Ambasador

Na grafice dom, samochód i spaniel

Profesor Zdzisław Rurarz (1930-2007)

W dniu 23 grudnia 1981 r. ambasador PRL w Tokio, profesor w Szkole Głównej Planowania i Statystyki na Wydziale Handlu Zagranicznego (bardzo elitarnego, zwanego nieoficjalnie „dyplomatycznym”), wsiadł do służbowego mercedesa. Znał dobrze markę samochodu. Sam też miał w kraju mercedesa, koralowego koloru, z powodu lekko zaokrąglonych boków zwanego popularnie „beczką”. Szofera zatem nie potrzebował, a tego akurat dnia szczególnie go nie chciał. Co innego, gdy ruszał z ambasady na oficjalne spotkanie. Upłynęły dziesięć dni od wprowadzenia stanu wojennego w Polsce. Wewnętrzny wywiad czujnie obserwował personel placówki, zwłaszcza po tym, jak Romuald Spasowski (1921–1995), ambasador PRL w Waszyngtonie, zdezerterował po 13 grudnia i poprosił o azyl polityczny w USA. Słowo „zdezerterował” wydaje się dość adekwatne, gdyż odnosi się nie tylko do oficjalnej służby dyplomatycznej, ale i tej tajnej, związanej z posiadaniem wysokiego stopnia oficerskiego w wywiadzie wojskowym PRL. Wprawdzie Spasowski nie był już w czynnej służbie, ale czy w wywiadzie kiedykolwiek przechodzi się do rezerwy?

na zdjęciu prof. Zdzisław Rurarz

Wszystko też trochę się przeciągnęło – najpierw z powodu psa naszego ambasadora w Tokio, spaniela, który był już słabiutki i się kończył (a członka rodziny, który przeżył z nim i rodziną całe życie, nie mógł przecież porzucić). Pies musiał więc zakończyć egzystencję, by dyplomata mógł wyruszyć. Kto wie, może ta wierność spanielowi ułatwiła zadanie i uwaga agentów PRL została nieco zmylona. Poza tym wynikły jeszcze inne sprawy, które spowodowały, że ambasador dotrwał na placówce aż do 23 grudnia. Udało się! Wraz z żoną i córką dotarł do ambasady USA w Tokio i natychmiast poprosił o azyl polityczny. Ambasador amerykański od razu wyraził zgodę. Wkrótce też cała trójka znalazła się na pokładzie samolotu lecącego do USA. W takich to dramatycznych i pełnych napięcia okolicznościach dobiegła końca służba dyplomatyczna i wojskowa prof. Zdzisława Rurarza (1930–2007). Do tej drugiej został zaangażowany dzięki fachowemu wykształceniu ekonomicznemu i znajomości wielu języków obcych, daleko wykraczającej poza standard obejmujący: angielski, francuski, niemiecki i rosyjski. Po latach zauważył, że tacy dokooptowani współpracownicy wywiadu, posiadający oczywiście stopnie oficerskie, wykazywali się nieraz większymi osiągnięciami niż specjalnie przeszkoleni wojskowi, bo i on, podobnie jak Spasowski, służył w wywiadzie wojskowym.

W przeddzień wigilii 1981 r. ambasador działał z zimną krwią. Podjął decyzję w pełni świadomie. W jakiś sposób dojrzewał do niej od wielu już lat, choć decydujące okazało się wprowadzenie stanu wojennego. Spacerując kiedyś z żoną po Genewie na początku lat siedemdziesiątych, gdzie akurat pracował w Stałym Przedstawicielstwie PRL przy Europejskim Biurze ONZ, zwierzył się, że przyjdzie moment, kiedy zwróci się o azyl polityczny na Zachodzie. Zdążył już bowiem wiele zaobserwować i przemyśleć, widząc sposób działania partii i socjalistycznego państwa. W wieku 16 lat wstąpił do Związku Walki Młodych, przekonany przez pewnego działacza, że bez polskich komunistów nasz kraj zostanie siedemnastą republiką. Ten działacz, niejako „z automatu”, zapisał go do Polskiej Partii Robotniczej, zanim jeszcze rok później z niej i lewicy PPS wyłoniła się PZPR.

