Myśliwiec

W życiu powinniśmy być myśliwymi. Doskonale to wiedzą autentyczni przedsiębiorcy i kolekcjonerzy. Szansa zrobienia dobrego interesu lub pozyskania unikatowego dzieła sztuki pojawia się raz na jakiś czas. Dotyczy to nas wszystkich. Jaki myśliwy, takie łowy. Wszystko zależy od tego, co naprawdę jest dla nas ważne. To, co najważniejsze, trzeba umieć złowić, złapać, zachwycić się tym i poczuć szczęśliwym. Wtedy życie nabiera sensu i żyjemy całą pełnią. Takim myśliwym był na pewno Bohdan Arct.

W życiu powinniśmy być myśliwymi. Doskonale to wiedzą autentyczni przedsiębiorcy i kolekcjonerzy. Szansa zrobienia dobrego interesu lub pozyskania unikatowego dzieła sztuki pojawia się raz na jakiś czas. Dotyczy to nas wszystkich. Jaki myśliwy, takie łowy. Wszystko zależy od tego, co naprawdę jest dla nas ważne. To, co najważniejsze, trzeba umieć złowić, złapać, zachwycić się tym i poczuć szczęśliwym. Wtedy życie nabiera sensu i żyjemy całą pełnią. Takim myśliwym był na pewno Bohdan Arct.

Urodził się w zamożnej rodzinie warszawskich księgarzy i wydawców książek w 1914 r. Uczęszczał do gimnazjum, które kończyło się maturą. Dobra szkoła, wymagający nauczyciele, odpowiedni koledzy. Gimnazjum było położone blisko mokotowskiego lotniska znanego wszystkim jako Pole Mokotowskie. Wtedy, na początku lat 30., Arct widział, jak startują stąd i lądują tu samoloty, patrzył, jak te samoloty suną po niebie. Ich widok i warkot silników zapładniał wyobraźnię. Arct postanowił zostać pilotem. Zaraz po maturze zgłosił się do odbywania obowiązkowej rocznej służby wojskowej. Został przyjęty, aczkolwiek nie od razu, do Szkoły Podchorążych Lotnictwa w Dęblinie, słynnej polskiej szkoły orląt. Chciał latać, ale zamierzał wrócić do cywila. Latanie to miało być jego hobby uprawiane przy różnych okazjach.

W październiku 1934 r. został studentem SGH. W marcu następnego roku już nim nie był. To nie było to, czego poszukiwał. Rozstał się z uczelnią szybko i bezboleśnie. Rozpoczął studia w warszawskiej Akademii Sztuk Pięknych na Wydziale Grafiki Użytkowej. W czasie studiów odbył sześciotygodniowe przeszkolenie lotnicze w Lidzie na Wileńszczyźnie. Został podporucznikiem lotnictwa, by swe umiejętności wykorzystać w czasie wojny.

Arct, zgodnie z przydziałem mobilizacyjnym, opuścił nocnym pociągiem Warszawę i 31 sierpnia 1939 r. zameldował się w Lidzie. Z miejsca został dowódcą plutonu łącznikowego wyposażonego w trzy samoloty. W powietrzu za sterami przestarzałych samolotów spędził do tej pory zaledwie 155 godzin. W pamiętniku, który zaczął prowadzić, zapisał: „Byłem pilotem, nawet pilotem wojskowym, […] ale jakim […] o tyle, że powietrza się trzymałem jako tako, potrafiłem wystartować […] i powrócić na lotnisko”.

Kampania wrześniowa trwała bardzo krótko. Lotnictwo polskie w obliczu przygniatającej przewagi Luftwaffe przestało istnieć w ciągu dwóch tygodni. Arct odbył zaledwie kilka lotów, raz wystartował z Pola Mokotowskiego. 8 września został ostrzelany przez załogę polskiego pociągu, cudem wyszedł z opresji, wylądował, ale samolot okazał się kompletnie zniszczony. W drugiej połowie września Arct znalazł się w Rumunii. Musiał wykazać dużo inicjatywy, by uciec z obozu internowania i 15 października wyruszył drogą morską do Bejrutu, gdzie znajdowały się francuskie władze wojskowe. Stamtąd odpłynął do Marsylii. Pobyt we Francji nie trwał długo. W marcu 1940 r. Arct wraz grupą ponad 40 pilotów i mechaników został przetransportowany do Algierii w celu odbycia przeszkolenia lotniczego. Żadnego przeszkolenia nie zdążył już odbyć, gdyż 14 czerwca 1940 r. Niemcy weszli do Paryża, a 17 czerwca premier Republiki Francuskiej, Philippe Pétain, poprosił Niemców o zawieszenie broni i rozejm. Naczelny wódz i premier rządu polskiego na uchodźstwie, gen. Władysław Sikorski, wezwał wszystkich Polaków do przedostawania się do Anglii. Lotnicy polscy w Algierii dotarli do Casablanki, a stamtąd drogą morską do Anglii.

