Dr Paweł Strzelecki mówi Gazecie SGH o wkładzie imigrantów z Ukrainy w polski PKB

Zdjęcie kolorowe. Mężczyzna układa drewniane deski w magazynie

Dr Paweł Strzelecki mówi Gazecie SGH, skąd wziął się pomysł na badanie wkładu ukraińskich imigrantów w polski PKB i pod jakimi względami artykuł w „Review of World Economics”, który ukazał się 7 września tego roku, napisany wspólnie z prof. dr hab. Jakubem Growcem i dr. Robertem Wyszyńskim, wniesie novum do kwestii imigrantów jako siły roboczej.

Dr Paweł Strzelecki: Wystarczy rozejrzeć się wokół, by dostrzec, że imigranci stanowią ważną część polskiej gospodarki. Tymczasem nie są oni w większości dostrzegani w oficjalnych statystykach. Od 2014 r. ich liczba bardzo mocno wzrasta i szacuje się, że obecnie w Polsce efektywnie pracuje ich 1-1,5 mln, a corocznie przewija się znacznie więcej. Szacunki te nie są proste, gdyż większość Ukraińców przyjeżdża do Polski wahadłowo – pojawiają się na kilka miesięcy, później znowu wracają – a ich pobyty zwykle nie przekraczają roku. Nie wynika to przy tym wyłącznie z ich preferencji, ale jest także wymuszane przez nasz system legalizacji pobytu i zatrudnienia, który w dużym stopniu opierał się i w dalszym ciągu opiera się na tzw. oświadczeniach o powierzeniu wykonywania pracy cudzoziemcowi, czyli krótkoterminowych dokumentach, na podstawie których przyjeżdżała do Polski większość imigrantów. Okazuje się, że na polskim rynku pracy może pojawić się ok. 1,5 mln ludzi i w większości nie są oni objęci badaniami GUS nie tylko dlatego, że – mówiąc kolokwialnie – „chowają” się przed nim, ale także dlatego, że nie mieszkają w Polsce odpowiednio długo i nie mieszczą się w definicjach stosowanych przez GUS lub po prostu ze względu na barierę językową.

Karolina Cygonek: I tu pojawia się duży problem.

– W gospodarce mamy bowiem dużą dodatkową podaż pracy, ale ani w badaniach ankietowych GUS, ani w rachunkach narodowych ci ludzie nie są uwzględniani. Mamy zatem rozdźwięk w ocenianiu źródeł wzrostu PKB w Polsce. Z jednej strony mierzymy efekty pracy dodatkowych pracowników w postaci PKB, a z drugiej nie widzimy większości tych dodatkowych pracowników. Podstawa całej makroekonomii, czyli rachunkowość wzrostu, jest więc niekompletna. Nie muszę mówić, że taka sytuacja bardzo przeszkadza ekonomistom w ocenie, co właściwie dzieje się w polskiej gospodarce, np. skąd bierze się tak duży wzrost wydajności pracy, dlaczego potencjał wzrostu nie słabnie mimo niezbyt dużych inwestycji w kapitał, jaka jest rola imigrantów w popycie na różne aktywa w Polsce, takie jak nieruchomości itd. W naszym artykule w „Review of World Economics” zaczęliśmy od opracowania spójnych w czasie szacunków liczby pracujących w Polsce cudzoziemców poprzez synchronizowanie danych o imigrantach zbieranych przez różne instytucje – ZUS, MSWiA czy urzędy pracy.

Jest wiele wyzwań z tym związanych.

– Tak, np. oświadczeń pracodawców pozwalających imigrantom na pracę w Polsce nie można traktować jeden do jednego. Wydawano ich bowiem dużo więcej, niż przyjeżdżało osób. Jeszcze do niedawna oświadczenia te pozwalały na pracę w Polsce tylko do pół roku. Teraz jest inaczej – można pracować dłużej, ale w dalszym ciągu nie jest tak, że jedno oświadczenie to jeden imigrant. Inny przykład: w 2018 r. wprowadzono regulacje, które miały uszczelnić system. Oświadczenia dla imigrantów o przyjeździe miały być regularnie rejestrowane przez firmy w urzędach pracy. Ale szybko okazało się, że administracja publiczna przestała to efektywnie kontrolować, a firmy widząc brak sankcji, także przestały dbać o raportowanie informacji do statystyk. W dodatku część imigrantów podejmuje pracę, nie starając się od razu o jej zalegalizowanie i mając tylko legalny pobyt (ruch bezwizowy). Inni z kolei starają się o uzyskanie pozwolenia na pracę w Polsce, co często jest związane z długotrwałą procedurą. W tym czasie pracują na podstawie różnych umów, których część rejestruje ZUS, gdyż odprowadzane są od nich składki, a cześć nie. Podsumowując, mamy kilka źródeł danych, na których można się opierać, ale nie ma jednej instytucji, która scalałaby tę wiedzę i pozwoliła tworzyć spójne szacunki. Nasze szacunki są propozycją zapełnienia tej luki w analizach rynku pracy w Polsce.

