Trudniej o kredyt mieszkaniowy, więcej kredytów ratalnych. Co jeszcze zmieniło się na rynku kredytowym w Polsce?

Interesujące wnioski przynosi analiza stanu rynku kredytowego i pożyczkowego dla gospodarstw domowych po I półroczu 2020 r. oraz prognoza na II półrocze b.r. przedstawiona 30 lipca przez Biuro Informacji Kredytowej. O kredytach i zadłużeniu Polaków rozmawiamy z prof. Waldemarem Rogowskim z SGH, głównym analitykiem BIK.

Magdalena Święcicka: Po prezentacji analizy stanu kredytowego i pożyczkowego gospodarstw domowych po I półroczu 2020 r., przygotowanej przez BIK 30 lipca, spodziewaliśmy się raczej alarmujących danych dotyczących rynku kredytów mieszkaniowych, tymczasem to rynek kredytów gotówkowych, kart kredytowych i pożyczek pozabankowych ucierpiał najbardziej. Zaskoczyły pana te dane?

Prof. Waldemar Rogowski: Nie zaskoczyły, ponieważ w przypadku kredytów mieszkaniowych proces udzielania kredytu, od chwili złożenia wniosku do decyzji trwa około dwa miesiące. Dlatego w kwietniowej i majowej sprzedaży były jeszcze wnioski złożone w okresie przedpandemicznym, więc prawdziwy obraz sytuacji na rynku kredytów mieszkaniowych możemy zauważyć dopiero obecnie.

W tym przypadku mamy bardzo ciekawą sytuację bowiem, o ile popyt na te kredyty ze strony zainteresowanych odbił się bardzo szybko, a już w tygodniu 20 - 26 lipca liczba wniosków była o 3% wyższa niż w analogicznym tygodnia 2019 roku, to banki nadal udzielają dużo mniej kredytów mieszkaniowych, zarówno w ujęciu ilościowym jak i wartościowym.

Wiąże się to przede wszystkim z podwyższeniem wymagań w stosunku do kredytobiorców (akceptacja kredytobiorców o wyższym scoringu, czyli wiarygodności kredytowej) i niższym wskaźnikiem Debt-to-Income, pokazującym relacje obecnie już posiadającego zadłużenia do dochodów. Wzrosły również wymagania co do wkładu własnego. W niektórych bankach jest to już nawet konieczność posiadania 30% wartości nieruchomości w gotówce, aby otrzymać kredyt hipoteczny.
 

Natomiast jeżeli chodzi o rynek kredytów gotówkowych, to wykorzystywane są one do finansowania bieżącej konsumpcji. W wyniku pandemii dostępność do tradycyjnego handlu i usług została świadomie ograniczona, z uwagi na niepewność w kwestii przyszłego zatrudnienia i uzyskiwania dochodów przez gospodarstwa domowe. Popyt na kredyty gotówkowe jest nadal niższy niż w zeszłym roku. Przykładowo w tygodniu 20 - 26 lipca był on o 6,4% niższy niż w analogicznym tygodniu 2019 roku. Ten typ kredytów charakteryzuje się najwyższym poziomem ryzyka, a co za tym idzie, najwyższym poziomem szkodowości, dlatego też banki bardzo ostrożnie w obecnej sytuacji udzielają tego rodzaju finansowania. Nadal jest ono niższe o ponad 30% niż w zeszłym roku.

W przypadku kart kredytowych można śmiało mówić o ogromnej zapaści – 42 % w dół. Tego chyba nikt się nie spodziewał. Jak pan sądzi, jaka jest, w obliczu tych danych, przyszłość tego produktu?

– Jeżeli chodzi o karty kredytowe, to mają one ciekawą historię. Na początku, jak tylko pojawiły się na rynku, wyznaczały status społeczny i ekonomiczny ich posiadaczy. Miały często charakter wizerunkowy, bowiem były produktem dostępnym dla najlepszych klientów banku. W Polsce oferował je wtedy tylko jeden bank. Wraz z rozpowszechnieniem tego produktu stracił on swój wymiar prestiżowy, a stał się substytutem gotówki. Wraz z rozwojem technologii płatniczych i pojawieniem się płatności mobilnych, znaczenie kart kredytowych zmalało. Przez kilka lat mieliśmy wyraźny trend spadkowy.