Międzynarodowa kariera późniejszego ambasadora PRL w Tokio zaczęła się w latach 1953–1954, gdy przebywał w Korei Południowej. Kraj ten stał się terenem starcia ZSRR i Stanów Zjednoczonych, w wyniku którego doszło do kilkuletniej okrutnej wojny domowej. Kraje socjalistyczne wspierały oczywiście ZSRR, wysyłając w miejsce konfliktu swoich przedstawicieli i specjalistów z różnych dziedzin życia. Po latach najsłynniejszym z nich okazał się gen. Ryszard Kukliński (1930–2004), ale – jak widać – w misjach w Korei Południowej uczestniczyli także studenci, w tym przypadku Szkoły Głównej Służby Zagranicznej, w której w tym czasie studiował Zdzisław Rurarz.
Po powrocie do kraju zaczął pracować w Komitecie Centralnym PZPR. Tryb jego pracy pozwolił mu na zapisanie się na studia dzienne w SGPiS, na Wydziale Handlu Zagranicznego. Później, w styczniu 1959 r., władze PRL wysłały go na sześciomiesięczne stypendium do Sekretariatu ONZ w Genewie. Polska podjęła właśnie starania o członkostwo w GATT, a młody ekonomista, który trzy lata wcześniej ukończył Wydział Handlu Zagranicznego SGPiS, miał okazję wykazać się w tych zabiegach. Po powrocie do kraju mianowano go naczelnikiem akurat utworzonego Wydziału Organizacji Międzynarodowych w Ministerstwie Handlu Zagranicznego. Wkrótce też Polska zyskała status członka stowarzyszonego GATT, a Rurarzowi przyszło negocjować realizację umów naszego kraju z tą organizacją. Jednocześnie rozwijała się jego kariera naukowa.

W roku 1962, po pięcioletnich studiach doktoranckich, obronił pracę doktorską i objął wykłady zlecone na Wydziale Handlu Zagranicznego SGPiS. Dużo pisał i publikował na tematy związane z handlem zagranicznym w fachowych wydawnictwach ekonomicznych i prasie popularnej. Występował też w radio, telewizja epoki gomułkowskiej bowiem nie dostarczała ku temu zbyt wielu okazji.

Nowy etap w życiu naszego ekonomisty wiązał się z dość nagłym jego odwołaniem z placówki w Genewie i objęciem, w grudniu 1971 r., funkcji doradcy ekonomicznego Edwarda Gierka (1913–2001). W hierarchii centralnego aparatu partyjnego plasował się już dość wysoko. Formalnie był inspektorem w gmachu u zbiegu Alej Jerozolimskich i Nowego Świata, z własnym pokojem na pierwszym piętrze, o powierzchni zaledwie 10–12 m2, ale za to w najbardziej reprezentacyjnym miejscu tego obiektu – w skrzydle od strony Nowego Świata. Tuż obok znajdowało się pomieszczenie z szybkim faksem, łączącym siedzibę partii z Kremlem.

Praca doradcy bardzo szybko przyniosła mu rozczarowanie, tak wielkie, że już po trzech miesiącach myślał o rezygnacji. W jego ocenie Gierek niewiele interesował się gospodarką, na cotygodniowych posiedzeniach Biura Politycznego omawiano drugorzędne problemy gospodarcze, a faktyczną władzę w gospodarce sprawował premier Piotr Jaroszewicz (1909–1992) wraz z podległymi mu resortami. Docent doktor habilitowany Rurarz był jednak przeświadczony, że konieczna jest dość radykalna reforma gospodarcza, taka, która zyskałaby akceptację Moskwy. Uważał, że partia może dokonać tej reformy, a przynajmniej ją zainicjować, a nie rządowy aparat administracyjny i różne lobby przemysłowe oraz inne grupy interesu doskonale radzące sobie w dotychczas istniejącym systemie gospodarowania. Opracował nawet program reformy gospodarczej łączący rozwiązania jugosłowiańskie i węgierskie, kładąc nacisk na rozwój prywatnego rolnictwa, rzemiosła i drobnego przemysłu, tyle że opracowanie pozostało na papierze, gdyż nie było szans na realizację. Ta bardzo wyważona pod względem politycznym reforma gospodarcza mogła przynieść szybkie efekty, gdyż zaczynała działania reformatorskie od tych działów, które były najbliższe gospodarce rynkowej.  