Ponadto z naukowego punktu wartością dodaną naszej pracy jest opracowanie metody pozwalającej na uwzględnienie w szacunkach wkładu pracy imigrantów do PKB charakterystyki przyjeżdżających osób oraz miejsc pracy (sektorów, zawodów), do których trafiają w Polsce. W artykule podzieliliśmy całą zbiorowość Ukraińców na ponad 300 kombinacji cech – grup, które mają różne cechy, np. mężczyzna zatrudniony w sektorze przemysłowym jako robotnik i z wyższym wykształceniem. Dla każdej z tych grup liczyliśmy, ile przeciętnie godzin przepracowują dane osoby i ile przeciętnie zarabiają na godzinę. I to nam pozwoliło oszacować, w jakim stopniu na wydajność imigrantów, na to, co wnoszą do polskiego PKB, wpływają ich cechy i miejsce pracy w polskiej gospodarce.

zdjecie1

Staraliście się zatem  – dzięki danym z badań ankietowych – pokazać nie tylko, ilu jest imigrantów, ale także kim są ludzie, którzy do nas przyjeżdżają i gdzie pracują.

– Tak. Okazuje się, że pod względem strategii migracyjnej Ukraińcy są bardzo podobni do Polaków w ich pierwszych latach wyjazdów do Wielkiej Brytanii. Przyjeżdżają głównie, żeby zarobić i zawieźć pieniądze do kraju. W związku z tym, niezależnie od formalnego wykształcenia, są zazwyczaj mało wybredni, jeśli chodzi o rodzaj wykonywanego zajęcia. Na początku w ogóle trafiali do sektorów, gdzie ich początkowe kwalifikacje nie miały znaczenia, natomiast przeciętnie pracowali w tygodniu o wiele więcej godzin niż rodzimi pracownicy – przeciętnie ok. 1,5 etatu. Duża część przyjeżdżających to ludzie z wyższym wykształceniem pracujący poniżej swoich kwalifikacji.

Wydaje mi się, że nasz artykuł i popularność tej tematyki jest znakiem czasu. Od niedawna dopiero możemy mówić o znaczącej imigracji w Polsce. Do drugiej dekady XXI wieku – a badania dotyczyły polskich emigrantów, których nie ma w naszym kraju – obniżał się potencjał wzrostu gospodarczego. Badania ekonomiczne związane z ruchami migracyjnymi niosą wyzwania nie tylko w Polsce. Jeszcze do ostatniej dekady XX wieku większość modeli ekonomicznych traktowała migrantów jako typowych homo economicus podejmujących decyzje raz na zawsze: jeśli ludzie ci się przenieśli tam, gdzie ich płace są lepsze, to już tam zostają. Jest to statyczne podejście. Rzeczywistość jest o wiele bardziej złożona. Duża część migrantów, zarówno Polaków jeżdżących do Europy Zachodniej po wejściu do UE, jak i Ukraińców udających się od kilku lat do Polski, nie przenosi się na stałe, tylko migruje wahadłowo. Ta cyrkulacyjna migracja, możliwa dzięki rozwojowi środków komunikacji (popularność lotnictwa, Internet itd.), wymyka się zrozumieniu w kategoriach tradycyjnych modeli.

Wasz artykuł wpisuje się więc w coraz większą popularność migracji krótkoterminowej.

