacewicz doktorem habilitowanym nie został, choć w pełni na ten stopień zasługiwał. Musiał odejść z uczelni. Wrócił dopiero w latach 90., gdy Jego sprawa została ponownie rozpatrzona, a należny Mu stopień doktora habilitowanego nauk ekonomicznych nadany.

Ten habilitacyjny incydent wzmocnił niewątpliwie Janusza Stacewicza, choć bardzo wiele Go kosztował. Upewnił Go w przekonaniu, że swoich poglądów trzeba bronić do upadłego, nawet samotnie, zwłaszcza gdy jest się pewnym ich słuszności. Pokazał, że nawet w najgorszej opresji można liczyć na pomocną dłoń, choć chciałoby się móc także liczyć na głośne, otwarte wsparcie, zwłaszcza gdy jego udzielenie nie jest łatwe i wymaga cywilnej odwagi. Potwierdził, że bezpieczną przystanią dla parających się nauką jest wiedza. Pozwala przetrwać trudne chwile, daje siłę, stwarza nadzieję, pokazuje, że droga, którą się szło, jest słuszna, kreśli nowe horyzonty, perspektywy i sposoby widzenia tego, na co się dotąd patrzyło, widząc to jednak inaczej.

Te lata naukowego niebytu skłoniły Profesora Janusza Stacewicza do tego, aby na gospodarkę i gospodarowanie patrzeć jeszcze bardziej, niż czynił to dotąd, przez pryzmat wiedzy humanistycznej. Przekonały Go, że warto i trzeba na procesy gospodarcze i wszystko, co jest z nimi związane, spoglądać z punktu widzenia filozofii, etyki, socjologii, ekologii, kulturoznawstwa, religii i historii, zadając pytanie nie tyle o ekonomiczną efektywność tych procesów, ile o sens podejmowania działalności gospodarczej oraz cel jej prowadzenia w określony sposób w danym miejscu i czasie. Profesor Stacewicz zdał sobie sprawę, że istotna jest nie tyle gospodarka sama w sobie, ile jej kulturowy, polityczny, historyczny, psychologiczny, społeczny i przyrodniczy kontekst analizowany całościowo i interdyscyplinarnie. Stwierdził, że czasem aby zrozumieć gospodarkę i parających się nią ludzi, trzeba tak dalece odejść od ekonomii, że przestaje się być ekonomistą. Zafrapowanemu tymi kontekstami Profesorowi Januszowi Stacewiczowi wydawało się coraz częściej, że nim być przestaje, a im bardziej sądził, jakoby już nie był ekonomistą, tym bardziej się nim właśnie stawał.

To pozorne oddalanie się w sferę metaekonomii sprawiło, że im więcej wiedział o kontekstach gospodarki i gospodarowania, im głębiej rozumiał istotę procesów ekonomicznych oraz specyfikę podmiotów gospodarczych, tym oszczędniej o nich pisał, ważąc słowa i dążąc do syntezy rozrastającej się wiedzy o pozaekonomicznych uwarunkowaniach i implikacjach tych procesów oraz zjawisk. Uważał, że więcej zrobi dla ekonomii, dyskutując i inspirując, aniżeli pisząc, a jeśli już pisał, czynił to zawsze z głębokim namysłem, starając się, aby w Jego tekstach więcej było myśli niż słów. Dążył do tego, by te słowa nie tyle oznajmiały coś czytelnikowi, ile go intrygowały, skłaniając do refleksji, by więcej z nich wynikało, niż wybrzmiewało.

Na końcu będziemy pamiętać nie słowa naszych wrogów, ale milczenie naszych przyjaciół. - Martin Luther King

Takie rozumienie misji naukowca i taki sposób jej realizacji sprawiały, że coraz trudniej było Profesorowi Januszowi Stacewiczowi znajdować w środowisku badaczy polityki ekonomicznej akceptację dla stosowanej przez siebie metody, pozytywnej i normatywnej analizy oraz krytycznej oceny tej polityki. W tym, co robił oraz jak to czynił, był oryginalny i do bólu pryncypialny. Onieśmielał szeroką wiedzą, choć nią bynajmniej nie epatował i niezbyt chętnie się nią dzielił, uważając, że ciągle wie zbyt mało, a przecież wiedział i rozumiał tak wiele.
Był bez reszty zanurzony w akademickie środowisko, robiąc dla niego wiele, ale zdawał się samotny wśród tłumu: tkwił w nim, lecz był zarazem poza nim. Starał się być ze wszystkimi i dla wszystkich, ale był jakby sam dla siebie i ze sobą. Zdawał się zawsze być o krok przed innymi i trudno było za nim intelektualnie nadążyć. Był sam, bo miał w sobie to, czego inni nie mieli i wiedzieli, że tego nie mają. Gdy wielu mówiło o wartościach, On je miał – można je było zobaczyć w Jego czynach.

