Amerykańskie mieszanie w Iranie

Obecna sytuacja w regionie prowokuje do postawienia dwóch pytań: po pierwsze, co dalej? I po drugie, jaki interes mają tym razem Stany Zjednoczone? Komentarz prof. Katarzyny Górak-Sosnowskiej ws. konfliktu na linii USA–Iran.

Na początek słowo wyjaśnienia: wiem, że tytułów nie powinno się rymować, jednak obecna sytuacja na Bliskim Wschodzie jest tak dramatyczna, jak i groteskowa, co ma oddać właśnie ten prosty rym. Oto 3 stycznia 2020 r. do Bagdadu przybywa irański generał Ghasem Solejmani na zaproszenie irackiego premiera, aby rozmawiać o konflikcie irańsko-saudyjskim. Wyjeżdżając z lotniska, zostaje zabity z amerykańskiego drona wraz z ośmioma innymi osobami. I nie był to przypadek. Do ataku przyznały się, ba, można powiedzieć, chwaliły się nim Stany Zjednoczone w osobie prezydenta Donalda Trumpa.

Wpis prezydenta USA Donalda Trumpa na Twitterze 3 stycznia 2020 r./ źr. Twitter

„Wówczas ewidentnie Amerykanom nie wyszło”

Amerykańska polityka wobec Bliskiego Wschodu zdumiewa od przynajmniej kilkudziesięciu lat, tyle że wcześniej niektóre działania realizowano jednak po cichu. Na przykład do przeprowadzenia w Iranie zamachu stanu w 1953 r. CIA – pomysłodawca i główny wykonawca – przyznało się dopiero po 60 latach. Obalono wówczas demokratycznie wybranego premiera Mohammada Mosaddegha, który starał się ograniczyć wszechwładzę szacha i brytyjskie wpływy, m.in. nacjonalizując irański przemysł naftowy. Dzięki mrówczej pracy amerykańskich sił specjalnych szach utrzymał pełnię władzy, a Iran do końca lat 70. znajdował się pod wpływem USA (a ropa wróciła w brytyjskie ręce).  

Sytuacja w Iranie zmieniła się diametralnie w 1979 r. za sprawą rewolucji muzułmańskiej zainicjowanej przez ajatollaha Ruhollaha Chomejniego, w wyniku której obalono znienawidzonego szacha. Dla Amerykanów miała ona gorzki posmak, ponieważ w listopadzie rozpoczęło się oblężenie amerykańskiej ambasady w Teheranie, gdzie przez 444 dni przetrzymywano 52 zakładników. Amerykanie byli bezradni – pracownicy ambasady starali się zniszczyć dokumenty, aby te nie dostały się w irańskie ręce, jednak spora ich część trafiła do niszczarek, a stamtąd … w ręce irańskich tkaczek, które je odtworzyły. Zakładników miały odbić siły amerykańskie działające – jak to mają w zwyczaju – z powietrza, jednak na miejscu zaskoczyła je burza piaskowa, więc misję odwołano (a śmigłowce przejęła armia irańska). Nic dziwnego, że w jednym ze swoich ostatnich tweetów prezydent Trump nawiązał do tego wydarzenia, bo wówczas ewidentnie Amerykanom nie wyszło.

W kolejnych latach amerykańskie mieszanie się w sprawy Iranu nabiera tempa i wykracza poza jego granice.

Rozpoczyna się wojna iracko-irańska, w której Irak otrzymywał znaczące wsparcie od mocarstw zachodnich, w tym od USA. Równolegle Stany Zjednoczone przekazują (znowu w tajemnicy) broń Iranowi w zamian za pomoc w uwolnieniu amerykańskich zakładników przetrzymywanych w Libanie. Symboliczne znaczenie ma to, że obie strony bliskowschodniej wojny – Irak i Iran – walczą ze sobą tą samą amerykańską bronią. Historia ta znana jest jako skandal Iran-Contras, bo za irańskie pieniądze finansowano z kolei nikaraguańskich rebeliantów.  

Początek XXI wieku przyniósł dalsze pogorszenie relacji amerykańsko-irańskich. Oto Iran, wraz z Irakiem i Koreą Północną, stał się jednym z trzech państw określanych jako oś zła przez ówczesnego amerykańskiego prezydenta George’a Busha. Stany Zjednoczone zagrały wreszcie w otwarte karty. W wyniku irańskiego programu nuklearnego nałożono na to państwo sankcje, a ówczesny irański prezydent Mahmud Ahmadineżad jeszcze bardziej doprowadził do izolacji swojego państwa na arenie międzynarodowej.  

Po kilkuletniej odwilży, a nawet dialogu (miejsce Busha zajął Barack Obama, a miejsce Ahmadineżada – Hasan Rouhani i okazało się, że można) stare demony wróciły ze zdwojoną siłą. Stany Zjednoczone wycofały się z porozumienia nuklearnego, grożąc Iranowi i jego partnerom kolejnymi sankcjami, a na Morzu Arabskim eksplodują tankowce przewożące ropę naftową. Świat z coraz większym niepokojem obserwuje napięcie na Bliskim Wschodzie, choć – przyznajmy się – w dużej mierze ze względu na swoje własne sprawy: bezpieczeństwo międzynarodowe, zagrożenie terroryzmem, czy prozaicznie i przyziemnie – ceny ropy naftowej.