Bohdan Arct został skierowany do lotnictwa transportowego, które zajmowało się dostarczaniem samolotów z fabryk do dywizjonów lotniczych. Piloci musieli sobie radzić z nawigacją, złą pogodą i balonami zaporowymi ustawionymi z myślą o zwalczaniu samolotów niemieckich. Arct zanotował 17 stycznia 1941 r., że wylatał 120 godzin i był jednym z nielicznych pilotów, którzy nie rozbili maszyny. Pod koniec 1941 r. Arct ukończył z wynikiem bardzo dobrym kurs pilotażu. W 1942 r. służył w 306 dywizjonie myśliwskim. Uczestniczył w wielu niebezpiecznych wyprawach nad kontynent europejski. W lutym 1943 r. dowódcy polskich dywizjonów myśliwskich otrzymali pismo, w którym informowano, że potrzebni są ochotnicy do tworzącego się właśnie zespołu lotniczego, który będzie walczył w Afryce Północnej z lotnictwem niemieckim i włoskim. Arct natychmiast zgłosił swoją kandydaturę. Dowódcą Polish Fighting Team został kpt. Stanisław Skalski, absolutny mistrz w staczaniu podniebnych pojedynków. Drugą gwiazdą w tym zespole był Eugeniusz Horbaczewski. Trzecim doskonały pilot Wacław Król. Inni nie byli aż tak znani, ale też znakomici. Grono to szybko zaczęto nazywać „Cyrkiem Skalskiego” w dowód nie tylko wielkiego uznania dla sukcesów, jakie zaczęli odnosić pod niebem Afryki, ale też dla temperamentu i fantazji polskich lotników. W Afryce „Cyrk Skalskiego” znalazł się wiosną 1943 r. W ciągu kilku miesięcy, egzystując w trudnych warunkach polowych pustynnych lotnisk (m.in. brak wody i burze piaskowe) każdy z nich wykonał po kilkadziesiąt lotów. Horbaczewski zestrzelił 5 maszyn, Skalski 3, a nasz Arct 1 samolot. Prowadził też kronikę zespołu, odpowiednio ją ilustrując, oraz zaprojektował pamiątkową odznakę Polish Fighting Team w formie skrzydlatego sfinksa.

Mury Szkoły Głównej Handlowej oglądały i takich studentów jak Bohdan Arct, którzy gościli tu tylko przelotem, by oddać swe siły służbie innej niż nauka.

W połowie 1943 r. Arct powrócił do Anglii. Wkrótce został dowódcą eskadry w 303 dywizjonie. W jego barwach zestrzelił w sierpniu następny samolot.

W początkach 1944 r., już po powrocie do Anglii, Arct został skierowany do pracy w Polskim Biurze Łącznikowym. Nużące zajęcia w wojskowym archiwum okazały się przełomem w jego życiu. Oto zetknął się z dokumentacją tego, co sam przeżył i doświadczył. Pod wpływem swego szefa napisał wspomnienia z walk w Afryce Północnej zatytułowane W pogoni za Luftwaffe, które zostały natychmiast przetłumaczone na język angielski. W ciągu niewielu tygodni Arct stał się pisarzem i dokumentalistą zarazem. Przedstawicielem kierunku, który dziś określa się jako literaturę faktu. W tym czasie związał się na trwałe z Angielką Beryl Evans. Żeniąc się z Beryl, Arct stawiał sprawy jasno. Był lotnikiem, walczył, a po wojnie chciał wracać do Polski.

W 1944 r. Arct dowodził 316 dywizjonem myśliwskim. W sierpniu 1944 r. zestrzelił swój trzeci i ostatni samolot. 6 września w locie powrotnym znad Holandii do Anglii silnik jego samolotu odmówił posłuszeństwa. Musiał skakać. Trafił do niewoli niemieckiej. Został osadzony w obozie dla lotników alianckich w Wetzlar nad Bałtykiem. Zdobył notes i zaczął prowadzić notatki. W obozie przebywało tysiące pilotów amerykańskich, angielskich, kanadyjskich. Wielu miało potrzebę opowiedzenia swoich niezwykłych przygód, a Arct słuchał, notował i po kilku latach wydał te zapiski w formie wspomnień. W obozie ujawniły się szczególne talenty niektórych więźniów. Jeden z towarzyszy niewoli wykazywał niezwykły wprost zmysł do pozyskiwania informacji pochodzących od samych Niemców. Okazał się więc urodzonym wywiadowcą. Inny wielkie talenty handlowe. Obóz został wyzwolony w 1945 r. przez armię radziecką. Arct szybko powrócił do Anglii. Zobaczył wtedy po raz pierwszy swoją córkę Christinę. Wojnę ukończył w stopniu kapitana lotnictwa. Został odznaczony krzyżem Virtuti Militari i czterema Krzyżami Walecznych.

W 1947 r. Arct przyjechał z żoną i córką do Polski. Wkrótce zamieszkał we dworze w Dobrzanowie, w zapadłej wsi, położonej 20 km od Siedlec. W 1950 r. urodził mu się syn Ryszard. Nie było mu łatwo. Żona, dwoje dzieci i on, którego książek w latach stalinowskiego terroru nie wydawano. Pisarz odżył w drugiej połowie lat 50. na fali gomułkowskiej liberalizacji. Zaczęto go wydawać w wielkich nakładach: powieści, wspomnienia, opracowania naukowe. Wszystkie o tematyce lotniczej.

Bohdan Arct zmarł nagle, w pełni sił i twórczych pomysłów, w 1973 r.

Autorem grafiki wykorzystanej do przygotowania okładki książki Niebo w ogniu (Zysk i S-ka, Poznań 2009) był Bohdan Arct.