Profesor Janusz Stacewicz był zawsze człowiekiem wolnym, niezależnym od nikogo i od niczego. Wiedział, jak pisała Pearl Sydenstricker Buck w swojej powieści Peonia, że „pobożność nakazuje oddawać cześć niebiosom, a sprawiedliwość przestrzegać praw ustanowionych przez przodków”, ale wiedział też, że „umysł ludzki istniał zawsze, przed pobożnością i sprawiedliwością”, dając wolność i strzegąc jej. Wierzył w siłę ludzkiego umysłu, a intelektualna głębia była dla Niego gwarancją wolności myślenia i roztropnego działania. Tę wolność cenił sobie Profesor Janusz Stacewicz nade wszystko. Jej metaforę stanowiło dla Niego żeglarstwo. Naukę starał się uprawiać jak żeglarstwo. Był przekonany, że nauka – by miała sens – powinna być wolna i należy ją uprawiać na granicy trzech żywiołów: wiedzy, mądrości i intelektu. Tak ją rozumiał, tak ją tworzył i takiej służył, darząc ją miłością bezgraniczną, choć nie zawsze odwzajemnianą.

Warszawa, 10 lutego 2018 r.

Prof. Janusz Stacewicz był prorektorem SGH w latach 2008–2012. Miał ogromny wkład w reformowanie Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie w latach 90. ubiegłego wieku. Ze szczególną aktywnością pracował nad kształtem i pozycją naukową Kolegium Analiz Ekonomicznych. Dwukrotnie w latach 1999–2005 pełnił funkcję dziekana kolegium. Z zaangażowaniem promował ideę prowadzenia interdyscyplinarnych badań naukowych. Prof. Janusz Stacewicz zmarł 22 stycznia 2018 r.

Poniżej prezentujemy fragmenty wspomnień o profesorze Stacewiczu. Pełne teksty publikujemy w wydaniu internetowym na stronie: www.sgh.waw.pl/gazeta.

dr Anna Horodecka:

„Napisanie wspomnienia po tak krótkim czasie jest ciężkim wyzwaniem, bo wiele z tego, co Profesor Stacewicz zostawił, było jak ziarno, które kiełkuje w ludziach – raptem człowiek zauważa, że to właśnie Jemu coś zawdzięcza, że ta Jego myśl, ta z Nim rozmowa, ten Jego sposób podejścia do człowieka przyniosły owoc i w ten sposób Profesor żyje dalej we mnie i w innych. Dlatego mogę pewnie napisać, że to, co dzięki Profesorowi Stacewiczowi wzrasta i rozwija się we mnie, ma ogromne znaczenie i jak myślę, może będzie miało znaczenie dla nas – społeczności SGH”.

dr Artur Bartoszewicz:

„Profesor to był człowiek niezwykły. Wrażliwy, otwarty i wyrozumiały. Cierpliwie czekający na ukształtowanie osobowości swoich podopiecznych. Elegancki w mowie i postępowaniu. W dyskusjach zarówno publicznych, jak i tych w cztery oczy szanujący każdego i analizujący każdą wypowiedzianą myśl. W pełni sprzyjał rozwojowi Szkoły Głównej Handlowej. Walczył o zachowanie jej jakości i prestiżu. Negował rozwiązania degradujące wartości, które uczelnia powinna nieść”.

prof. dr hab. Elżbieta Adamowicz:

„Zaangażowanie Profesora zarówno w codzienne prace związane z funkcjonowaniem naszej społeczności, jak i we wskazywanie długofalowych celów, a także Jego umiejętności gromadzenia zespołów wykonawczych – wszystko to konsolidowało środowisko. Takich osobowości bardzo nam brakuje”.

prof. dr hab. Maria Lissowska:

„Profesor Stacewicz był człowiekiem poważnym, można powiedzieć: dystyngowanym. Ale oczywiście miał poczucie humoru. Nie były to głośne wybuchy śmiechu, czasami (często!) po prostu nie mógł powstrzymać uśmiechu”.