 

„Co dalej i jaki interes mają tym razem Stany Zjednoczone?”

Obecna sytuacja w regionie prowokuje do postawienia dwóch pytań: po pierwsze, co dalej? I po drugie, jaki interes mają tym razem Stany Zjednoczone? Na pierwsze pytanie nikt nie jest w stanie udzielić sensownej odpowiedzi.

Iran został postawiony pod ścianą (nawet gdyby chciał, nie wypada mu poprzestać na groźbach słownych), choć mam nadzieję, że lata napięć i izolacji na arenie międzynarodowej nauczyły go trzymania nerwów na wodzy. Na pewno przydałoby się ‘odczarowanie’ Iranu na arenie międzynarodowej i faktyczny dialog, którego celem nie byłaby wyłącznie deeskalacja po stronie irańskiej, ale potraktowanie tego państwa jako partnera. Nie musimy kochać ajatollahów, ale nie wolno nam pogardzać 80 milionami Irańczyków. Pojawia się tylko pytanie, czy ktoś się na to odważy.

Pewnym rozwiązaniem – również z przeszłości relacji amerykańsko-irańskich – mogłoby być wykorzystanie stosownych instytucji międzynarodowych. Co prawda, rezolucje ONZ nie są powszechnie respektowane – zakładając, że Iran byłby tam w stanie dowieść swoich racji – ale pewną drogę oferuje przypadek z 1988 r., kiedy to siły amerykańskie zestrzeliły irański samolot pasażerski, myląc go z samolotem wojskowym. Iran podał sprawę do Międzynarodowego Trybunału Sprawiedliwości i po kilku latach uzyskał od USA odszkodowanie i przyznanie się do winy. Być może, gdyby te instytucje działały sprawnie po dziś dzień, Iran nie formułowałby 13 scenariuszy zemsty. 

Na pytanie drugie, o cele amerykańskiej polityki, odpowiedzieć jest jeszcze trudniej, co zresztą widać w próbach interpretacji różnych komentatorów, którzy mówią o odwróceniu uwagi od grożącego Donaldowi Trumpowi impeachmentu, przygotowaniu gruntu pod reelekcję, działaniu na wzrost cen ropy naftowej, osłabienie Iranu na korzyść Arabii Saudyjskiej, etc. Wcześniejsza polityka amerykańska wobec Iranu miała stosunkowo jasno zdefiniowane cele: nie dopuścić do nacjonalizacji sektora naftowego, utrzymać amerykańską dominację w Iranie, odbić zakładników. Cele tej polityki realizowano często potajemnie, bo po prostu nie wypadało tak otwarcie mieszać się w sprawy innego państwa. Im bardziej zbliżamy się do teraźniejszości, tym więcej buty i chyba mniej sensu.

Trump otwarcie chwali się, że zlikwiduje cele związane z historią i kulturą Iranu i doprasza się odwetu. Na razie osiągnął tyle, że parlament sąsiedniego Iraku zażądał od sił koalicyjnych, by wycofały się  – i to mimo tego, że przez ostatnie kilkanaście lat (wskutek skądinąd amerykańskiej inwazji) został całkowicie zniszczony i niewątpliwie przydałby mu się pomoc. Inna sprawa, że w sytuacji, w jakiej się znalazł po zamachu na Solejmaniego, było to minimum, jakie mógł zrobić, aby wyjść z twarzą. 

Wydaje się, że Amerykanie nie uzyskali tu niczego (choć być może nie doceniam kunsztu Donalda Trumpa, który od początku swojej kadencji robi rzeczy, których nikt inny nie mógłby zrobić i dobrze na tym wychodzi). Trudno bowiem chylić czoła nad tym, że jednemu z największych mocarstw udało się zabić dziewięć osób w jednym z najbardziej niestabilnych państw świata.

Protesty w Iranie. Styczeń 2020r. / źr. Youtube

Z perspektywy historycznej, wydaje się, że Stanom Zjednoczonym udaje się coraz mniej ugrać – jeżeli faktycznie dojdzie do wycofania się z Iraku, zostanie im jedynie oddziaływanie poprzez Arabię Saudyjską i Izrael. Projekt iracki będzie można ostatecznie odłożyć na półkę amerykańskich porażek na Bliskim i Środkowym Wschodzie. A do wojny w Iranie – mam nadzieję – jednak nie dojdzie. Zbyt wiele wiąże się z nim strategicznych interesów. Wystarczy wspomnieć, że jest on istotnym geostrategicznie elementem chińskiego Nowego Jedwabnego Szlaku. A w czasie, gdy Amerykanie latają swoimi dronami, Chińczycy czekają z boku.  

PROF. KATARZYNA GÓRAK-SOSNOWSKA – kierowniczka Zakładu Bliskiego Wschodu i Azji Środkowej w Instytucie Studiów Międzynarodowych.