– I migracji cyrkulacyjnej, często „niewidzialnej” w statystykach. Migranci często chcą połączyć strony jednego i drugiego miejsca, z którym są związani. Z jednej strony Ukraińcy wyjeżdżają do Polski, bo tutaj można więcej zarobić, ale z drugiej strony wydają te pieniądze w kraju pochodzenia, gdzie mają one większą siłę nabywczą i mogą zostać sensowniej spożytkowane. Ponadto krótkoterminowość pobytów imigrantów może utrudnić ich integrację na naszym rynku pracy. Pracowników, którzy tylko okresowo bywają zatrudnieni na miejscu, zazwyczaj się nie awansuje, nie inwestuje się w ich szkolenia. Z punktu widzenia młodych imigrantów pojawia się coś takiego jak „strategia intencjonalnej nieokreśloności”, co opisywał prof. Marek Okólski. Migranci do końca nie definiują, co jest ich celem, zachowując elastyczność w decydowaniu co dalej w zależności od tego, co przyniosą kolejne lata. Utrzymywanie się w takim zawieszeniu ma jednak swoją cenę w postaci odkładania decyzji o zakładaniu rodziny czy inwestowania w swoje wykształcenie. Z punktu widzenia krótkookresowych interesów polskich firm migracja cyrkulacyjna może wydawać się optymalna: pracownicy, których potrzeba, są dostępni wtedy, gdy jest popyt, a jak bezrobocie rośnie, wracają do domu. Problem w tym, że przed polską gospodarką i społeczeństwem stoją większe wyzwania niż tylko bieżące uzupełnienie braków na rynku pracy, gdy koniunktura jest dobra.

zdjecie2

Pojawia się pytanie, jak firmy poradzą sobie z kurczeniem się rodzimej siły roboczej w obliczu braku migrantów. Jak ważne jest to zagadnienie? Co robić, by temu procesowi przeciwdziałać?

– Z symulacji demograficznych, które prowadziłem, wynika, że dyskusja o przyszłej podaży pracy w Polsce nie powinna koncentrować się tylko na imigracji, ale na całej palecie działań, które mogą zostać podjęte. Mamy szczęście, że staliśmy się atrakcyjni dla imigrantów, ale w najbliższym dziesięcioleciu poradzić sobie z problemem braku rąk do pracy można także poprzez zwiększanie aktywności zawodowej polskich obywateli. Warto zwrócić uwagę, że mamy aktywność zawodową w wieku przedemerytalnym na stosunkowo niskim poziomie w całej UE. Także fakt, że Polska powróciła do wieku emerytalnego 60-65, nie służy motywacji do pozostawania aktywnym na rynku pracy. Wydaje się, że uruchomienie tych rezerw to temat zarówno dla polityki publicznej, jak i mentalności samych pracodawców, którzy np. niechętnie patrzą na pracę na część etatu, co pomogłoby osobom w wieku 50+ godzić pracę z obowiązkami rodzinnymi i stanem zdrowia. Jest wręcz odwrotnie: firmy często obawiają się przepisów ograniczających możliwość zwolnień osób w wieku przedemerytalnym, a w rezultacie zwalniają je wcześniej i bronią się przed zatrudnieniem osób w tym wieku.

Być może pracodawcy zaczną wyręczać polski rząd, który powinien był zająć się tym wcześniej, i stworzą lepsze szanse dla zatrudnienia takich osób?

– Po pierwsze, mamy do czynienia z relatywnie niskim wiekiem emerytalnym, zwłaszcza kobiet. Po drugie, mamy stosunkowo słabe usługi publiczne; osoba w wieku 60+ w dużym stopniu jest zaangażowana w opiekę osób od siebie starszych czy wnuków. Można by jakoś pomóc w godzeniu obowiązków rodzinnych takich osób i ich aktywności na rynku pracy. Jak popatrzymy na wskaźniki aktywności zawodowej w starszym wieku w Niemczech, to one są znacznie wyższe niż w Polsce. Oczywiście, w Niemczech jest również dobra służba zdrowia. Gdyby uaktywnić tych ludzi, mielibyśmy alternatywę dla imigracji.

praca4

Pozostaje pytanie, czy chcemy, żeby nasza gospodarka rozwijała się w trybie praco intensywnym? Czy nie chcielibyśmy, żeby rósł wkład kapitału, technologii, wydajności pracy, robotyzacji?

– Problem polega tylko na tym, w jaki sposób dokonać tego harmonijnie. Nie bardzo zgadzam się z poglądem, że samo odcięcie pracodawców od potencjalnych pracowników, które dokona się, gdybyśmy zamknęli granice, spowoduje wzrost wydajności. Większość firm z Polski w światowych łańcuchach dostaw cieszy się opinią, że dostarcza produkty, które mają dość istotny komponent pracy. Czyli fakt, że nasza gospodarka ma się tak dobrze, jest właśnie w dużym stopniu spowodowany niszą, jaką sobie znaleźliśmy. Oczywiście przesuwanie się do bardziej produktywnej gospodarki jest wskazane, jednak powoduje, że należałoby znacznie więcej inwestować, a w statystykach firm działających w Polsce z różnych przyczyn tego nie widać. Być może dlatego, że oferowanie na światowych rynkach finalnych produktów to uczestnictwo w wojnie, która wymaga ciągłych nakładów i ponoszenia ryzyka. Temat ekonomicznych konsekwencji absorbcji i rozwoju nowych technologii oraz coraz większej mechanizacji nie jest zatem trywialny i na pewno wymaga dalszych badań. Zajmuje się nim jeden ze współautorów naszego artykułu, prof. Jakub Growiec. Natomiast ja zgadzam się, że automatyzacja to na pewno kolejna alternatywa dla imigracji, ale nie wszystko da się i opłaca się automatyzować.