Na stanowisku doradcy ekonomicznego pierwszego sekretarza KC Rurarz sam postanowił zorientować się, jak w praktyce wygląda zarządzanie przedsiębiorstwami. Odbył rozmowy z ponad 40 dyrektorami przedsiębiorstw, prosząc ich indywidualnie do swojego gabinetu. Zachowywał też względy ostrożności, gdyż wzywani socjalistyczni menedżerowie, zgłaszając się do KC, nie otrzymywali przepustki, tylko docierali do niego po telefonicznym potwierdzeniu wizyty na wartowni komitetu. W ten sposób nie było dowodów ich bytności w tym budynku.

Po latach wspominał: „Mój Boże, czegóż ja się wtedy nie dowiedziałem! Ludzie ci byli dosłownie wszystkim. Patriotami i złodziejami, chodzącą cnotą i kłamcami, świetnymi fachowcami i kompletnymi durniami w tej samej osobie, chamami i dyplomatami i jeszcze diabli wiedzą czym! A wszystko to brało się stąd, że funkcje, jakie pełnili, zmuszały ich do balansowania na krawędzi awansu i upadku”. Każdy z nich zapewniał, że w przypadku prywatyzacji jego przedsiębiorstwa podniósłby wydajność o co najmniej 100%, a jeden nawet rzucił liczbą 600%. Doradcy Gierka szczególnie utkwił jeden z dyrektorów, który w celu wykonywania zleconych prac drogowych, na własne ryzyko, pozyskał dla swojego przedsiębiorstwa ciężarówki z demobilu. Ryzyko było jednak duże i bardzo się bał, mimo to odwagi mu nie zabrakło. Prowadziło to Rurarza do niewesołych konstatacji. Stwierdził bowiem w tej grupie „brak ludzi z charakterem, brak odpowiednich ludzi z «drugiego garnituru»”, bo „pierwszy garnitur” to oczywiście były centralne organy władzy partyjnej i państwowej.

Już na emigracji w USA pisał: „Z pewnym przerażeniem podobny obraz sytuacji obserwowałem wśród młodzieży. Będąc docentem w SGPiS, na zajęciach zleconych miałem ze studentami dość żywy kontakt. Byli to nawet bardzo mili ludzie, ale jedyną ich troską było przyszłe urządzenie się w życiu. U tych ludzi nie było widać już żadnego idealizmu, a tylko zimne wyrachowanie. Społeczeństwo to, starsze i młodsze, było już miazgą”. Mimo woli nasuwa się skojarzenie ze znaną powieścią Miazga Jerzego Andrzejewskiego (1909–1983), ukazującą stan środowiska twórczego w Polsce po 1968 r.

Stan ówczesnej władzy, zwłaszcza jej kompletną niekompetencję, często udawanie, że się rządzi i podejmuje decyzje przy jednoczesnej propagandzie sukcesu, przypominał Rurarzowi „(…) obłędny taniec chochołów. Jednak wszyscy chcieli w tym widzieć jakiegoś poloneza (…) Ludzie wierzą w mity i sami je tworzą”. Znów nasuwa się literackie skojarzenie, tym razem z Weselem Stanisława Wyspiańskiego (1869–1907). Czasy się zmieniają, a ludzie, w przeważającej większości, pozostają chyba tacy sami.
Rurarz jako doradca ekonomiczny Gierka wytrwał 16 miesięcy. Jego następcą w tej roli został inny uczony z SGPiS – prof. Paweł Bożyk (1939–2021).