 

W 2019 roku kilka banków zaczęło oferować kartę kredytową klientom kupującym w e-commerce. Polegało to na tym, że na zakup ratalny udzielany był kredyt w karcie kredytowej, który po miesięcznej spłacie odbudowywał dostępny limit na karcie, który mógł być wykorzystywany na kolejne zakupy. Każda spłata miesięcznej raty „uwalniała” część limitu, który mógł finansować kolejne zakupy. Taki mechanizm obarczony jest jednak dużym poziomem ryzyka, bowiem przy wykorzystaniu odzyskanego limitu, wartość zadłużenia klienta jest cały czas stała. W związku z tym, dużo bezpieczniejsze są klasyczne kredyty ratalne, w przypadku których każda spłata miesięczna zmniejsza wartość zadłużenia. Przy obecnie dużo niższym apetycie na ryzyko ze strony banków, powoduje to spadki sprzedaży w tej kategorii produktowej, a część „quasi ratalnych” kart kredytowych, na powrót stało się kredytami ratalnymi. Banki tę decyzję podjęły w trakcie pandemii. Według BIK Indeksu jakości portfela, szkodowość kart kredytowych wynosi obecnie 6,6 %, a kredytów ratalnych 2,1%. 

Wzrósł zatem popyt na kredyty ratalne, które odnotowały nawet większą sprzedaż niż w tym samym czasie w ubiegłym roku. Czy można to wyjaśnić mocnym zwrotem konsumentów w kierunku e-commerce?

– Rzeczywiście. To kredyty ratalne są jedyną jasnoświecącą gwiazdą ze wszystkich produktów bankowych oferowanych gospodarstwom domowym. Czym można to tłumaczyć? 

Po pierwszym szoku wywołanym brakiem fizycznego dostępu do sklepów stacjonarnych, duża część aktywności handlowej przeniosła się do e-commerce. W celu pobudzenia konsumpcji, wiele firm handlowych zaproponowało bardzo atrakcyjne promocje, co skusiło klientów do wzmożonych zakupów, szczególnie elektroniki czy sprzętu RTV AGD. Tym bardziej, że na zakupy był oferowany kredyt ratalny na warunkach 0% RRSO. Banki również chętniej udzielają tego typu kredytów, z uwagi na ich określony cel i dużo niższą szkodowość, a więc ryzyko. Szczególny wzrost zainteresowania ze strony klientów tym typem kredytu odnotowaliśmy w maju i czerwcu. Już w lipcu natomiast, zainteresowanie spadło. Może mieć to charakter sezonowy, wynikający z wakacyjnego miesiąca, którym jest lipiec. W tygodniu 20-26 lipca liczba zapytań była niższa o 6,6% w stosunku do roku poprzedniego. Nie mniej jednak warto przyglądać się sytuacji w kolejnych miesiącach. 

W raporcie przedstawionym przez BIK najbardziej alarmujące wydają się jednak dane dotyczące kredytów przeterminowanych, niespłacanych przez kredytobiorców ponad 90 dni. 

Rzeczywiście widzimy już pierwsze niepokojące sygnały świadczące o pogorszeniu spłacalności kredytu przez gospodarstwa domowe. Najlepiej widać to w czerwcu – pierwszym miesiącu, w którym mogły przeterminować się o 90 dni kredyty, których termin spłaty przypadał na marzec, czyli pierwszy miesiąc pandemiczny.

W przypadku kredytów gotówkowych np. w przeterminowanie 90 dniowe weszły kredyty o wartości 700 mln złotych. Od kilku lat nie obserwowaliśmy takiej sytuacji. To samo dotyczy kredytów mieszkaniowych, gdzie kredyty o wartości 300 mln złotych przeterminowały się w czerwcu o 90 dni.

Należy przy tym pamiętać, że część kredytobiorców korzystała w tym czasie z zawieszenia spłat kredytu, więc ich zobowiązania nie mogły się przeterminować. Istotnego pogorszenia spodziewałbym się w ostatnich miesiącach roku, a także w pierwszym miesiącach 2021 roku. Oczywiście przy założeniu, że nie nastąpi druga fala pandemii, a co za tym idzie, drugi lockdown o skali i zakresie z marca i kwietnia. W przypadku drugiego lockdwonu gospodarka nie wytrzymałaby już takiego działania i lekarstwo mogłoby okazać się groźniejsze od choroby.

Zatem, jest jeszcze za wcześnie aby mówić o tym, że Polacy zadłużają się ponad stan i zaczynają mieć problemy z udźwignięciem swoich zobowiązań finansowych. Kiedy, pana zdaniem, będziemy bić na alarm w kwestii zadłużenia gospodarstw domowych? 

– Biuro Informacji Kredytowej na bieżąco analizuje sytuację na rynku kredytowym, zarówno w aspekcie popytowym, podażowym jak i jakościowym. Raportuje do banków o tej sytuacji w interwałach tygodniowych, a upublicznia informacje w postaci newsletterów kredytowych i pożyczkowych co miesiąc. Zachęcam więc do śledzenia na bieżąco sytuacji i pozostaję w gotowości do kontynuowania naszej rozmowy za jakiś czas.

Dziękuję za rozmowę. 

Pełna analiza stanu rynku kkredytowego i pożyczkowego w Polsce w I półroczu 2020 roku