Warto także pamiętać, że imigracja w horyzoncie dłuższym niż kilkanaście lat też nie zahamuje spadku podaży pracy. To, że zjawili się u nas imigranci z Ukrainy, to jest szczęście, a zarazem czynnik, który maskuje trochę spadającą liczbę osób w wieku produkcyjnym. Bo mniej więcej od 2011-12 roku liczba osób w wieku produkcyjnym spada, czyli już mamy za sobą już dekadę starzenia się polskiego społeczeństwa w stylu Europy Zachodniej. Prognozy demograficzne jednoznacznie pokazują, że przez kolejne dziesięciolecia to zjawisko będzie się pogłębiać.

Jak do tej pory imigranci z Ukrainy nie tylko wyrównali utratę podaży pracy w Polsce, ale także przyczynili się do jej wzrostu.

– Problem polega na tym, że potencjał kolejnych migracji z Ukrainy wyczerpuje się. Oni nie emigrują tylko do Polski, ale też na przykład do Czech i wielu innych krajów. W Polsce mają o tyle lepszą sytuację, że mamy dość liberalny system pobytów krótkoterminowych, stosunkowo łatwo jest też zdobyć pozwolenie na pracę na dwa-trzy lata. To ich do nas przyciąga, nie mówiąc o bliskości kulturowej. Pojawia się jednak pytanie, co będzie dalej. Imigranci z Ukrainy nie będą bowiem cały czas przyjeżdżać do nas w takiej liczbie, a wręcz będzie ich coraz mniej. Może będą przyjeżdżać pracownicy z Białorusi, ale ostatnie wydarzenia w tym kraju pokazują, że granica jest w zasadzie zamknięta i stamtąd nie ma już istotnej migracji. Zaczyna się także powoli mówić o otwieraniu się na kraje Azji Środkowej, a może nawet Dalekiego Wschodu. Z punktu widzenia biznesu, niezależnie od pochodzenia, jeżeli ludzie chcą pracować, to dobrze. Ale z drugiej strony, możemy wpaść w taką pułapkę, w jaką wpadli Niemcy jeszcze w latach 60.-70. XX w. Wtedy z Bałkanów i Turcji do RFN przyjeżdżało bardzo wielu migrantów. Ale oczekiwanie kraju przyjmującego było takie, że migranci ci po wykonaniu pracy powinni byli wyjechać, a nie wyjeżdżali, tylko chcieli się osiedlać.

Pytanie, czy my jesteśmy na to gotowi i czy mamy politykę migracyjną?

– Jeżeli wiemy, że coś takiego się już zdarzyło, że coś takiego w niedalekiej przyszłości nas czeka, to może warto byłoby się na to przygotować? Można powiedzieć, że dopóki mamy do czynienia z krótkoterminowymi migrantami z Ukrainy czy Białorusi, to problemu prawie nie widać. Owszem, przydałoby się, żeby migranci mieli gdzie uczyć się języka polskiego: i im wyszłoby to na dobre, jeśli chodzi o poruszanie się na naszym rynku pracy, i nam jako państwu, gdyby migranci mogli lepiej komunikować się po polsku. Ale trzeba przyznać, że na poziomie ogólnopolskim nie ma podstawowych programów, które powinny obejmować integrację imigrantów w Polsce. Są spontaniczne zrywy samorządów, a nie ogólnokrajowa polityka państwa.

Z badań NBP wynika, że duża część imigrantów przyjechała z dalekiej wschodniej Ukrainy i bardzo dobrze porozumiewa się po rosyjsku, ale nie po polsku. Gdyby nie to, że w Polsce, w tym samym kręgu kulturowym, są już ich pobratymcy i języki słowiańskie są podobne, to pewnie mieliby problem z porozumiewaniem się.

zdjecie4

Co zrobić z tym, że w obliczu możliwości pracy w takich krajach jak Niemcy wielu Ukraińców decyduje się opuścić Polskę, by pojechać dalej na Zachód?