Wydaje się, że pomimo różnych rozczarowań i zawodów pod koniec lat siedemdziesiątych dla prof. Rurarza nastał czas pewnej stabilizacji. Po odejściu z funkcji doradcy pierwszego sekretarza wiele lat spędził na placówkach za granicą. Posiadał szczęśliwą rodzinę, willę na Mokotowie w stylu szwajcarskim z dwoma garażami, co wówczas stanowiło ewenement, i wspomnianego już mercedesa „beczkę”. I wtedy nastąpiły przyspieszenie i niespodziewany zwrot w jego karierze ekonomisty i dyplomaty. Zastępca członka Komitetu Centralnego PZPR i szef doradców ekonomicznych ministra spraw zagranicznych w latach 1976–1981 został ambasadorem w Tokio. W lutym 1981 r. złożył listy uwierzytelniające cesarzowi Hirohito (1901–1989), a już w grudniu poprosił o azyl polityczny w ambasadzie USA. Po upływie roku od tego wydarzenia sąd wojskowy w PRL skazał byłego ambasadora na karę śmierci i przepadek mienia.  

Na zdjęciu: Południowa fasada gmachu KC PZPR

Południowa fasada gmachu KC PZPR, w którym Zdzisław Rurarz, doradca ekonomiczny Edwarda Gierka, miał swój pokój. Uczony wspominał, że znajdował się on na najlepszym, pierwszym piętrze. Widoczny szereg okien nad parterem był w takim przypadku antresolą.

W tym miejscu stała willa uczonego na warszawskim Mokotowie

W tym miejscu stała willa uczonego na warszawskim Mokotowie.

W Stanach Zjednoczonych, po zerwaniu z PRL, profesor kontynuował działalność naukową i publicystyczną. Bardzo się udzielał w różnych mediach polsko- i anglojęzycznych. Pracował intensywnie, a liczba publikacji i wystąpień „szła w setki”. Uczestniczył też w różnych spotkaniach i debatach, pozostając jednocześnie pod ścisłą ochroną amerykańskich służb. Wydał m.in. wspomnienia Byłem doradcą Gierka (napisane świetnym językiem, z publicystycznym zacięciem), które śmiało można by porównać ze znaną książką o gospodarce socjalistycznej francuskiego politologa Alaina Besançona (1932), wymownie zatytułowaną Anatomia widma. Nasz uczony z uwagą też obserwował rozwój sytuacji w kraju i przemiany w nim zachodzące. Z wielką rezerwą odnosił się do obrad okrągłego stołu i polityki realizowanej w Polsce po 1989 r. Przemiany polityczne umożliwiły kasację wyroku śmierci, ale uczony i dyplomata jakoś nie widział siebie nad Wisłą. Wiele myślał o naszej historii najnowszej i tej trochę wcześniejszej. Zastanawiały go źródła upadku Polski i jej trudnego położenia. Doszedł do wniosku, że nasze wielkie zrywy narodowe (powstania listopadowe, styczniowe i ostatnie – warszawskie), a nawet wojna z Niemcami w 1939 r., którą – jego zdaniem – powinniśmy odwlec w czasie, negocjując z agresorem, przyniosły przede wszystkim ogrom strat, nie osiągając żadnych celów politycznych. Co ciekawe, gdy rozważał możliwości pracy w kraju, wcale nie pragnął zajmować się ekonomią, mówiąc, że pozostawia ją innym, ale marzył o stworzeniu interdyscyplinarnych studiów przeznaczonych dla osób chcących profesjonalnie zajmować się polityką, obejmujących, oprócz ekonomii, także: politykę, filozofię, socjologię, historię, a nawet nauki wojenne. Nazwał je „sztuką rządzenia krajem”.

Profesor Zdzisław Rurarz zmarł w 2007 r. Do kraju i domu na Mokotowie nigdy nie powrócił.


dr PAWEŁ TANEWSKI, starszy kustosz dyplomowany, Biblioteka SGH

W artykule wykorzystano cytaty z publikacji:
Perfidna gra. Spotkania z prof. Rurarzem. Druga część rozmów pomiędzy Zdzisławem M. Rurarzem a Tomaszem S. Pochroniem, Wydawnictwo Wici, Chicago 1993;
Z. Rurarz, Byłem doradcą Gierka, Instytut Wydawniczy Pomost, Chicago 1986.