– To nie jest do końca tak. Robiliśmy ankietę w NBP w sprawie nastawienia migrantów co wyjazdu na Zachód. Przed pandemią 10-15 proc. imigrantów deklarowało, że poważnie rozważa, iż pojedzie na dalej Zachód. W czasie pandemii odsetek ten jednak wyraźnie zmalał. Do deklaracji należy także podchodzić ostrożnie. Pamiętam badania polskiego rynku pracy pod kątem wyjazdów po wejściu polski do UE. Okazywało się, że 30-40 proc. osób myślało o wyjeździe za granicę, ale jak wracało się to tych samych gospodarstw domowych dwa lata później, to zaledwie 5 proc. z deklaracji pokrywało się z decyzjami.

Z czego to wynika?

– Z bliskości terytorialnej, lepszego zrozumienia realiów, języka. Ważnym czynnikiem jest też to, że Ukraińcy mają już tutaj jakąś zorganizowaną sieć migrantów, że mogą liczyć na pomoc osób z tego samego kraju – to też bardzo pomaga. Choć ponad 70 proc. migrantów narzeka, że nie może sobie wyrobić dokumentów na dłuższy okres w polskim urzędzie, to w czasie rozpatrywania wniosku mogą pracować w Polsce. Poza tym w Polsce Ukraińcy mają pracę legalną, natomiast w Niemczech, jeżeli nie mają wyższych lub poszukiwanych kwalifikacji, to nie mają legalnej pracy. Na wizie Schengen w Niemczech są turystami: jeżeli zaczną prace, robią to nielegalnie. O tym, że Niemcy uwolnią swój rynek pracy nie tylko dla najbardziej poszukiwanych specjalistów, mówi się od kilku lat, ale wciąż nie wiadomo, kiedy to nastąpi.

Co robić, żeby tych pracowników zatrzymać?

– Zapewnić naukę języka, możliwość przyjazdu całej rodziny, przystosować szkoły do obecności dzieci migrantów. Pewne zachęty już są: 10 proc. tych, którzy przyjechali z rodzinami z Ukrainy, korzysta z 500+. Można by też spytać organizacje ukraińskie, czego potrzebują, co by sprawiło, że los Ukraińców w Polsce byłby znośniejszy. Nam powinno zależeć na tym, żeby młodzi ludzie, którzy dobrze się integrują w naszym społeczeństwie osiedlali się w Polsce i mieli możliwość wykorzystywania swoich kwalifikacji. Większość migrantów z Ukrainy w Polsce, którzy przyjechali po 2014 r., to ludzie z wyższym wykształceniem – można się zastanawiać, jaką to wykształcenie ma wartość w Polsce, do jakiego stopnia można je w Polsce wykorzystać? To, że oni w większości pozostają w zawieszeniu, że przyjeżdżają na pewien czas, gdzieś się zahaczają w pracy, potem wracają na Ukrainę, powoduje, że mają w Polsce problem z awansowaniem czy planowaniem rozwoju własnej kariery. Na dłuższą metę wydaje się to bardzo ważne. Polakom na Wyspach Brytyjskich czy w Niemczech udało się jakoś te kariery zbudować, nawet jeżdżąc tam na początku na tzw. zmywak. Ale mogli to robić, bo mieli tam w miarę stabilny pobyt; poza tym rynek pracy był na tyle elastyczny, że mogli dostrzec swoją szansę. To mogłoby być motywacją dla imigrantów z Ukrainy, żeby zostali i lepiej dopasowali się do rynku pracy w Polsce.

Jaki jest wpływ imigrantów na gospodarkę?

– W naszym artykule zajęliśmy się tworzeniem PKB, czyli pracą imigrantów, którzy coraz liczniej obecni są w Polsce. Oczywiście można też zapytać, gdzie konsumowane są zarobki imigrantów i tu można zauważyć, że większość krótkoterminowych imigrantów przesyła część pieniędzy do swoich rodzinnych krajów. Ukraińscy pracownicy przyczyniają się więc do wzrostu popytu i inwestycji na Ukrainie i tym samym rozwoju także swojego kraju. Już przed pandemią COVID-19, suma przekazów pieniężnych, które wychodziły z Polski, przekroczyła sumę, które przychodziły do Polski od naszych emigrantów za granicą. To są potężne kwoty sięgające kilkunastu miliardów złotych rocznie. W 2019 r. było to dokładnie 15,3 mld zł odpływu zarobków pracowników krótkookresowych i przekazów pracowników przebywających powyżej roku oraz 15,1 mld zł analogicznych przepływów od Polaków za granicą.